tag:blogger.com,1999:blog-13678484988106019492024-02-19T13:58:35.348+01:00benialookiczyli móżdżek w kokilcebeniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.comBlogger667125tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-85970206934336667292020-10-17T09:04:00.001+02:002020-10-17T09:09:24.359+02:00JesieniowoA ja żem się cieszę,
Że słotno, że jesień,
Że liśćmi szuranie,
Że we mgle znikanie,
Że wieczór pod kocem,
Że długie snem noce,
Że dynia w obiedzie,
Że można już w śledzie,
Że sweter otula,
Że wiatr w polu hula,
Że pachnie łęt dymem,
Że czerwonym winem,
Że pędu wstrzymanie,
Że w nostalgii trwanie,
Że może nic chce się,
Że po to jest jesień.
b.beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-8963392669067171982018-08-24T21:33:00.001+02:002018-08-25T08:38:00.425+02:00Konsekwencje aury bez kontentu czyli hmws <br />
<br />
Ostatni sierpniowy tydzień w pracy upłynął zupełnie nieoczekiwanie pod sztandarem mizianym leniwą flautą. Na sztandarze wyblakłe od słońca literki oznajmiały, że „prawie wszyscy jesteśmy na plaży, proszę nam nie zawracać ... gitary sijulejteraligejter. i tak, zastępca też jest na plaży i nic pan/pani od nas się nie dowie i nie wydostanie, najwyżej garść plażowego piachu w szprychy, bye bye. Over. Ale bez odbioru”. To niezwykle mile zaskakujące doświadczenie płynące ze wszystkich czterech stron świata, lub jak nakazuje teoria Prachetta z góry i z dołu dysku pozwoliły mi kompulsywnie zasysać wirtualną rzeczywistość via internet leniwie siorbiąc entą kawę. Naddatek zanabytej o rzeczywistości wiedzy nienakoniecznie mnie ukontentował. Okazuje się jednak, że czasem pozostawanie w stanie błogiej nieświadomości pozwala ominąć pigułkę na nadciśnienie i podwyższony kardiopuls. Gdzieś koło środy, zażywszy stosowne medykamenta, zarzuciłam na monitor w akcie odseparowania od „Okna na świat” kocyk w misie koala. Ale zaraz go zmieniłam na kocyk w labradory gdyż się okazało, że koala jest aktualnie bardzo wkurzony i miota we mnie rakietą manewrującą wprost z jakiejś fregaty. Labradory tymczasem niczym nie miotały. W piątkowe popołudnie grożące burzami nad stolicą wróciłam na Staropańszczyźnianą wypluta (gorącem) jak niestrawione resztki przez tego pytona, co go nikt nie umi namierzyć (imho on już dawno spłynął był Wisłą ku morzu i zajada się bałtyckim śledziem). Ponadto meteorolodzy zapowiedzieli oko cyklonu, drastyczny spadek Celsjusza, burze i obfity opad na cały weekend. Faq! Wszak. To w ten weekend mieliśmy w mazurskich okolicznościach przyrody celebrować w promieniach słońca urodziny świeżo zamężnego Mariana. Kąpać się w bezglonnym jeziorze, nabywać smagnięcia słonecznym promieniem, delektować się mięsno-bezmięsnym grillem. Usłuchawszy podszeptów meteorologa zrezygnowano niestety tymczasowo z wyprawy na Mazury. Jęk zawodu wzmocniony żalu westchnieniem strząsnął był żółkniejące od upału liście ze środkowoeuropejskich drzew a mówią, że i baobaby i sekwoje nagle listowie utraciły. Tymczasem w popołudniowy piątek nad Staropańszcyźnianą nadszedł był front i zbierały się kłębiaste chmury. Ale jakoś bez żadnych groźnych pomruków. Mając w alternatywie sprzątanie apartamentu lub rowerową wycieczkę na nowo nabytym siodełku (stare się ostatecznie rozpadło na kaszubskich szlakach) wybrałam rower. Ulubiona pętla (dodajmy dla planujących ten szlak: te kierunki zawsze z górki): z Tarchomina nad Wisłą do mostu Północnego, nim na lewą stronę rzeki, wygodnym trotuarem do mostu Gdańskiego, hop siup znowu na prawą stronę, i szlakiem Golędzinowskim na śliczny mosteczek nad Żeraniem. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0yQpeSZJfLvHYj1m___0SC47fQQbu-o29CCRP7mk1T_37T3KRNrK6CTgch24h9YC6kiT0IMs1D17Ad9emoHNT0CdPhtKu5hIYMs5kqwqpYn0HFhzydN1s2WjrmumCznvldXqUGi5Ul0A/s1600/20180823_182900.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0yQpeSZJfLvHYj1m___0SC47fQQbu-o29CCRP7mk1T_37T3KRNrK6CTgch24h9YC6kiT0IMs1D17Ad9emoHNT0CdPhtKu5hIYMs5kqwqpYn0HFhzydN1s2WjrmumCznvldXqUGi5Ul0A/s320/20180823_182900.jpg" width="320" height="156" data-original-width="1600" data-original-height="778" /></a></div><br />
A potem to już prosto i fruuu do domu wałem bujnie obrośniętym ekosystemem. Dobrze, że znam tę trasę na pamięć, bo jechałam z zamkniętymi oczami, nozdrzami i ustami. Gdyż. Meszki. Miliardy maciupcich meszek czyha aktualnie na nadrzecznego globtrotera. Oblepiają spoconą twarz bezlitośnie. Wprawdzie nie kąsają, ale zgarnianie ich trucheł przyklejonych do policzków i powiek wymaga od cyklisty zręcznej acz niemiłej ekwilibrystyki. Muszę sprawdzić, czy maska szermierza chroni przed tymi insektami. Prędzej taką nabędę niż kask. A może już są są na rynku jakieś kompilacje. Dziesięć minut po tym, gdy zaparkowałam w domu, nadejszła zapowiadana przez meteorologa burza. Natenczas siedziałam już we wannie spieniając mydło „biały jeleń” ufając, iż blokowo-osiedlowy warrystor jakbyco ochroni mnie przed wyładowaniami. Mielący ciepłe powietrze wiatrak nie zaznał od wyładowań uszczerbku . I topsz. Bo to mój ostatnio ulubiony fryzury kreator. A zimny i deszczowy weekend niech sobie nadpełza, pfff. Mam rozlicznie alternatywne plany i „hakmuwsmak”. temu bezsłonecznemu weekendu.<br />
<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-40572976619920975892018-08-07T20:21:00.000+02:002018-08-07T21:22:05.807+02:00lata uciążliwa dewiacyjność <br />
nie wiem czy to lato, które z niebywałym impetem i animuszem zaczęło się zaraz po mokrej i brzydkiej Wielkanocy, jest jednym z wielu i kolejne potwierdzą trend spalenia słońcem kuli ziemskiej, czy jest tylko wrednym wyjątkiem jak fasolka o zapachu durianu w torebce pełnej słodkich smakowitych esencji. Ale wiem na pewno, że tak upiornie upalne jest pierwsze w moim życiu. Wydaje mi się, że spowodowało ono odwrotność ewolucji, gdyż nie chodzę już a pełzam niczem pierwotny płaz. Tyle, że nie z wody na ląd a z lądu do wody. A wszystko, by jakoś uratować tę moją dzisiejszą formę przetrwalnikową. Pełzam więc głównie do pobliskich zbiorników wodnych czyli do umywalek i do wanny, co wymaga ode mnie umiejętności chińskich akrobatek, bo gdy już podpełznę śliską terakotą pod wannę, to muszę wykonać z miejsca bez batuty salto z półobrotem by z rozchlapem plusnąć w zimną toń kranówki. Poczem następuje intensywne nawilżanie poprzez kilkukrotne zanurzanie. Irytujące jest, że już samo wypełzanie z wanny powoduje nadmierną produkcje potu. Musiałabym się chyba wykąpać w antyperspirancie, by odcinek Baden-Baden – salon z na oścież rozwartym skrzydłem okiennym przejść suchą stopą. O całym suchym jestestwie trudno nawet marzyć odkąd Celsjusz rtęciową głową uderza codziennie w koniec górnej skali. Błogodajne wieczory, kojące ponoć chłodnym okładem, są natenczas jak niegdysiejsza „czarna wołga” . Niby istnieją ale nikt ich nie złapał na gorącym, tfu, zimnym uczynku. Im bardziej otwieram na noc okno, a niedługo dojdę do jego spektakularnego wyłamania z ościeżnicy czyniąc sobie jako pierwsza w bloku okno obrotowe, tym bardziej zamiast chłodu wpada mi na kwadrat bezmiernie liczna ferajna gryząco-bzykających gości (nie no co wy, mówię o komarach!). Widać robi taki tłum na wejściu (rodem z kabaretowego „open the door!!!”), że dla powietrza nie zostaje nawet lichuteńka szparka. Owszem, zaposiadłam urządzenie zwane wiatrakiem (Szwagrostwu Chwała i Cmok w mankiety). I on teraz u mnie praktykuje mode on 24/24. O tym czy zarobię na rachunek za prąd pomyślę w listopadzie. Suponuję, że kierownik elektrowni z zachwytem na koniec szychty odrysowuje konsekwentnie od 8 tygodni rosnącą sinusoidę moich zobowiązań finansowych i już planuje na tej podstawie zakup czteropiętrowego, klimatyzowanego bungalowu na jednej z rajskich wysp Morza Andamańskiego w Tajlandii. Od mielenia ciepłego powietrza wiatrakiem przybywa tyle chłodu ile słodkości herbacie od mieszania srebrną łyżeczką bez dosypywania sacharozy. Próbuję się więc łapać na zroszone poranki, łudząc się, że to jest życiodajna kompilacja (w końcu i tak nie śpię o czwartej a.m., gdy nawet brzaskolubny drozd obraca się na drugi bok a dla takich jak ja nastawia ubiegłoroczne nagranie majowej pieśni godowej w podskrzydłym bluetoothcie). Ale zanim dotrę do romana z jego nawiewem chłodnym wprawdzie ale ciut zbyt intensywnie tchnącym aromatem nadrzecznego zjełczałego szlamu(filtry nie dają rady przemielić podmiejskich miazmatów pomięszanych ze smogiem), to rosa wyparowuje skraplając się na gołych łydkach, ramionach i oklapłej grzywce. A tymczasem biuro jest jak doskonały termos na rosół. Trzyma wysoką temperaturę przez całą dobę. Bladym świtem wpadam tam lotem kosząco-ukośnym zygzakując po pokojach i otwierając wszystkie okna i balkony. Wiewiórka na pobliskiej sośnie podpatruje i nieustająco stuka się orzeszkiem w rude czoło. Czekanie na przeciąg jest literacką peregrynacją po dziełach Becketa. Bo. Albo jest czekaniem na Godota albo trwaniem Winnie ze „Szczęśliwych dni” w ziemnym kopcu w pełnym słońcu, bez szansy na cień. Zostaje zastosować staroziemską zasadę: klin klinem. Potrójne cappuccino parzy usta dystansując na chwilę od upalnego ukropu. Milusińscy interesanci albo wystrzeliwują swe oczekiwania jak z karabinu maszynowego (aha! Mają klimatyzowane biuro) albo udręczonym głosem próbują złożyć zgłoski w coś sensownego, najczęściej daremnie ( aha!! Ofiary klimatyzacji braku). Oczywiście, że ci drudzy są u mnie obsługiwani w pierwszej kolejności (o jakżeby się chciało rzec: odśnieżania). Bowiem. Współczulność oraz empatia są wyszyte złotym haftem na sztandarze naszej firmy. Szkoda tylko, że ten sztandar od tygodni nie łopoce tylko lepką materią owija się wokół drzewca. <br />
