wtorek, 24 lutego 2015

panie a... (imię premedytacyjnie nie zamieszczone, żeby go nie upotomniać, choć w zasadzie już jeden taki malarzyna to imię upotomnił i upamiętnił boleśnie niestety na wieki)- niech pana szlag i małe upierdliwe szlaczki strzelą


się ulało. kapało żółcią w naszych relacjach, kapało aż się menisk uwypuklił i ulał zjadliwą, żrącą strugą wypalając politurę biurka. pan a... od samego zarania czyli od lat dwóch był mi wrzodem na rzyci. najpierw, mimo swoich początkowych zadziorów dostał jednak ode mnie cysternę zaufania, gdyż a) to partner biznesowy b) to Czech. a Nohavica też Czech, i Ota Pavel też Czech i Hrabal też Czech i Viewegh też Czech i Vondrackowa też wszak Czech. więc wyprzedzająco zaufałam i czekałam. ale. im bardziej czekałam tym bardziej a... się psował. z ludzkich odruchów prezentował z zapałem tylko te złośliwe, wstrętne i wredne. znosiliśmy to w pracy z godnością czas jakiś dla dobra ludzkości. ale a... w końcu przekroczył cienką czerwoną linię rubikonu z ordynarnym impetem i plując nam w twarz. nie wiem jak zareagować, gdyż nie ogarniam podłości ludzkiej co ponoć nie ma granic, któren to fakt mnie jednak w tym wszystkim strasznie i po ludzku zadziwia. że bo alejakto, że naprawdę? naprawdę można aż tak?! walić między nasze oczy wypatrujące pokoju i pojednania szpadlem upapranym w obłudnym gnoju?! obrzucić wstrętnymi kalumniami, spakować neseserek i pójść na deserek? panie a... niech się pan zadławi kendliczkiem, niech pan dostanie świerzbu na tyłku a ręce niech panu będą za krótkie żeby się tam podrapać. ja tymczasem, otrząsnąwszy się z tego szlamu, pójdę z pieśnią Nohavicy, też Czecha, na ustach:
Dobosz mojego serca
już w oślą skórę wali
a we mnie stają w szyku
kompanii mych sztandary
ja – pacyfistka wieczna
rozjemca w każdej zwadzie
rysuję dzisiaj czaszkę
kredką na swojej fladze

b.

