piątek, 22 lutego 2013

fridays enquire

jaki ładny poranek. nieprawdaż. Wróblowate ćwierkają w suchych krzewów zaroślach. pomarańczowe słońce wędruje po błękitu nieboskłonie. białe czapy na choinkach strącają skaczące wiewiórki i srebrny pył skrzy się w rozkosznie rześkim powietrzu. ślicznie jest tak, że brakuje jedynie jelonka na rykowisku.
I CO JA DO JASNEJ WIĘC CHOLERY ROBIĘ W TAKIM RAZIE W PRACY MIAST SIĘ ROZKOSZOWAĆ, NAPAWAĆ, MELANŻOWAĆ I WENTYLOWAĆ ŻYWICZNYM POWIETRZEM NA LEŻAKU POD KOCYKIEM W SZKOCKĄ KRATĘ Z KUBKIEM GRZAŃCA W DŁONI?

czy ktoś wie?

b.

piątek, 15 lutego 2013

tożsamość biurka


nie chciałabym nic sugerować, zupełnie nic. ale. te spadające meteory byłyby może jakąśtam przesłanką końca świata. nieznaczną. ale TO że. na moim biurku stosik „tudu” nagle zanihilzował i zdematerializował się pozostawiając mi wielkoformatową gładź blatu do swobodnej dyspozycji jest przesłaną niewątpliwą i niepodważalną. gdyby mnie ten powstały brak tak nie cieszył, to musiałby martwić. ale jest piątek, mam tego tygodnia po karbowaną kokardkę i będę się teraz przez całe 35 minut bezczynnie napawać pustym biurkiem. a może nawet potraktuję jak wezgłowie.
b.

czwartek, 14 lutego 2013

5 mm do furii

no to walentynki zainaugurowaliśmy sobie z ojcem –dyrektorem karczemną awanturą. poszło o 5 mm. uwierzycie!? 5 mm robi WIELKĄ różnicę. ja byłam za ciachnięciem i po kłopocie, ojciec-dyrektor uważał, że to wina użytkownika a nie naddługości 5 mm. poszło więc na noże z szylkretową rączką. oraz dostałam zakaz publicznego używania słowa mówionego i pisanego: problem. no problem, mam w zanadrzu kilka dobitnie brzmiących synonimów: cholerna sprawa, drażniący temat, bulwersująca kwestia, dotkliwa niedogodność. cały problematyczny wachlarz. a teraz idę na pocztę. bo jest daleko.co pozwoli mi uczesać potargane nerwy. w międzyczasie wyszło na moje i 5 mm będzie ciachnięte. ja wiedziałam że tak będzie, ja wiedziałam. ale postronki nerwów szlag zdąrzył trafić.

b.

sobota, 9 lutego 2013

Wielka majówka w środku zimy


ostatnimi czasy budzę się i najsampierw bardzo uważnie rozglądam i badam topografię pomieszczenia . trochę mi się zaczynają mylić miasta, hotele, pokoje i czy ja byłam samolotem czy pociągiem. jako wzorzec stabilnej i latami praktykowanej niemobliności nagle wpadłam w wir delegacyjny rzucający mnie a to na Śląsk a to na Żuławy. odkrywam uroki środków komunikacji publicznej. w pociągu do Katowic omalże się udusiłam i ugotowałam. w powrotnym skrzepło mi pod nosem i całą drogę rozwiewało mi rzadkie włosy jakbym jechała cabrioletem. wysłuchałam bezwiednie i bez możliwości nieusłyszenia kilku interesujących relacji a to z korzyści i satysfakcji płynących z używania najnowszego wibratora, a to lekko jedynie kodowanej rozmowy sprzedawcy broni. udało mi się też od deski do deski przeczytać wszystkie poważne tygodniki od prawa do lewa i teraz to ja już dziękuje, kupię sobie dla rewitalizacji mózgu i odbudowania ludzkich odruchów jakiś miesięcznik o koniach i rybach i psach. z powodu zamieci i zawiei tak nam oblepiło samolot, że przed startem udaliśmy się pod odśnieżający prysznic. uprzedzam, kąpiel samolotu trwa cholernie długo . dłużej niż lot do. na tyle długo, że w międzyczasie zeżarliśmy chyba prawie cały pokładowy zapas princepolo i słonych talarków i osuszyliśmy barek zostawiając tylko niezbędną ilość paliwa lotniczego. lubię takie krótkie loty bo głównie składają się ze startu – wcisk w foltel i lądowania – wcisk w fotel. poczęstunek w trakcie pięciominutowego lotu polega na wypiciu jednym haustem podanego napoju. ociąganie się grozi nagłym i niespodziewanym wyrwaniem naczynia przez personel pokładowy. z moich obserwacji wynika także, że korzystanie z nawigacji wydającej damskim głosem polecenia powoduje u niektórych kierowców-mężczyzn silny sprzeciw. i tak to miast do celu dojechać w niecałą godzinę ojciec-dyrektor postponując dobre rady nawigacji obwiózł był nas przez całe Żuławy, zaplątał się w śliczne jednokierunkowe uliczki starówki tczewskiej, kilka razy okrążył zamek w Malborku, dwukrotnie próbował staranować barierki na rozbieranym moście na Wiśle by w końcu po dwóch godzinach dowieźć nas na kolację, którą zamawiałam telefonicznie, gdyż kucharz kładł się już spać. w nagrodę za moje taktowne milczenie i cierpliwość (choć strasznie mnie świerzbiło, żeby palnąć ojca-dyrektora moją wielką torebką przez łeb, zabrać mu kierownice i skrócić to zwiedzanie)dostałam słoik oliwek z martini i talon na bezpłatne korzystanie z hotelowego spa. wielce to hojny gest, zwłaszcza w obliczu, że spa jest czynne od 10 rano do 10 wieczór. my zaś przyjechaliśmy o 10 wieczór i wyjechaliśmy o 8 rano. więc takzwanadópazkokardką. podczas spotkania z klientem wynudziłam się jak gigantyczny mops gdyż całość negocjacji odbywała się w narzeczu szekspira. więc tylko od czasu do czasu potakiwałam z angielskim akcentem. alaska radzi, żeby następnym razem wziąć sobie robótkę szydełkową. obawiam się jednak, że wtedy Ojciec-dyrektor obciąłby mi talony na spa. a w drodze powrotnej na lotnisko przez godzinę miło sobie pokonwersowałam z taksówkarzem o cieniach i blaskach obróbki skrawaniem. zastanawiam się, czy zamiast na serwis randkowy nie zapisać się do jakichś grup dyskusyjnych np. „frez z lub bez protuberancji – zady i walety” albo”wpływ kierunku dyszy na skuteczność chłodzenia dna wrębu”. w rozmowach o dópiemaryni idzie mi zdecydowanie mniej składnie. droga redakcjo, czy powinnam sobie odessać trochę testosteronu?
b.

piątek, 1 lutego 2013

o białego znikaniu


no co tam, podobno odwilż jakaś. że strumienie mkną po spękanym asfalcie tworząc śrubowe wiry w okolicy studzienek ? że grząsko jak na moczarach a chodniki pluskają pod stopą wysokimi brudnymi fontannami i zachlapują okulary solianką? no ale jakto? mam sobie już wsadzić zimę w annały jeno? i kto mi uwierzy w minus dwadzieścia, sannę, kulig, mgłę jak kasza manna i mrozem skrzące źdźbła? dopiero co przedprzedprzedprzedwczoraj.

drogie dzieci, prawdziwa zima wygląda o tak:




b.