Czasem kładę się na biurowej dębowej posadzce pod wlotem/wylotem komputerowego wentylatora, który tak kusząco szumi. Ale to jest jeno atrapa! Jak te wiatraczki krążące po internetach imitujące powiew. Szumi owszem. ale NIE dmucha! Blaga, machloja i szachrajstwo na resorach. A gdyby tak, tu oddajmy się marzeniu, gdyby on dmuchał na mnie zamiast na skryte we swym wnętrzu outlooki/windowsy/excelle, to ja bym mu przecież uchyliła niebaskłon. Irchą bym politurę obudowy przetarła, łopatki wiatraczka czule spryskała WD40, kabelek prądotwórczy z pętelek uwolniła. No ale jak nie, to nie. NIE będzie spa dla androida!<br />
W całej tej upalnie złożonej sytuacji klimatycznej widzę jeden plus. Plusik. Plusiniątko. Za gaz to mi w tym roku dopłacą banknotami szeleszczące krocie. Gdyż albowiem niezwykle rzadko się mi zdarza gotować zimne jak Arktyka zsiadłe mleko, a ziemniaki i skwarki (nawet te vegańskie z kaszy gryczanej obsypanej węgierską papryką wędzoną) dochodzą na nasłonecznionym parapecie w okamgnieniu, zanim słońce się schyli za widnokrąg.<br />
Tego lata lodówka, może dlatego, że wiekowa wielce, dumnie pręży drzwiczki od zamrażalnika co wieczór wyświetlając mi neon z Placu Konstytucji: KLM (Royal Dutch Airlines). Kusząc szwedzkim kołem podbiegunowym. Ach jakże dzisiaj chętnie bym tam poleciała. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9-o3F_BIonV7gwkocCtGT-GOl3RqBzD0EXmeS59cBlV7QRl_fjKpDCm0vjtR3rP5CqsheYKTxBlwDwdHhA9y9GrIfDk8O-AY4YjkEVdcqydY0forC7fbz1u-LLhwFroxt7p9vSwdcuxw/s1600/mdm-noca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9-o3F_BIonV7gwkocCtGT-GOl3RqBzD0EXmeS59cBlV7QRl_fjKpDCm0vjtR3rP5CqsheYKTxBlwDwdHhA9y9GrIfDk8O-AY4YjkEVdcqydY0forC7fbz1u-LLhwFroxt7p9vSwdcuxw/s320/mdm-noca.jpg" width="320" height="230" data-original-width="440" data-original-height="316" /></a></div><br />
(zdjęcie pożyczone z internetów)<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-1088814000350637212018-08-06T23:54:00.002+02:002018-08-07T07:07:47.129+02:00Kaszubskie elukubracje kanikularno-kulinarno-komemoracyjnePierwszy tegoroczny urlop zmienił się był niepostrzeżenie w czas przeszły dokonany. Chlipnę wymownie, bo jest za czym. Bory Tucholskie z bezlikiem jezior rzuconych przez matkę naturę hojnie w głęboką zieleń przepastnych lasów cieszą oko zjawiskowym szmaragdem pod bezchmurnym nieboskłonem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwKCc9x6puJ2IpYQ7M7_lxEQZrvZ-KCJqMTXxH2UUwXLm1Wn-GQKadBFztdPMuz4iWQs3vpMBr6FykbIlDxuMMCThVvZMpcK4mjubLWOEjVnTehgWEWqlRaVqsfx4Q5AI8dZQj5_LSO9U/s1600/20180724_135401.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwKCc9x6puJ2IpYQ7M7_lxEQZrvZ-KCJqMTXxH2UUwXLm1Wn-GQKadBFztdPMuz4iWQs3vpMBr6FykbIlDxuMMCThVvZMpcK4mjubLWOEjVnTehgWEWqlRaVqsfx4Q5AI8dZQj5_LSO9U/s320/20180724_135401.jpg" width="320" height="156" data-original-width="1600" data-original-height="778" /></a></div><br />
Niestety częściej cieszą tylko oko, rzadziej spragnionego chłodu całego człowieka jako substancji spoconej rowerowym błądzeniem po niezbytdobrzeoznakowanych leśnych areałach. to jest istna katorga, gdy wodę kuszącą lustrem bryzą marszczoną widzisz a stopy zanurzyć nie możesz. Gdyż. dostępu doń bronią dzikie szuwary i/lub tylko nielicznym autochtonom znane do nadjeziornych mikroplażynek ścieżki. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZi1rXHmDZ4T8aQzclkvecn_mux-hefjbF3KAoXaghiDcZNo5mCo28lkgODMfhLnofYOfrv4uWlI-jfA1M-PBufv3UCpwwA3fEXuU3_W8VvMacDkrxLO0BSAIzNgbeX0OOgJifbLtL-R0/s1600/20180724_135023.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZi1rXHmDZ4T8aQzclkvecn_mux-hefjbF3KAoXaghiDcZNo5mCo28lkgODMfhLnofYOfrv4uWlI-jfA1M-PBufv3UCpwwA3fEXuU3_W8VvMacDkrxLO0BSAIzNgbeX0OOgJifbLtL-R0/s320/20180724_135023.jpg" width="156" height="320" data-original-width="778" data-original-height="1600" /></a></div><br />
Mijasz więc łkając i łykając łzy żalu oraz strugi potu skroplone upałem nad czołem nieukontentowanym brakiem osiągalności źródła potencjalnego ukojenia i zmierzasz rowerem w tym upale dalej (oby, jeśli kosmiczny kartograf pozwoli) do domowego zacisza ze źródlanym zimnym prysznicem. a tymczasem pokonywanych w trudzie i znoju leśnych przestrzeni telefoniczny GPS dość często nie rozpoznaje, gdyż zbyt rzadko tu w lasu środku stawiają anteny, bo jelonki i motyle ich jeszcze nie potrzebują. Czyli .Zostaje mapa papierowa. a tymczasem ona zwija się ze wstydu, że OOO! o tej drogi to akurat nie nanieślim. I tamtej i kolejnej co ją na rozstaju mijacie, też. no nie nanieślm. Opieranie się w nawigacji na tradycyjnie północnie mchem porosłych konarach drzew nie zdaje się być kluczowym rozwiązaniem. gdyż. wyalienowanie natury wydatnie nękanej przez człowieka także tu zostawia swoje ślady-innowacje-dewiacje. Mech na brzozie rośnie tam a na sośnie zupełnie siam. A tu burza nadciąga, las groźnie szumi gnąc czubki drzew do ziemi. My zaś pedałujemy po tucholskim bezkresie upewniając się za każdym leśnym duktem, że nigdzie drogi do domu ni kurhanu ze współrzędnymi. Są tylko tabliczki oznajmiające bliskość rezerwatu „Krwawe doły” jakoś nam nad wyraz chętnie w środku puszczy wyskakujące. No owszem, był na mapie taki rezerwat. Ale. on nie był kuszący. Gdyż z niego nie było drogi ucieczki. W samym środku środka lasu, z dalekiego dala od cywilizacji piorunochronami okraszonej zapętliłyśmy się tam z Alaską jak na rondzie Babka i w którą stronę byśmy nie pojechały, wracałyśmy w te markotne , krwawe okolice. a burza szemrała coraz bliżej i bliżej. W końcu siłom i godnościom osobistom przerwałyśmy ten chocholi taniec i lekceważąc mapy popedałowałyśmy na durś, gnane bardziej moimi brontofobicznym lękiem niż topograficzną logiką. Nagroda za zbłądzenie w borach była godna królów. na zwieńczeniu tych peregrynacji po dzikich tucholskich bezdrożach czekała na nas Oberża w Konarzynach. Państwo to sobie odnotuje w kajeciku. To jest miejsce ukojenia nawet najwybredniejszego gastroentuzjasty. Tam kotlet schabowy prześciga średnicą młyńskie koło, wątróbkę podają w miednicy , zupę rybną pokocha każdy ryb adwersarz a pierogi z kaczką lub jagodami ozdobione kwiatami nasturcji uśmierzą ból istnienia nawet listopadowego kontestata. atrakcyjność dań kusi zgłodniałe tłumy w środku wioski leżącej w zasadzie w , przepraszam, ale w nigdziebądź. Czyli daleko od szosy. Rozmiar podawanych dań przekracza geometrię przestrzennego pojmowania. Kunszt i smakowitość potraw wynieść musi ponad nieboskłon nawet marzycieli o daniach Michelina. Skręćcie tam kiedyś znienacka jadąc na północ od Bydgoszczy. Wasze kubki smakowe będą Wam wylewnie i długo dziękować. Jeszcze w długie zimowe wieczory marzyć będziecie o ichnich surówkach z młodej kapusty, wyśmienitych małosolniakach, kompocie z papierówek zebranych w przydomowym ogrodzie otaczającym mury restauracji a.d. 1908, . i o cudownej polędwicy wędzonej nad jałowcem. Ta organoleptycznie gargantuiczna retrospektywa pozwoli Wam dzielnie przetrwać jesień, zimę i kulinarnie marny przednówek. Nie omieszkajcie!<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-31197494755561039082018-03-05T21:44:00.000+01:002018-03-05T21:44:34.377+01:00Lodołamacz im. Pani M.<br />
Z powodu permanentnej bezsenności w tarchomińskim Seattle wypadłam dzisiaj z tapczana o 5:40 więc bez pośpiechu odpaliłam romana i udałam się do biura (choć zdarza mi się wypaść także z tapczana z tego samego powodu o 7:57. ale wtedy to już się w ogóle nie spieszę, bo wiadomo. Cobym nie zrobiła i w jakim tempie nie przyklejała sobie rzęs to i tak utknę w korku, w którym mogę sobie przykleić wszystko łącznie z twarzą Marylin Monroe a i tak dojadę do biura w korkach po 1.5 h). <br />