poniedziałek, 9 lutego 2015

o jagience, co włosy trefiła


jagienka miała z natury włosy koloru lnu (ale nie, że bławatne od płatków, jeno słomiane od łodyg) a ostatnimi czasy używając specjalnej omasty nadawała im ton lnu skąpanego w słońcu łowicza a może i toskanii. ładne były te włosy jagienki, takie refleksyjne. aż pewnego dnia jedna strzyga podsunęła jagience specyfik inny całkiem choć wiele albo i wiele więcej obiecujący niż łowiczno-toskańskie refleksy. kto by się nie skusił ten trąba. jagienka nabyła nową omastę i zaprzęgła kopciuszka do poczynienia we włosach tego cudu. kopciuszek napocił się okrutnie gdyż nowa omasta była jakaś taka dziwna. Ale. pan każe sługa musi, prawda. inaczej szast prast i fruu - głowa kopciuszka potoczyłaby się pod komodę. a kopciuszek czasem potrzebuje głowy. głównie gdy je. a jeść kopciuszek lubi wielce i niejedzenie byłoby karą dotkliwszą niż sama dekapitacja. i tak od pasemka do pasemka nałożono dziwną omastę i czekano. jagienka odliczywszy w klepsydrze trzy miliony ziarenek piasku poszła zmyć w stągwi mazurskiej deszczówki czystej jak kryształ wysokogórski swe bujne lniane pukle. jeszcze w roku 2175 potomkowie mieszkańców okolicznych wiosek wspominać będą z trwogą okrutny jęk i złowrogi skowyt jakie rozległy się w ciszy pięknego śnieżnego poranka roku pańskiego 2015 gdy zakończono stosowne ablucje. wikary na głos mrozem niesiony po siołach osiwiał w tepędy całą swoją misternie przy niedzieli układaną zaczeskę, staśkowa krowa spod szczytna w trymiga wyprodukowała skobek żółtego sera podpuszczkowego długo dojrzewającego z pleśnią, małemu wacusiowi z sąsiedniej wsi ze strachu wyżęły się wszystkie zęby choć miał dopiera dni osiem a wieńczysław, kierowca śnieżnego pługa porażony niewiadomym acz strasznym dźwiękiem przebijającym się hardo ponad silnik robura skosił w puszczy nowy trakt na durś do mrągowa (za co w sumie po latach, gdy trwoga opadła, tubylcy będą mu wdzięczni i nazwą nową szosę imieniem szalonego wieńczysława). takto jagienka dała światu znać co sądzi o nowym kolorze swych warkoczów. kopciuszek tknięty złym przeczuciem sam się zdekapitował i położył swą śliczną główkę na srebrnej tacy, tuż obok dwóch setek wódki z zimnym lodem i limonką. tymczasem jagienka okazała światu swoją nową postać, jakiej nie powstydziłaby się małżonka latającego potwora jajecznego spaghetti. ultraintensywna żółć zalała ją oraz warmińsko-mazurskie blaskiem eksplozji supernowy. wkroczywszy do salonu gdzie struchlała rykiem publika czekała nerwowo gryząc dębowe skobelki najpierw swym nowym wizerunkiem odebrała jagienka publice dech a zaraz potem rozum. radzono, radzono aż uradzono, że jagience nader ślicznie jest w wełnianej czapce z fioletowej alpaki i brońciępaniebóg zdejmować. wystarczy jeno resztę konfekcji z alpaką spasować i czekać aż jajeczna żółć przejdzie jakąś metamorfozę w oczy tak okrutnie nie kłującą. w drodze do domu jagienka swą nowo nabytą nadobną żółtą główką kreśliła świetliste widmo esówfloresów z Mazur do stolicy, co co bardziej dociekliwi powinni odnaleźć na zdjęciach satelitarnych z ostatniej niedzieli. i przy niniejszym dementujemy, nie, nie było to żadne ufo bynajmniej. tymczasem w poniedziałek bezgłowy kopciuszek rozpoczął był peregrynacje po miejscowych harrodsach w celu nabycia skutecznego neutralizatora a jagienka poszła do teatru i jeśli panu/pani siedzącym w rzędzie zstępnym pompon z alpaki zbyt wchodził w konflikt ze sceną to jagienka najprawdopodobniej zezuła czapkę. o czym być może przeczytamy już w najbliższej recenzji. i jeśli będą mówić o świetlistej jasności to bynajmniej nie chodzić tu będzie o teatralny reflektor.
b.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Limeryki marcowe okazjonalnie profilowane czyli słowotwórczość para(pro)kuchenna made by b.


Pewien kucharz z północnej Bułgarii
Tak się mocno zakochał był w Darii
Że z jaj upiekł na maśle omleta
A gdy rzekła, że dieta ta nie ta
Oddał był w mig cohones swe Marii

wnjosek:
niektórzy, co ze stolicy tutaj zaglądają,
wiedzą już jakie ichże rzeczy tu czekają.
a dyć będą nagrody, i nie byle jakie.
a jeśli się nie sprawią, obejdą się smakiem
chyba że cusik ekstra we w zanadrzu mają

b.
Państwo prosze się (przy)gotuje
ku pamięci
limeryk: aabba
i nie zapomnieć o gieografii

ps.ps
a tak wygląda wzorcowy limeryk, autorstwa Pani Wiesławy (chylę czoło i wszystko inne co mi się pochylić uda)
Żył raz gazda w mieście Sącz,
Co z żętycy robił poncz.
Gdy gość tego nie chciał pić,
Nieboraka kopał w rzyć
I doduszał oburącz.


b.