W konsekwencji dotarłam do biura oczywiście przed całą ludzkością a zatem to ja otwarłam drzwi Nowemu. Zrobiwszy welkom z nieznacznym dygnięciem wskazałam gabinet. Mówię Wam, gigantyczny powitalny bukiet kwiatów w pustym gabinecie skonsternowałby najtwardszego twardziela. Po pozornym otrząśnięciu Nowy wszedł w załogę jak w masło ciachami z Saskokępskiej Irenki. Na pytanie o powitalne śledzie zrobił klasyczne „nemutodom” . No cóż. Trzeba będzie nowego przeszkolić, co lubi kerowniczka serwisu. Ale. ponieważ znamy się od lat, to bury nie było. Było zaś jakby wrócił po weekendzie a nie po 6 latach absencji. Instruktaż na ekspresie przeszedł gładko, na drukarkę się nie załapał bo w serwisie. W ogóle poszło imho zbyt gładko. Załoga obłaskawiona wysokojakościowymi węglowodanami oraz ujmującym stylembycia Nowego w natentychmiast przeszedłszy na per Du wprawdzie poniekąd ściskała wszelkie półkule ale nie przywdziała sztywnego krawata. Nieoczekiwanie radosnym spójnikiem okazała się znajomość naszej kochanej Pani M., która już wprawdzie jest na emeryturze ale była w firmie niczem wzorzec z Sevres gdy naonczas bardzo nowy Nowy był pod jej opieką, była gdy rzucał się w otchłań innego biznesu i była jeszcze, gdy inni nowi (dzisiaj już zasiedziali pensjonariusze naszego przybytku ) przybywali falami skuszeni świetlaną przyszłością w branży maszyn robiących donośnie PING. Brała ich pod swoje opiekuńcze matczyne skrzydła i pod swoją kuratelę, uczyła używać sztućców i korygowała umlauty w wymowie. Powiadam Wam, wspólnota wspomnień z hukiem otwiera wrota porozumienia. Zupełnie jak troskliwe acz mentorskie ramiona Pani M. Aczkolwiek wątpię by Pani M. była ukontentowana naszymi aktualnymi akurat niewybaczalnie rozkosznymi opowiastkami na Jej temat. Ale. To w sumie Jej należy się dzisiejszy bukiet łamiący pierwsze lody z Nowym... Co mi nasuwa myśl taką, że oni wszyscy kiedyś też mnie będą jakoś musieli/chcieli wspominać. Mam nadzieję, że nie zapomną moich japońskich pierożków baozi z ogórkową sałatką sunomono. Ot taki jest mój wkład w branżę maszynek PING. A. Nie!!! wszak ciągnie się za mną tytuł królowej targowych kanapeczek i paróweczek. Boszszsz. człowiek robi w życiu tyle niby fajnych i ważkich rzeczy a zostaje po nim wspomnienie sandwicza i rozgotowanego na targowej maszynce spirytusowej bratwursta z małosolnym. Ale. Ja jeszcze mam czas. Ja im jeszcze pokażę. <br />
b.<br />
<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-75999789203190932712018-03-02T18:51:00.000+01:002018-03-02T18:51:56.471+01:00Poszukiwany konwenans powitalny dla nowego dyrektora 3 miesiące temu ojciec-dyrektor zapowiedział swoje symboliczne odejście na emeryturę i jako przyszłego cerbera przedstawił nam nowego dyrektora, który przejmie biczyk, pejczyk i inne środki przymusu ekonomicznego mające w nieodległej przyszłości wygenerować nami świetlaną przyszłość firmy, tak świetlaną aby ojcu-dyrektoru nie zbrakło na godne praktykowanie emerytury. 3 miesiące temu to była mglista wizja i po pierwszym szoku wszyscyśmy się zapomnieli o nadchodzącym armagedonie zmian. Tylko coraz bardziej niefrasobliwe relacje z o-d wskazywały, że on ci już jedną nogą w obfitych pieleszach germańskiego zusu i mocno zredukował stopień martwienia się donosznymi przez nas problemami. Zrobiła się z niego taka Scarlet O’Hara tylko bez talii za to z posiwiałym włosem. Gdy już prawie przywykliśmy do sytuacji, że ojciec-dyrektor czyta nasze maile przez grubą gazę i odfiltrowuje jedynie wyrazy o pozytywnych konotacjach nadszedł marzec. A w pierwszy poniedziałek marca zawitać ma w nasze progi nowy dyrektor. Lekko skonsternowani zadajemy sobie więc pytanie jak będzie, ale jeszcze intensywniej zadajemy sobie pytanie jak nowego przywitać. Sytuacja bez precedensu. To nasz najpierwszy w historii firmy poza o-d dyrektor. Pierwszy pomysł, by zamknąć drzwi na klucz i udawać, że nas nie ma odpadł w przebiegach. Na pewno o-d dorobił nowemu klucze. <br />
Zbieramy więc naprędce informacje jak przywitać. Może szpalerem bielanek sypiących mu pod nogi płatki róż, a nóż. idąc do swojego gabinetu na pięterku się poślizgnie i załatwimy sobie kilkutygodniowy okres karencji/absencji? Co do powitalnych kwiatów podjęliśmy jednogłośnie decyzję, że dostanie difenbachię bogatą w strychninę. Pozatym co. pokażemy mu kuchnię i nasz najważniejszy sprzęt resuscytacyjny czyli ekspres do kawy. Przeszkolimy jak używać, żeby nie zepsuć, bo wtedy grupowo zwalniamy się i pozywamy nowego do sądu pracy. Drukarkę też mu pokażemy. Może przy pierwszej próbie skorzystania się uda na niego zrzucić dysfunkcyjność tego urządzenia, które drukuje w zależności od ciśnienia atmosferycznego albo tylko w dni parzyste. Do końca nie rozkminiliśmy. Być może tajemnica tkwi w braku tonera, co sugerował ostatnio hydraulik nagabnięty w temacie przy okazji odpowietrzania kaloryfera. No to tak, bielanki zamówione, difenbachia się ukorzenia, kawa nabyta. No to chyba wszystko. Myśl nas jednak dręczy jakowaś, że on zechce się z naszymi dotychczasowymi dokonaniami na niwie zapoznać. Znaczy na dywanik poprosi. Więc. każdy z nas przez weekend opracowuje swoją bajkę. Ba. szkatułkową opowieść o trudach i znoju pracy na tym trudnym odcinku handlu maszynkami co robią PING. Kłopot w tym, że za dużo kitu wcisnąć się nie da, bo nowy z branży jest i conieco kuma. Powiedziałabym kuma duże conieco. A ja na ten dywanik to pójdę nie sama ale z moimi chłopakami z serwisu. Mentalnie. bo chłopaki rozsiane po kraju naprawiają co kto inny spsował. Ale obiecali, że jakby co, to gotowi są przyjechać ze Śląska i zrobić nowemu jesień średniowiecza. No dobrze. Będzie co będzie. Cała załoga liczy, że nowy przyjdzie z ciastem wkupowym. Ja oczywiście liczę na wkupowe śledzie. <br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-49942350690941771262018-01-21T10:54:00.000+01:002018-01-21T10:54:41.308+01:00Zima w mieściegdyby się zaraz miała zrobić odwilż, to ja już mam swoją zimę udokumentowaną<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgexKTuO8LaEmq2dvTzxALzeQBn0OZRKcCqLj1Lcn6KD-NFb87BSIZY2aZOnYuVTirRVzMn5jBf4dj1ymt1BbaFQ83ccgo7oH-7jzqVDGkHGik0czaW1ZF67PI0G9C7GStpjJuDWwGI8vg/s1600/zima+Tarchomin+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgexKTuO8LaEmq2dvTzxALzeQBn0OZRKcCqLj1Lcn6KD-NFb87BSIZY2aZOnYuVTirRVzMn5jBf4dj1ymt1BbaFQ83ccgo7oH-7jzqVDGkHGik0czaW1ZF67PI0G9C7GStpjJuDWwGI8vg/s320/zima+Tarchomin+1.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhQ-Ma5Dm6-ACpWvtL0Kw8WERp1PjMdxUq_7KmM0sJtdjD8Wy_XziaKZCxguK_ymv8kmeBe-vy7o6sCQ4ILpdEQ72ZARUb7QUrjysMxya2dbhnsWFQK4S2Lp2LTrvGPczJWabRGN8Byqk/s1600/zima+Tarchomin+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhQ-Ma5Dm6-ACpWvtL0Kw8WERp1PjMdxUq_7KmM0sJtdjD8Wy_XziaKZCxguK_ymv8kmeBe-vy7o6sCQ4ILpdEQ72ZARUb7QUrjysMxya2dbhnsWFQK4S2Lp2LTrvGPczJWabRGN8Byqk/s320/zima+Tarchomin+2.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVUhm7HLX3AYS1jwRDbRdrOM9vVrBtVFK-QUzkwpSTMGz1j65racvbD9tw519CLwTzb7AQgCT0Z3kyOWE_pXgzNsEtfSw2Rt9X5b6KtqZwNcbo86PwfTg7GeBqbZa8dYA35bwyVZsefXE/s1600/zima+Tarchomin+3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVUhm7HLX3AYS1jwRDbRdrOM9vVrBtVFK-QUzkwpSTMGz1j65racvbD9tw519CLwTzb7AQgCT0Z3kyOWE_pXgzNsEtfSw2Rt9X5b6KtqZwNcbo86PwfTg7GeBqbZa8dYA35bwyVZsefXE/s320/zima+Tarchomin+3.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-lnVAMQFwPGZ0q0ua61CCWFz6zJSbBLkMKhHOIwWzHgDWWVAhhp1UP8Qtu_W2GsXhD4Q7zLifNHUdv5gcTt2A21C6ULISCbpm3E0EUabVtHm6vp1GK__L5qLQ0Uc1ztlrJ9nzRw_g0KY/s1600/zima+Tarchomin+4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-lnVAMQFwPGZ0q0ua61CCWFz6zJSbBLkMKhHOIwWzHgDWWVAhhp1UP8Qtu_W2GsXhD4Q7zLifNHUdv5gcTt2A21C6ULISCbpm3E0EUabVtHm6vp1GK__L5qLQ0Uc1ztlrJ9nzRw_g0KY/s320/zima+Tarchomin+4.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhO7e-1aJI_muYgXlSV3J1XISbV-p1-pqjKTrM34JXZf6SnzAlQ81PKHcAp3mXfctxquQ7hx4kYgSB7ynpXSpt4m6xMrQT9GZ39WLGVxVqrVKULujbKxdcgl0SfjT0qiPUITS-6pKiqgo/s1600/zima+Tarchomin+5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhO7e-1aJI_muYgXlSV3J1XISbV-p1-pqjKTrM34JXZf6SnzAlQ81PKHcAp3mXfctxquQ7hx4kYgSB7ynpXSpt4m6xMrQT9GZ39WLGVxVqrVKULujbKxdcgl0SfjT0qiPUITS-6pKiqgo/s320/zima+Tarchomin+5.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSMiUiBFQ3d_I6AN1HecRGAHlHZFtI0cxL2llpSfy8SQhWweWhJVED33ecO7he6LDhyphenhyphenarTDwrmfIn88bv26Y__RW-khNCWKCAuye4J3knsRJDd0lhamWON43Cm7JqqNa6oRWRbOFeEmxI/s1600/zima+Tarchomin+6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSMiUiBFQ3d_I6AN1HecRGAHlHZFtI0cxL2llpSfy8SQhWweWhJVED33ecO7he6LDhyphenhyphenarTDwrmfIn88bv26Y__RW-khNCWKCAuye4J3knsRJDd0lhamWON43Cm7JqqNa6oRWRbOFeEmxI/s320/zima+Tarchomin+6.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9xjXAH-P_k-U9ilJxHlii6Wu9T963w0G7eYQ4yIa5nhkvYCDpqcuv1RUfyRrxA0iV1zq_csGwJSGSdqPd7AxByHBO1tphgADMYakk28sB-7fZZ-9OocD4xbgeSXwMwV7l7Lj3PahSpx8/s1600/zima+Tarchomin+7.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9xjXAH-P_k-U9ilJxHlii6Wu9T963w0G7eYQ4yIa5nhkvYCDpqcuv1RUfyRrxA0iV1zq_csGwJSGSdqPd7AxByHBO1tphgADMYakk28sB-7fZZ-9OocD4xbgeSXwMwV7l7Lj3PahSpx8/s320/zima+Tarchomin+7.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgtVsRymFox-7ceb5rlusT5bwdyUiawf3Db_EV84oEuYLdeJShjBE9Mbuk2ApxPue9EtBKGX-OaZtnsM6ZckLHnUZ2TgvG_ktInk-LJW5i1aA5uNntSEnQZgEJPoAw8MbPk2LSQO73Bp20/s1600/zima+Tarchomin+8.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgtVsRymFox-7ceb5rlusT5bwdyUiawf3Db_EV84oEuYLdeJShjBE9Mbuk2ApxPue9EtBKGX-OaZtnsM6ZckLHnUZ2TgvG_ktInk-LJW5i1aA5uNntSEnQZgEJPoAw8MbPk2LSQO73Bp20/s320/zima+Tarchomin+8.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJmJSvZ1PtAL57KxhwR2eXOPDLGB7RYZ7oVkJj3ZQrIE2tCrUPspg1ZbDnnRzKyFAb8lrlp9LCNAL4LJLZ8CaLCsr2_GDdKoBvISkLCtzdh9qZlBBnCqs-BuKt43aeRo4fQwCYf2CjluM/s1600/zima+Tarchomin+9.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJmJSvZ1PtAL57KxhwR2eXOPDLGB7RYZ7oVkJj3ZQrIE2tCrUPspg1ZbDnnRzKyFAb8lrlp9LCNAL4LJLZ8CaLCsr2_GDdKoBvISkLCtzdh9qZlBBnCqs-BuKt43aeRo4fQwCYf2CjluM/s320/zima+Tarchomin+9.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhO2n5_aMpvntbAtcl5t56223D8-5fVwewS9omHLfV9a3WXM3v9Aa2Fwh0F1cY3PnXkik3sO_Sc8Rys3xUoxe2Zx51t1iAC_95p95rhYlzDs35fIoGPbr_UfOyU4pMO4JxZckHCVjlR0o0/s1600/zima+Tarchomin+10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhO2n5_aMpvntbAtcl5t56223D8-5fVwewS9omHLfV9a3WXM3v9Aa2Fwh0F1cY3PnXkik3sO_Sc8Rys3xUoxe2Zx51t1iAC_95p95rhYlzDs35fIoGPbr_UfOyU4pMO4JxZckHCVjlR0o0/s320/zima+Tarchomin+10.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxQJFS_EfIw3qy6HhhvpHotKdVkyMDeMbM6ABwZ-Pc1wpdUFIrYkUQ3Zvdy0K8xSm1eQKvq6rmZxZtFmjI3IqYQ2m6jINySH89AVELWhnF1IztqcE03ZuhDDRsQmDVeVAlaH8tu9Z_yAE/s1600/zima+Tarchomin+11.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxQJFS_EfIw3qy6HhhvpHotKdVkyMDeMbM6ABwZ-Pc1wpdUFIrYkUQ3Zvdy0K8xSm1eQKvq6rmZxZtFmjI3IqYQ2m6jINySH89AVELWhnF1IztqcE03ZuhDDRsQmDVeVAlaH8tu9Z_yAE/s320/zima+Tarchomin+11.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRPaN4TJDHtAUZTv0VO9Anhyindwb9fSawuoZpiifUqS4vuj4Php-AcWCfxyWNeWiKpCf2QJgyDKn5vf1d1XoRXRkNo3OeHvNU42Lz_ICrKq-0PF0ephDLfMi6WTKV3JO2XEXOWPFjYuM/s1600/zima+Tarchomin+12.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRPaN4TJDHtAUZTv0VO9Anhyindwb9fSawuoZpiifUqS4vuj4Php-AcWCfxyWNeWiKpCf2QJgyDKn5vf1d1XoRXRkNo3OeHvNU42Lz_ICrKq-0PF0ephDLfMi6WTKV3JO2XEXOWPFjYuM/s320/zima+Tarchomin+12.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7QKMMVv4XGMt-XS53JO0UI9q5-EvXLdSePoO71DxCOLscPcsZupnC7tkiR0d5BhA0PstbjHIiuNtMMKQCam73iCTK5hU6Lg9j79_XxI1jCVmi2iiWIN9w-wUYRK5ucQpo8iSkRwDtWpo/s1600/zima+Tarchomin+13.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7QKMMVv4XGMt-XS53JO0UI9q5-EvXLdSePoO71DxCOLscPcsZupnC7tkiR0d5BhA0PstbjHIiuNtMMKQCam73iCTK5hU6Lg9j79_XxI1jCVmi2iiWIN9w-wUYRK5ucQpo8iSkRwDtWpo/s320/zima+Tarchomin+13.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7V-JP1hj8qTR8an6ky8CGOg8BQtYHKNQnz8pQY_I2B5fotPsNQTcJKOwOAn34S0Yhoz9tmTB-i8CeeySQqJpgm3UenbroUZD_hJPxK77liCN_kFXTROLFWgdRiab38PZOB36QKFhfBSk/s1600/zima+Tarchomin+14.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7V-JP1hj8qTR8an6ky8CGOg8BQtYHKNQnz8pQY_I2B5fotPsNQTcJKOwOAn34S0Yhoz9tmTB-i8CeeySQqJpgm3UenbroUZD_hJPxK77liCN_kFXTROLFWgdRiab38PZOB36QKFhfBSk/s320/zima+Tarchomin+14.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhICtJz6LqpT1IWXCHAHTpvGI7JjW8xflxSjpiBWxBRvLUAGGz3e7EeWHPoQsOvBDn0lV-xczJ-m8I0JQ5jXocRdaHyBLvxtRmtscuujxQeofJpMyuwN2qN9WclS5Op1L_nvOonXBcURxM/s1600/zima+Tarchomin+15.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhICtJz6LqpT1IWXCHAHTpvGI7JjW8xflxSjpiBWxBRvLUAGGz3e7EeWHPoQsOvBDn0lV-xczJ-m8I0JQ5jXocRdaHyBLvxtRmtscuujxQeofJpMyuwN2qN9WclS5Op1L_nvOonXBcURxM/s320/zima+Tarchomin+15.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgN5Li9qn5uY5uI5HwZNzCh2iPFZyWt42HCvlS-rS1anXCYzdmiRcv-ZANWNyBH-eIhe21dcet586_m_wsE_HQS422FLkhe1lF6jyHK5pk1n_I5nGwnYWDj7WaslbDG0ypCqweUWNgV9_0/s1600/zima+Tarchomin+16.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgN5Li9qn5uY5uI5HwZNzCh2iPFZyWt42HCvlS-rS1anXCYzdmiRcv-ZANWNyBH-eIhe21dcet586_m_wsE_HQS422FLkhe1lF6jyHK5pk1n_I5nGwnYWDj7WaslbDG0ypCqweUWNgV9_0/s320/zima+Tarchomin+16.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRDGVT1DQyVgfZzI7jR1gEWMXoUQoSLoPpqr22DpwCAfiQpHsNm-X_y2HSkFsTwBMgvcJw31z_YxE3k9Rbd1nL17ul4B6s1URM8ARZvTeX4pHlwHdjWrfCqYkZI4QVnINkz1J_AIy34Fc/s1600/zima+Tarchomin+17.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRDGVT1DQyVgfZzI7jR1gEWMXoUQoSLoPpqr22DpwCAfiQpHsNm-X_y2HSkFsTwBMgvcJw31z_YxE3k9Rbd1nL17ul4B6s1URM8ARZvTeX4pHlwHdjWrfCqYkZI4QVnINkz1J_AIy34Fc/s320/zima+Tarchomin+17.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
b. beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-47301663524816931802018-01-20T19:03:00.000+01:002018-01-20T19:03:45.590+01:00Styczeń trochę bardziej inny niż wszystkie inne stycznie <br />
Ostatni blue monday przeszedł mi jakoś niepostrzeżenie. Robienie w pracy na dwóch biurkach od 7:15 do 18:15 niewiele zostawia czasu na samorozczulanie. A brak ulubionych bułeczek w ulubionym sklepie o 19:15 da się wytłumaczyć nie wplątując w to najbardziej depresyjnego dnia/czasu w roku. W ogóle jakoś mi się udaje lawirując zakosami uniknąć przynależnej temu czasowi depresji. Otulam się polarowym kocykiem i zapadam w lekturę lub zakładam słuchawki i ciepłe buty, puszczam playlistę z przebojami, do których kołysze się ¾ świata i wędruję po ciemnym Tarchominie od czasu do czasu podskakując w rytm. Nie bardzo sama rozumiem, czemu i skąd taka pogodność nastroju, bo jako wieloletni cierpiętnik bezsenności powinnam pełzać po chodniku gryząc przechodniów po kostkach. a przecież i innych powodów znalazłoby się bezlik. A jeden teoretycznie szczególnie by się mógł depresji przyczynić. Albowiem kalendarz na początku roku zrobił mi urodzinowe kukuryku razy pięćdziesiąt. Mogłabym tu poudawać, że mam lat dzieści, cienką talię osy, nogi do nieba, twarz Marylin Monroe, IQ ponad pińćet i żadnej zmarszczki. Otóż nie mam tego wszystkiego na stanie. Mam o wiele, wiele więcej i nie oddałabym tego za żadne skarby świata. Może za rok, lat pięć lub piętnaście powiem co inne, ale jestem tu i teraz, które to tu i teraz zwyczajnie lubię (choć los niestety smaga po duszy i sercu boleśnie, jak wtedy gdy zabiera na zawsze z mojej drogi przyjaciół). <br />
Moje pięćdziesiąt zaczęło się oczywiście bez mojej wiedzy.<br />
Taki całkiem początkowy początek nie jest mi znany (zanotowano w reptularzu: podpytać na tę okoliczność Jej Wysokość Matkę Danutę). Z kalendarzyka wynika, że marzec roku 1967 był całkiem udany i miły dla moich Rodziców. Aż nadszedł sylwester ad. 1968. mamunia objadła się bigosu, potańcowała na niebotycznych obcasach w rytm piosenek „ wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” „dozwolone od lat osiemnastu”, „ suddenly you love me” lub „azzurro” a potem nagle na porodówce stwierdziła, że ojtam ojtam to pewnie fałszywy alarm, być może z powodu szampana. dochtory były bezlitosne. Rodzimy ! być może właśnie to te bąbelki szampana wypchły mnie na świat z metryczką dziewczynka, 10 pkt. Apgar. Dziewczynka! Ujujuj. A miał być Jacuś. Ja cuś jednak na Jacusia nie wyglądałam. Ale dobrzy rodzice wzięli co dano i wychowali nie szczędząc miłości. Nie szczędzili mi też niestety gdy przyszło przeziębienie mleka z miodem i z masłem (jednak brr), na szczęście w jakimś momencie przerzucili się na grzane piwo z jajkiem i miodem (dzisiaj brr, wtedy małmazja). Poczem posłali do szkół, z których czasem nawet przynosiłam świadectwo z czerwonym paskiem i nie było trzeba używać paska jako dyscypliny. Dziecięciem byłam spolegliwym, w obydwu znaczeniach definicji tej cechy. Miła, grzeczna i niekłopotliwa. Tylko z siostrą się lałam i kłóciłam, no ale proszę Was, kto się nie kłóci z rodzeństwem. prawie mi przeszło ale czasem daję radę ją wkurzyć :). A potem nagle okazało się, że jestem nie tylko duuuża ale i dorosła i trzeba ogarnąć świat wokół. Ale ryli, ja mam ogarniać ?!? I to zdziwienie zostało mi do dzisiaj. ogarniam jakoś, choć ciągle nie czuję się dorosła. Hanna Bakuła miała racje, pisząc w moim horoskopie, że jestem dzidzia piernik. Z czasem coraz bardziej piernik niż dzidzia. Z osiągnięć mojego dotychczasowego żywota nie da się upleść wzorcowej makatki. Ani wzorcowa matka rodzinie, ani przedsiębiorcza biznesłomen. Ale. jedno mi się udało z całą pewnością. Udało mi się lubić ludzi. Ba. czasem nawet wzajemnie. Cały mój dorobek pięćdziesięciolecia to moi przyjaciele, znajomi, koleżanki i koledzy (także z pracy gdzie podnoszę PKB od 25 lat w tej samej firmie – wiem, to się leczy). Dziękuję Wam za to, że jesteście. Bliżej, dalej, częściej, rzadziej (to akurat pewnie moja wina, introwertyka z zahamowaniami interpersonalnymi).Dziękuję Wam najserdeczniej jak tylko umiem. Z osiągnięć życiowych w specjalnym bonusie mam przytulne mieszkanie. na kredyt. kredyt we frankach, którego ostatnią ratę spłacę prawdopodobnie z emerytury i to mnie strasznie śmieszy – no bo z jakiej emerytury? ale i cieszy, bo jak/jeśli w ogóle już spłacę, a będę wówczas prawdopodobnie u schyłku żywota swego, to gdy nadejdzie czas dematerializacji z tego świata, moja kochana matka chrzestna zadbała zawczasu o to, żebym na starość nie musiała oszczędzać na fajkach i winie czerwonym, gdyż mam już opłacone swoje miejsce z granitu na bródnowskim cmentarzu (numer kwatery na życzenie). Przekażcie proszę swoim potomkom, że za każdą sztuczną wiązankę na Wszystkich Świętych będę ich straszyć i strasznie nękać w noce bezsenne. Ale zanim. zamierzam spokojnie, lub nie, nadal dorośleć i cieszyć się życiem. Z Wami. W Miętkich, w Radomiu, w Buenos Ajres, w Ciechocinku (o tu, tu to ja już mam upatrzoną kreację z cekinami na te osławione dansingi), w Crewe, w Pernambuco lub na Alasce. Gdziebądź. wszędzie tam, gdzie będę razem z Wami.<br />
b. <br />
<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-36736160419337256052018-01-01T17:44:00.004+01:002018-01-02T09:50:01.269+01:00i w końcu kiedyś musiał nadejść rok dwatysiąceosiemnastybyłabym niezmiernie nadmiernie optymistyczna, gdybym orzekła, że w roku 2018 upłynie połowa mojego życia. no nie. nie upłynie. ona już upłynęła. kiedyś tam... nie pamiętam kiedy. tymczasem nie będzie podsumowania roku, ani półwiecza. nie będzie specjalnie pozłacanej półeczki na trofea. nie będzie ciemnego kąta na rozterki. <br />
biorę głęboki oddech (na tyle, na ile pozwalają płuca palacza) i robię krok. w kolejny rok. <br />
niech wszyscy fajni ludzie mają fajny rok. i niech na nas wszystkich czyha szczęście. a jeśli czyha co inne, to niech będzie na sił naszych miarę. <br />
b.<br />
<br />
<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-8927889935860174352017-12-25T00:40:00.001+01:002017-12-25T01:03:10.838+01:00Szły, szły i doszły<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6mX94eTj9EYYpKDAZw3wJmyJdT4bCcMVe-OfAbv-3EyJ1xFfctFgj9q8qRkeDB38IvFlBSfgkeOeJXT0GZgARRxi5g8b0wCgqkanx4wkc6WcWJEORZWh64tc_JkgRDODqHHOtF4-cpag/s1600/%25C5%259Awi%25C4%2599ta+2017.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6mX94eTj9EYYpKDAZw3wJmyJdT4bCcMVe-OfAbv-3EyJ1xFfctFgj9q8qRkeDB38IvFlBSfgkeOeJXT0GZgARRxi5g8b0wCgqkanx4wkc6WcWJEORZWh64tc_JkgRDODqHHOtF4-cpag/s320/%25C5%259Awi%25C4%2599ta+2017.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
<br />
niech pachną piernikiem, <br />
śledzikiem, karpikiem<br />
niech na senne manowce<br />
prowadzą nas makowce<br />
niech nas utuli igliwia szum,<br />
co z drzewka chyłkiem robi bum<br />
niech życzeń moc rozwinie skrzydła,<br />
by rzeczywistość nam nie zbrzydła<br />
niech nas obsypie brokat złoty,<br />
przyprószy troski i kłopoty<br />
niech ktoś zabierze tę poetkę,<br />
co piątą już straciła klepkę<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-80496705390104913362017-12-19T21:56:00.001+01:002017-12-19T21:56:12.151+01:00Idą Święta czyli - jak z mgły i smogu niczym z piany morskiej koloru zetlałego łososia wynurza się nowy pryncypał, listonosz i mła jako gwiazda, w zarodku niestety klęsnącaCzekanie na białe święta w naszym klimacie ziściło się wczorajszym grudniowym rankiem białym, wszechogarniającym smogiem wplątanym we w mgłę, któren to smog mi już w środku nocy śmierdział kwaśnym dymem palonych futer z dorodnych poliestrów. Aplikacja telefoniczna „kawka” „koliber” „kuranioska” czy jakoś tak, pokazuje, że na naszym wiecznie zielonym saskokępskim przysiółku przekroczono średnie zatrutego powietrza o czy razy bardziej niż w Pekinie opalanym ratyfikowanym bambusem moczonym w mazucie. W związku z czym, gdy wychodzę po kawie na porannego papierosa sąsiedzi z sąsiedztwa przyjaźnie machają do mnie z balkonów, ufając, że cała ta nieprzeźroczystość co im zakryła PEKiN pochodzi ode mnie, a nie że z ich kominków, w których palą azbestowe stare gacie gajowego Maruchy. W biurze tymczasem przedświąteczna stagnacja i wyczekiwanie na pierwszą premię, tfu, wróć, oczywiście, pierwszą gwiazdkę. Tfu wróć. na pierwszego w naszej ćwierćwiecznej historii de facto in spe dyrektora. gdyż ojciec-dyrektor zrobił nam znienacka niespodziankę i w świątecznym prezencie podarował nam nowego poganiacza wołów, nowego akcelatora obrotów, nowego członka na wysokim niebotycznie stanowisku, o jakim nie mieliśmy do tej pory pojęcia. Bo u nas szklany sufit jest dość nisko zawieszony i awans odbywa się generalnie w poziomie, czyli jak ktoś zasłuży, dostaje w nagrodę więcej zdań czyli musi se pomnożyć macki śmigające lub się zmultiplikować, co nie jest łatwe ale próby nadal trwają. Groza nowego dyrechtora mię osobiście nieco mniej przeraża albowiem tylko ja z całej załogi znam go od firmowej piaskownicy. I jak mi podskoczy, to go walnę grabkami w przedziałek, wsadzę na głowę wiaderko z mokrym piaskiem i pójdę sobie na wcześniejszą emeryturę (sprawdzić czy i co mówi w tem temacie Ustawa). Przy firmie zostając, tegoroczne kartki dla milusińskich wyszły fantastycznie w wersji elektronicznej (mówię Wam wszystkim, którzy mimo wszelkich wysiłków makijażystki, wizażystki, kosmetyczki, kostiumologa i fotografa z grubą rajstopą na obiektywie wychodzicie na zdjęciach raczej marniuchno, czyli jak normalnie ja. warto odczekać kilkadziesiąt lat żywota dla tej właśnie jednej dobrej foty, na której jesteście nieprawdopodobnie piękną boginią w łososiowych cekinach i nikt Wam tego nijak odebrać nie może. Poniekąd). bo zaś w wersji wydrukowanej (tu SPECJALNE wyrazy dla drukarza, który musiał nas znienawidzić od pierwszego wejrzenia) wyglądają nasze kartki jak zdjęcia z gazety po ciężkich przejściach (i z dużym nadmiarem żółci siarkowej) tj. jak z czasów gdy ludzkość jeszcze nie znała worków na śmieci i gazetami temi mościła plastikowe wiadra. Imho, dawna „Trybuna Ludu” drukowana na wysokiej klasy papierze z odzysku i mając do dyspozycji na pół ślepego korektora zdjęć dałaby nam za te foty 9 na 10 pkt. Na ten przykład moja niebiańsko piękna sukienka na tle koloru zjełczałego zbuka wygląda jakby nią zmyli zakurzoną rzeźnię a granatowy garnitur kolegi nie odróżnia się od tła w tonacji onegdaj zgniłych liści. I tak o. miało być pięknie i wspaniale a wyszło jakby naopak. No nicto. i to brzemię blamażu udźwigniem, zwłaszcza, że mimochodem wzrastamy budżet pocztypolskiej. bo kto dzisiej wysyła papierowe kartki w kraj w świat nie wyłączając Azji i obu Ameryk. W ilościach hurtowych. A ponadto poniekąd jakby nadajemy sens istnienia listonoszy na całym świecie. Oby jak najdłużej. Ja naprawdę uwielbiam naszego saskokępskiego listonosza. Zawsze sobie niebywale miło pogawędzimy fejs tu fejs przy wręczaniu poleconych ze skarbówki albo mandatów od strażymiejskiej. Nasz Pan Listonosz ma własną firmę informatyczną ale ponieważ uwierzył niegdyś Starszym Panom, że na świecie <br />
<i>Złotówki jak liście na wietrze czeredą unoszą się całą <br />
Garściami pakujesz je w kieszeń a resztę taczkami w P.K.O. </i><br />
to wziął był i otworzył sobie firmę mając nadzieję na to zgarnianie, ale nie skonstatował w porę, że była i zwrotka całkiem maluczkimi literkami na ostatniej stronie i w kolorze zemdlałej sepii o proszeniu rządu, <i>by rząd ulżył Tobie i w portfel zapuścił Ci dren</i><br />
I On teraz chodzi po ludziach i szuka oddrenienia. Trully i wish him luck.<br />
A tymczasem powolutku nadchodzi CPK. Czas Przygotowania Karpia. na hasło Karp, cała społeczność bliższa i dalsza nagle wyjeżdża w pilnych sprawach biznesowych i lub/bądź rodzinnych do Bangladeszu, Męcikał lub Jęczydołów. A co ja robię natenczas? Ja spokojnie (no bo przecież nie miałam czasu odebrać wyników holtera) poleruję srebrną łyżeczkę, delikatnie muskam papierem ściernym tasaczek, hebluję deskę. Ponieważ KTOŚ TE DZWONKA wyrzeźbić ku ukontentowaniu stołowników jednak MUSI. <br />
Święta w cieniu pachnącego świerka co się obsypie znagłym znienackiem tuż po Wigilii czy pod podle drogą jodłą kaukaską z Pernambuco ? nadal mam dylematem.<br />
No bo, że grzybowa a nie barszczyk to wiadomo.<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-61252612534085742452017-11-16T22:08:00.000+01:002017-11-16T22:51:45.461+01:00Bożalesię czyli winna wprawka ortograficzna z ch/h<br />
Otóż wypiłam cija za was dzisiaj haust młodego beaujolais’a ad. 2017. i tak. możecie mi podziękować. że te/to (Mariann?) odium na się wzięłam a wasze podniebienia niech zostaną nim nietknięte, gdyż tknięcie nie uhołubi waszych kubków smakowych bynajmniej. Ja się na winie znam może licheńko ale to to chłoszcze jednak bezlitośnie kwasem (i żeby to był chociaż kwas hialuronowy). No ale taka tradycja. a jak powiada nadworny alchemik wiedzy tajemnej prostujący pokręcone ścieżki życia, autor duchowego tezaurusa homo sapiens Paulo Coelho: "tradycja służy zachowaniu porządku świata. Jeśli ją złamiemy, świat się skończy”. No a tego niechybnie raczej nie chcemy. Tak, tak, możecie mi nadal dziękować. Upiekłam sobie i Wam przytem dwie pieczenie na jednej flaszce, gdyż: a) zapobiegłam świata końcu (no, tak mam i bo świat i Was lubię) b) stosowną dawką etanolu, resweratrolu i procyjanid podbechtałam swój układ naczyniowy przeciw pikującemu mi ostatnimi czasy (prawienad)ciśnieniu (gdyż bo albowiem wino w dawkach higrospokijnych anihiluje przedrostek „nad”). I byłoby mi to ciśnienie po homeopatycznej ilości wina spadło z horrendalnym hukiem na panele gdyby mię nie targał za grzywkę przekaz dnia wyartykułowany w okienku rejonowej przychodni, do którego ochoczo zastukawszy poprosiłam o zapis do kardiologa (wprawdzie wykres sinusoidalny z komór wskazuje, że owszem serce bije. ale jakby odchyla się jakoś ukosem od normy). Pani w okienku na moje pytanie o termin wizyty mentalnie postukała się w ciemię. Spojrzała chyłkiem na koleżankę, która również mentalnie stukła się w płat śródczołowy kreśląc nań kółko i jednocześnie wciskając czerwony guziczek pod blatem. Natenczas pan ochroniarz, pełniący równorzędnie funkcję szatniarza chybko wysunął się zza lady szatni niezdarnie chowając za plecami kaftan bezpieczeństwa. gdy był tuż tuż pani z okienka spojrzała się na mnie znacząco a ponieważ znaczenia spojrzenia nie odgadłam (kuloodporna szyba poplamiona setkami natłuszczonych cholesterolem linii papilarnych wprowadziła szereg zakłóceń) rozłożyła ręce w geście każącym chiromancie odczytać z dłoni, że nie ma, nie było i w najbliższym stuleciu NIE BĘDZIE numerków do kardiologa. Na hasło „nie ma numerków ” szatniarz, który tylko czyhał na ten sygnał, przygotował sobie chwyt nelsona i wsunąwszy swe ramię pod moje ramie odsunął mnie był od kuloodpornej szyby szepcąc teatralnie numer infolinii NFZ, zastrzegając jednocześnie, że bynajmniej US nie zwróci mi 23% VAT za kilkudobowe oczekiwanie na połączenie. Grzecznie odebrałam okrycie wierzchnie od szatniarza w zamian za numerek do NFZ i udałam się do sieci sprzedaży detalicznej w celu nabycia środka uśmierzającego nagłą hipertensję. I tak oto trafiwszy na tegoroczne Beaujolais zrealizowałam punkt a) i mimochodem oraz poniekąd punkt b). Hipotetycznie to bożole nie jest dobre. Ale.<br />
<br />
<br />
Alkohol ma dobre, ale też złe strony – <br />
Do wniosku dochodzę we <i>czwartek</i> przy stole.<br />
<br />
Więc proszę o <i>wino</i> cycate anioły,<br />
Co wkoło fruwają fałszywie.<br />
Alkohol ma dobre, ale też złe strony.<br />
<br />
Pofruńmy wraz z nimi na chwilę do raju.<br />
Pofruńcie ze mną na chwilę do raju.<br />
<br />
Ja wam mówię: jest dobrze,<br />
Jest dobrze, jest dobrze,<br />
Ale nie najgorzej jest<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-42438007935208997492017-10-15T20:39:00.000+02:002017-10-16T08:10:42.490+02:00GREminiscenCJA 3 o sztuce cumowania gdziebądź i sztukmistrzu czyli kapitanie<br />
<br />
jednostajnie lub niejednostajnie (zależy od Boforta) posuwisty ruch po morskiej tafli przenoszący w przestrzeni jacht z załogantami względem obranego punktu odniesienia jest fajny, zwłaszcza gdy wiatr dmie w żagiel, pcha jacht podrzucając na fali i nie stoimy w korku a śmigamy czteroposamówką. Ale. jak jest flauta, a się zdarza, i szukamy wiatru w polu, to też jest fajosko. Tkwi człowiek sobie na środku wielkiej, leniwej ciemno-szmaragdowej kałuży i nic się nie dzieje. No po prostu droga na Ostrołękę. na lewo bezmiar i pustka, na prawo bezmiar i pustka, za rufą ląd od któregośmy odbili więc tam nie płyniemy a przed dziobem ląd do którego dobić zamierzamy, tyle tylko, że ten ląd widać jeno na mapie, bo w rzeczywistości gdzieś tam zakrzywia się gładki horyzont bez śladu oczekiwanego nabrzeża. No niente, żadnego wybrzuszenia, żadnej obietnicy lądu. A my się tymczasem poruszamy z prędkością wzorcowo zerową. Czyli tkwimy. W bezruchu. Ach, w końcu można naonczas spokojnie wypić kawę z porcelanowej filiżanki bez zalania śliniaka, można zagrać w bierki, można ułożyć wierzę z kart, można z nudów zbuchtować liny i cumy, które przypominają pląsawicę w szczycie szalonego tańca św. Wita. No i można się, na szczęście na sucho, nauczyć TEGO węzła ratowniczego, którego oficjalna dydaktyczna wersja brzmi: z nory królika wybiega królik, okrąża drzewo i wraca do nory. Dobryposejdonie ale to zupełnie do mnie nie przemówiło !?!. Plątałam linę niemożebnie, królik w tym czasie zdążył dostać kociokwiku od krążenia wokół baobabu, z zadyszki dostał wzdęcia i zatonął był by gdyby machając słuchami nie dopłynął do brzegu a ja i tak nie zakumałam osocho. Do czasu. aż nie sprzedano mi wersji węzła dla dorosłych. O królewnie w tarapatach i złymczyńcy. Aaa, to wtedy załapałam omalże migusiem. Ta narracja przekracza jednak publiczną dopuszczalność więc nie pisnę tu nic choćby mnie ściskali w talii talią bomu. No w każdym bądź razie w tej zakumanej przeze mnie wersji nie ma królika. A węzeł był się przydał przy cumowaniu. Bo. cały ten wstęp po to jest aby dopłynąć do celu opowieści czyli. pływanie jest fajne, nawet bez wiatru, ale kiedyś w końcu chce się do lądu dobić (bo kilka nocnych jacht pod rząd może zrobić z załogi zombi, zwłaszcza z tej części załogi co to naiwnie się zgłosiła na dyżur od 3 a.m do 6 a.m. a po skończeniu wachty wyszło tak jakoś mimochodem, że wachtowi za sterem a reszta załogi śpi i kurcze brak zmiennika. Wprawdzie mogliśmy z M. ciepnąć ten ster i też zejść pod pokład i umościć się w ciepłych, niezroszonych piernatach, ale wschód był tak kusząco ładny, że się nam wachta o kilka godzin przedłużyła. Wnjosek: bierz tylko takę wachtę, po której następuje wcześniej ustalona zmiana. Naiwni co tego nie sprawdzili potrzebują potem zapałek do podtrzymywania opadających powiek. A jak wiadomo, na jachcie nie ma zapałek. Jest tylko jedna zapalarka i trudno ją w oko wcisnąć, a ócz potrzebujących wsparcia jest cztery). Ale do brzegu, jak mówią żeglarze, do brzegu. No więc aby dobić, nie, że tego zmęczonego wachtą załoganta, a dobić do brzegu, trzeba do tego lądu jakoś zacumować. Znaczy wczepić się doń siłom, godnościom osobistom i najlepiej cumą czyli taką liną grubą co wisi na podorędziach na rufie i na dziobie. I wtedy ten węzeł ratunkowy, co o nim była mowa dwa akapity/wieki temu nazad, się przydawa. Są różne warianta cumowania, co nam podczas tego rejsu pokazał Kapitan podążając za naszemi planami/roszczeniami/kaprysami/oczekiwaniami wzgl. za wymogami aury grożącej szkwałem i sztormem. Można dopłynąwszy (aha, myśleliście, że zapomniałam już o moim ulubionym imiesłowie przysłówkowym uprzednim, ano nie zapomniałam) do porciku z nabrzeżem poszukać wolnego miejsca, najlepiej z polerem (taki grzybek lub uszko. najczęściej żelazne – moi serwisanci na określenie „żelazny” wpadają w nerwową pląsawicę ale potraktujmy to jako nośną przenośnię), na który nawiniemy naszą cumę. Teoretycznie łatwizna, gorzej gdy porcik zapchany jak parking przed galerią handlową w niedzielę (wprawdzie to się już niebawem skończy, ale póki co trzymajmy się tej niedzieli nucąc sobie „to ostatnia niedzielaaaa”) i wszystkie miejsca i polery zajęte. No to się wtedy krąży i szuka aż się wyszuka np. nabrzeże dla kutrów rybackich zupełnie puste bo kutry na noc w morzu. No to wtedy siup i wyrzucamy na brzeg jednego chętnego lub niezorientowanego załoganta i owijamy nim poler a najlepiej dwa, i jeszcze dobrze jak ten załogant ma przy sobie cumy. a gdy już jacht stabilnie stoi przy nabrzeżu, rzucamy trap i biegniemy do najbliższego prysznica (nam się raz udało znaleźć fuksem prysznic za 3 ojro od łba zakamuflowany w wąskim przesmyku nadbrzeżnych kamieniczek pośród pnączy bugenwilii, którego na noc zapomnieli na kłódkę zamknąć, więc mieliśmy prysznic za friko, jupi). Nasz zacumowany jacht rufą do nabrzeża wyglądał rankiem o tak<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjIUnQW7CHZ38vwD2x6wFWA0BVGMMkTxjoZ7YdP1BItq90RwlgEaq6yXwwDLDMiLR7mIFM4P98RbD0iPujXQoxGhDdMKSDo9d6FhTTykKh2jEXGa9dObacizpEEzQk2XZOipOIRVck9oc/s1600/ruf%25C4%2585+z+trapem.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjIUnQW7CHZ38vwD2x6wFWA0BVGMMkTxjoZ7YdP1BItq90RwlgEaq6yXwwDLDMiLR7mIFM4P98RbD0iPujXQoxGhDdMKSDo9d6FhTTykKh2jEXGa9dObacizpEEzQk2XZOipOIRVck9oc/s320/ruf%25C4%2585+z+trapem.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
I mieliśmy taki widok na sieci rybackie tych co na morzu (znaczy te sieci chyba zepsute albo zapasowe)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6BfWVJ8c4dw3iqMiKxbqV_pYH9pLiVdEpNT5Ekp3lHtdUrgwgMD1aWfkwPeey7N-VeIY0ZGfkVgYLwE8wLS_v9GiFIJjrIwP0BalAMWBRS7UG2z-kkg_tPhZAEZoUgfUxiKz2maw4mS4/s1600/widok++cumowany.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6BfWVJ8c4dw3iqMiKxbqV_pYH9pLiVdEpNT5Ekp3lHtdUrgwgMD1aWfkwPeey7N-VeIY0ZGfkVgYLwE8wLS_v9GiFIJjrIwP0BalAMWBRS7UG2z-kkg_tPhZAEZoUgfUxiKz2maw4mS4/s320/widok++cumowany.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
Jest też wariant cumowania do nabrzeża w zatłoczonym porcie o płytkim cholernie dnie i bez muringów, czyli rzucamy kotwicę co nas potencjalnie trzymie ale to tylko potencjalnie, bo może się okazać zrana, że nas kotwica trzymie o kotwicę sąsiada, który właśnie o 4:30 a.m. zamierza opuścić port i wlecze nasz jacht za sobą i wówczas akcja odcumowania w pidżamkach może być bardzo niemiła (bo zroszony pokład jest śliski i w pośpiechu można salchofem wylądować za burtą). Myśmy tego uniknęli bo mamy Kapitana co widzi czego oko ludzkie w wodzie normalnie nie widzi. Aczkolwiek. Dobiwszy późnym wieczorem do Paxos, gdzie tawerny z gośćmi wchodzą prawie omalże na trap musieliśmy sprawdzić czy nam się ster nie omsknie o płytkie tu dno kamieni pełne. zrobiliśmy więc rekonesans położywszy naszego najdłuższego załoganta na trapie (że bo ma najdłuższe ręce do świecenia podwodną latarką i najdłuższe kończyny dolne do oplatania trapu). <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjg_fwnbykVOh9WUqPU6ysl6nx_E_P3xoGvMiL7yNyRldbv5NNVEc8QrviI9tFzyh-E4RWylCkp-kLADgfam-V3YP64P22M2SKZiE3GmwPmmTajo2qUWf5qgOgJ6DP-6kTF_2omSHRtwQQ/s1600/Paxos+p%25C5%2582ytkie+dno+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjg_fwnbykVOh9WUqPU6ysl6nx_E_P3xoGvMiL7yNyRldbv5NNVEc8QrviI9tFzyh-E4RWylCkp-kLADgfam-V3YP64P22M2SKZiE3GmwPmmTajo2qUWf5qgOgJ6DP-6kTF_2omSHRtwQQ/s320/Paxos+p%25C5%2582ytkie+dno+1.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQmTY_PSrv7B7t-YTLE0rZfxOQeLbd97H6qllAd4Pvn-zvN1z1opxf4_DY6yPHwBXSL4-1nKUcY87lQEBywme27G_fPoSldQaU5cgr0MreyTLS-ZkTAesSTMRIvn9NO2HFf437XE2nVPU/s1600/Paxos+p%25C5%2582ytkie+dno+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQmTY_PSrv7B7t-YTLE0rZfxOQeLbd97H6qllAd4Pvn-zvN1z1opxf4_DY6yPHwBXSL4-1nKUcY87lQEBywme27G_fPoSldQaU5cgr0MreyTLS-ZkTAesSTMRIvn9NO2HFf437XE2nVPU/s320/Paxos+p%25C5%2582ytkie+dno+2.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
Akcję przesuwania po dnie zagrażających jachtowi muren czołowych obserwowała bacznie jedna czecia miasta i tłum złaknionych wrażeń turystów licząc na wydobycie przez nas z dna morskiego kuferka z zawartością porównywalną ze złotymi dukatami i szmaragdową biżuterią z wraku hiszpańskiego galeonu Nuestra Senora de Atocha, który przeleżał na dnie morza od 1622 r. Myśmy tymczasem wyciągnęli spod steru jeno kilka szarych otoczaków ale mit zatopionego skarbu z pewnością wśród poszukiwaczy skarbów zaszczepiliśmy. I bardzo dobrze. Jak tam trochę pogrzebią to pewnie niechcący pogłębią dno, za co kolejni cumujący w Paxos żeglarze będą im wdzięczni. Choć ja też liczyłam na koronę z perłami zawadzającą o nasz ster. Kolega twierdzi, że żadnej korony nie było. No może był stary korbowód. Ale proszę ja was, taka korona z czasem to przecież może przypominać i korbowód i karburator i nawet ten no klucz francuski. Boszszsz, trzeba było wyłowić, oskrobać z glonów, spłacić kredyt za M1 i zostać królewną. No takie niedopatrzenie. Taka mię ominęła losu być może łaskawość. Następnym razem to ja się osobiście na tym trapie uwieszę. z podbierakiem.<br />
<br />
W tym roku wariantu cumowania jachtu dziobem na szczęście nam oszczędzono. Trap z dzioba jachtu jest jak pochylnia posmarowana smalcem i towotem ku paszczy lwa, albo i gorzej. bo lew to capnie w tętnice szyjną i szast-prast z głowy a gdy lwa ni ma to między nabrzeżem a trapem nachylonym do lądu pod ostrym a wahliwym kątem czyha na was milion kolczastych szkarłupni z radośnie na człowieka otwartymi szczękami. I one swoimi kolcami robią człowiekowi takie bolesne ŁAŁ, że się potem miesiącami z tych kolców człowiek w cierpieniu uwalnia jak od monitów z urzędu skarbowego, czyli długo, boleśnie i bezskutecznie. Cumowaniu dziobem mówię moje osobiste „nienakoniecznie”. I niech sobie po tej gimnastycznej batucie po bułeczki do miasteczka dyga ten co to wymyślił. <br />
Wariant burtą do nabrzeża też jakoś nas tym razem nie spotkał, choć to miłe w sumie doświadczenie złazić z jachtu specjalnie na ten cel w relingach przygotowaną furtką. Ale. na taki luksus potrzeba miejsca a tegoż w greckich portach nie starczało.<br />
A jeśli miejsca w porcie nie starczało a należało migusiem czmychnąć przed nadchodzącą burzą albo gdyśmy chcieli zakosztować natury w 3D to lądowaliśmy w osłoniętych przed sztormem, zupełnie dzikich i pozbawionych cywilizowanych warunków cumowania zatoczkach. A wówczas plan był taki: z tyłu kotwica a z przodu cumy haczone o stary konar oliwnego drzewa lub o a nabrzeżną skałę. Tu dyscyplinę cumowania trzeba było absolutnie podporządkować bez jęknięcia Kapitanowi. Jak Kapitan mówi kotwicę rzuć (oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuca zamaszyście do wody kotwicy ważącej ca. kilkanaście kg nie mówiąc o wadze 50 m żelaznego łańcucha) ) to się tę kotwicę przy pomocy pilota „wydaje”. I choćby się ta kotwica łajza jedna zaczepiła łańcuchem o zębatkę, to masz wsadzić dłonie w tę zębatkę, umorusać smarem, w tryby wcisnąć paluchi ale kotwica ma swobodnie pełzać po dnie aż się zakotwiczy. Dla żółtodziobów sprzedam patent: uszlamioną i uglonioną kotwicę dobrze jest „rzucać” w chirurgicznych rękawiczkach. wprawdzie przed wciągnięciem palucha w furkoczący zębatką łańcuch rękawiczka nie uchroni ale za to jakby co, to mamy na sobie środek antyseptyczny. A więc przy sprzyjających okolicznościach przyrody nie trzeba będzie użyć zastrzyków przeciwtężcowych po palcydekapitacji. Kotwica to jedno. Podczas gdy ona się po dnie wlecze to zanim rozbijemy się dziobem o skalisty zazwyczaj brzeg ktoś musi popłynąć z cumą do tegoż brzegu. Najlepiej jak by to był kuzyn po mieczu lub kądzieli Michaela Phelbsa. Mieliśmy takich kilku na podorędziu więc luzik. Gorzej, że jak już jesteś przy brzegu, już witasz się z gąską, tfu z gałązką/konarem/skałą to musisz w trymiga zrobić TEN węzeł. A tymczasem czasem ta niecenzuralna narracja teorii węzła ratunkowego nagle się ulatnia, królik myli ci się z królewną, złoczyńca lata wokół drzewa zamiast no ten, zamiast zrobić co ma do zrobienia a królewna czeka. a z jachtu dochodzi cię intensywny siarczysty doping wzgl. pogróżki ( i tu sobie ten doping wykropkujemy ....). ale jak już się uda. Bo. nam się oczywiście udało. To mamy jacht kołysany rankiem lekką bryzą kontrolowaną linami, po których łatwo do brzegu przybić pontonem. <br />
A tu skromny tutorial cumowania w zatoce<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8ZWtahfqXlDBGED3bYewe3E2qDWBWZRQRlkJh3Qg64qNBcFXkUeOEas46EjQvVZmVtnn0KHTWG6j3A-I6cs8l0zMVm0Z2O_y6KQcUuj62g-ohkc4WrjpGHvSJq16MobS5CaFcHFxkKLk/s1600/p%25C5%2582yniemy+z+cum%25C4%2585+.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8ZWtahfqXlDBGED3bYewe3E2qDWBWZRQRlkJh3Qg64qNBcFXkUeOEas46EjQvVZmVtnn0KHTWG6j3A-I6cs8l0zMVm0Z2O_y6KQcUuj62g-ohkc4WrjpGHvSJq16MobS5CaFcHFxkKLk/s320/p%25C5%2582yniemy+z+cum%25C4%2585+.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
<br />
Pierwsi załoganci płyną na brzeg, po linie<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2KmbMGZ2dAbki2RgzaT84G2WWzaEXKD0oZ5AY1zGGWnQVcHg_4X6ElDrDYf4I3pUN0S9UauNsNi50xf6pdLuKBM1YTI_OqYSWg1vilCw4XEZjfHTUYLS_DSS50fhbhQKC5wlLYXpwrN0/s1600/ponton.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2KmbMGZ2dAbki2RgzaT84G2WWzaEXKD0oZ5AY1zGGWnQVcHg_4X6ElDrDYf4I3pUN0S9UauNsNi50xf6pdLuKBM1YTI_OqYSWg1vilCw4XEZjfHTUYLS_DSS50fhbhQKC5wlLYXpwrN0/s320/ponton.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
A w tej zatoce nie byliśmy sami. Sąsiedzi na cumach <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisJIQAYYCVoHmXyloQXV6boc4rovFKig86vw74jFtVdiUKJsq-dfHwheId8YYhd8i1yThBU5a_Uxsv3G0zNmIqf-WYvEvmjYZHgXM66bHFLS8nl24cfRUL2ykx8xz8mSIHWdkzs2ty6IQ/s1600/S%25C4%2585siedzi+na+cumie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisJIQAYYCVoHmXyloQXV6boc4rovFKig86vw74jFtVdiUKJsq-dfHwheId8YYhd8i1yThBU5a_Uxsv3G0zNmIqf-WYvEvmjYZHgXM66bHFLS8nl24cfRUL2ykx8xz8mSIHWdkzs2ty6IQ/s320/S%25C4%2585siedzi+na+cumie.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
<br />
Sąsiedzi na kotwicy<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3isp5vb8XlZHbtjq8LwOMrPL872yZS4P_0VRvZhy2ZmdTAecxp8MFZVbVUs4FlEPneagyd06CXifmdB7tcz3TyGdzhbCzfnOZaGN0_MRv5wKv5YFOH2edr9L_JEEDpJwi6ER5U_3vGGI/s1600/zatoka+Diora.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3isp5vb8XlZHbtjq8LwOMrPL872yZS4P_0VRvZhy2ZmdTAecxp8MFZVbVUs4FlEPneagyd06CXifmdB7tcz3TyGdzhbCzfnOZaGN0_MRv5wKv5YFOH2edr9L_JEEDpJwi6ER5U_3vGGI/s320/zatoka+Diora.JPG" width="320" height="240" data-original-width="1600" data-original-height="1200" /></a></div><br />
Zdejmowanie cum jest o niebo łatwiejsze od ich zakładania a ponadto odcumowujący ochotnik w bonusie jest wleczony za jachtem co jest przyjemnie o ile załoga o wleczonym nie zapomni.<br />
Ja wleczona<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLDeFGqqG3KGMXfGqKYS0Yw503sqvxvmrD2i0QK4xaM-SPSFsRcgGIX7ASb8bzNDSRRrp_iUmtBx_1tJ8jiBSQ-rfhkIZbNBzl6xK9MQNVLJJ3lJ-94F_zPheduDjxu5BlE9Pn_tZtzrg/s1600/zdejmowanie+cum+.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLDeFGqqG3KGMXfGqKYS0Yw503sqvxvmrD2i0QK4xaM-SPSFsRcgGIX7ASb8bzNDSRRrp_iUmtBx_1tJ8jiBSQ-rfhkIZbNBzl6xK9MQNVLJJ3lJ-94F_zPheduDjxu5BlE9Pn_tZtzrg/s320/zdejmowanie+cum+.jpg" width="320" height="180" data-original-width="640" data-original-height="359" /></a></div><br />
Jacht zacumowany w marinie „pobożemu” wygląda tak<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWWSfdMWNCUHuldmqmpRtL9VVlI2pPWZVxXi1knDVi5ikxvEXCo805P6xrpgsewzvN38-HMf29H9R0AB5PIbyI9o8HKHWq0ViKG4Y-lgLPgtVjusVXYsq6UW4eDUsdcgxrInky7zOzSbc/s1600/w+marinie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWWSfdMWNCUHuldmqmpRtL9VVlI2pPWZVxXi1knDVi5ikxvEXCo805P6xrpgsewzvN38-HMf29H9R0AB5PIbyI9o8HKHWq0ViKG4Y-lgLPgtVjusVXYsq6UW4eDUsdcgxrInky7zOzSbc/s320/w+marinie.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><br />
Choć akurat to miejsce musieliśmy nieco zmodyfikować, gdyż schodząc z trapu musielibyśmy kozłem przeskoczyć najpierw hydrant a potem skrzynkę z prądem. No ale co to dla nas. nieco przesunęliśmy nabrzeże i z rozkoszą udaliśmy się na kolację na Korfu. <br />
<br />
A co do sztukmistrza Kapitana, to mieliśmy niebywałe szczęście i przyjemność (już drugi raz a mamy zakusy na trzeci, narady w toku) pływać pod dowództwem Jacka Sparrowa, co to ni burz się nie lęka, ni zatłoczonych portów a w dzikich zatokach czuje się jak ryba w wodzie (choć do wody ani razu nie wszedł, więc nie wiem czy pływać wpław umi). wszelkie manewry z żaglami, linami, kotwicami, muringami jest w stanie nie tylko sam wykonać z zamkniętymi oczami i bez wychodzenia na pokład. ba. on te manewry konsekwentnie egzekwuje od załogi. To, że od załogi obeznanej w jachtowaniu to jest zrozumiałe (chłopaki, moje dla Was wielkie szapoba). ale on te komendy egzekwuje nawet od tej tępszej części załogi jak ja, która na hasło „trymować fok” zastanawiam się czemu i czym usunąć z tuńczyka w puszce niejadalne części. albo na komendę „podbieramy topenantę” zastanawiam się komu i dlaczego mam podebrać tapenadę? topinambur? tamburynek? i nie ma dla niego sytuacji trudnych ani stresujących. Ani brew mu się nie wzniesie gdy na ploterze fantazyjnie wiążę kokardkę (choć ją potem zamota tym ichnim jedynie słusznym żeglarskim węzłem), oko mu nie drgnie gdy na fale grota motam różowe desusy do wysuszenia blokując rozwinięcie żagli gdy dmie (spojrzy jeno wymownie na te desusy tak, że się same w kosteczkę składają i kłaniając kapitanowi w pas wędrują do kajuty). Trzymie na statku żelazną ręką dyscyplinę techniki żeglowania (bo do innych naszych fanaberii typu: „a dzisiaj hej ho pijemy herbatę z wody morskiej” albo „dzisiaj stężamy galaretkę, uprasza się o niebujanie” łagodnie toleruje) bez używania kreszendo. Ma w sobie taki bezbrzeżny, niewyczerpalny i niepojęty spokój, że choćby przyszedł był sztorm X do entej potęgi w skali Boforta to gdybym z Jackiem Sparrowem płynęła w oko cyklonu bym się nie bała. No bałabym się tak po ludzku ale po żeglarsku ani dudu. co mi nasuwa natentychmiast myśl-pytanie, czemuż ten nasz kapitan taki wyluzowany. Profesjonalny ale jednak wyluzowany jak kaczuszka w cesarskim pałacu. I otóż mam teorię. Ten nasz kapitan to on żeby mieć nerwy na krótkim postronku, on sobie na lądzie szlachtuje. Raz na kwartał idzie sobie do piwnicy i wspominając różne załóg brewerie bierze ofiarę i szlachtuje. Tępym, zardzewiałym toporem. A ponieważ jest wegetarianinem to sobie szlachtuje stary regał, zużytą otomanę, zepsutą lodówkę lub zjełczałą pryzmę zeszłorocznych kartofli. Wióry lecą wkoło, ściany obryzgane strzępkami pyrów wyglądają jak pierwowzór sufitu Casa Mila Gaudiego, w którym znawcy sztuki widzą gotujący się omlet. A nasz Kapitan wychodzi z piwnicy, niedbałym gestem strząsa z ramion opiłki, obierki, otomany resztki i rusza w kolejny rejs. I niech to będzie rejs z nami. Lubię omlet. Sama ochoczo na ten sufit Gaudiego podrzucę pomidorka i cebulę.<br />
b. <br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-3602911262033921462017-10-03T15:43:00.000+02:002017-10-03T15:43:17.492+02:00GREminiscenCJA 2 jacht od kuchni czyli barszcz na halsie i latająca sałatka vs. suchary <br />
Podczas ubiegłorocznego rejsu nobliwa załoga w wieku, którego ZUS nie lub najbardziej gdyż musi uiszczać a nie lubi jak wiadomo, subtelnie narzuciła reżim karmienia o stałych raczej porach, ponadto obowiązkowo w mesie czyli pod pokładem, z całym należnym anturażem a więc srebrne widelczyki, haftowane serwetki z mereżką, porcelana od Rosenthala, krawaty, suknie do kostek (siemi przydała wówczas elastyczna tkanina kusej sukienki rozciągnięta z kolana, brakującą górę sztukowałam na popiersiu woalką z pareo upiętego fikuśnie klamerką od bielizny) oraz kamerdyner w liberii losowo wybrany. Nadmienić należy, że brak wiatru dęcia umożliwiał te codzienne celebracje gdyż mało bujało. Podczas rejsu tegorocznego mesa w nieodbytym głosowaniu została przez jednogłośną aklamację uznana za stryszek, na który wrzuca się aktualnie zbędne na pokładzie lub w kajutach przedmioty. Na mesowych kanapach i stole walała się więc na prędce przed portem przeznaczenia zdarta z relingów wyschnięta wiatrem bielizna i ręczniki (bo wstyd z gaciami na linkach miast bandery wpływać do portu) , dwa kilo kamieni wytarganych na pamiątkę z dzikiej plaży, karton soku z czarnej porzeczki tak ohydny, że nie pijalny, aparaty fotograficzne i te na zęby, zapasowe liny i baterie, skórki chleba dla wygłodniałych rybek, trochę gazet lub czasopism, płetwy, czepki, rękawice bejsbolowe, chirurgiczne i narciarskie we wszelkich rozmiarach oraz inne drobne przedmioty użyteczności publicznej. Jako ku porządku lgnący koziorożec zamiarowałam nad tym chaosem zapanować ale w końcu metoda omijania wzrokiem wzięła górę i na widok kanap w mesie ślepłam szczęśliwie, ba, dorzucałam ochoczo moje conieco ciesząc się twórczym wkładem w jachtowy postmodernizm. Tak więc. mesę na konsumpcję zamknięto na ament aby się napawać posiłkami na yyy chyba to się nazywa achterdek, no to tak za kołem sterowym w stronę dzioba bo w stronę rufy to miejsca było nie za wiele, ot tyle co na sternika i lornetkę. Gdy morze jońskie się nudziło a wiatr był właśnie w gościach u szwagierki wichury to nasze posiłki na pokładzie przypominały stabilny stolik z hiltona.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYCePSxhB99HNNUDsUHc5zFkjwS1h2hJ6zGDkD22f7MGTWTOAAUFR6a0Dsgio_Y82sDwVcWHxhuRKSdOBrwwjebIG6TpbFhbHLw9ejUlK86rN8f-7meYWHbs7ISb9Q195lR04YxPv6raU/s1600/%25C5%259Bniadanie+na+tratwie.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYCePSxhB99HNNUDsUHc5zFkjwS1h2hJ6zGDkD22f7MGTWTOAAUFR6a0Dsgio_Y82sDwVcWHxhuRKSdOBrwwjebIG6TpbFhbHLw9ejUlK86rN8f-7meYWHbs7ISb9Q195lR04YxPv6raU/s320/%25C5%259Bniadanie+na+tratwie.JPG" width="320" height="240" data-original-width="1600" data-original-height="1200" /></a></div><br />
Bywały jednak momenty, ach momenty były a jakże, że powiało. i gdybyż powiało z zada, to standard by hilton by day and by night byśmy zachowali. Ale nie. z reguły wiało mordewindem czyli wpychało nas na kurs przeciwpołożny obranemu celowi. Wytrawni żeglarze, a więc nasz kapitan (o nim słów kilka potem) wią jak wiatr wykorzystać, nawet jeśli nam rozwiewa brwi a powinien rozwiewać potylice. Szast prast dzielna załoga za pierwszym silnym podmuchem rozwijała foka, grota oraz nadzieję na przybycie do celu przed zmrokiem i zamknięciem toalet/tfu barów i knajp. I zaczynało się płynięcie zakosami zwane potocznie w żargonie żeglarskim halsowaniem . a więc zygzakiem łapiącym wiatr w żagle pomimo niekompatybilności kierunku wiania z kierunkiem dążenia. Halsowanie jest fantastyczne, zjawiskowe, adrenalinopędne, jest zgubieniem środka ciężkości w przaśnej naziemnej grawitacji i powoduje nagłe przesuwanie się żołądka od czubka głowy po pięty. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlI_2ebf4O9zZCwdjh2XZI4yOqYt-BCBYK3HIquh6YHTDI1co1MLQcAidPaLZADBkb1EbVfXuJmzZ7TAVCZnJNXA9jxIUYCyqwsfIEikKuvdxyUN5uxu7x7x9X7cFGYjksyC-sj8oCxMc/s1600/Hals+1.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlI_2ebf4O9zZCwdjh2XZI4yOqYt-BCBYK3HIquh6YHTDI1co1MLQcAidPaLZADBkb1EbVfXuJmzZ7TAVCZnJNXA9jxIUYCyqwsfIEikKuvdxyUN5uxu7x7x9X7cFGYjksyC-sj8oCxMc/s320/Hals+1.JPG" width="320" height="240" data-original-width="1600" data-original-height="1200" /></a></div><br />
początkującym załogantom hals każe wątpić w stabilność jednostki pływającej więc za każdym zwrotem żeglarska abderycka załoga rzuca się na tę lub temtę burtę w celu kompensacji nielichych jachtu przechyłów. A temczasem kapitan, urodzony stoik, stoi za sterem a uśmiech kontentacji mu się powiększa.<br />
I w takim halsie, kładącym jacht którejś z burt tak dalece, że morskie fale zmywały nam pokład i napełniały szklanki wodą morską padło hasło: pora karmienia, gotujemy więc barszczyk z kołdunami. Osobiście natenczas drzemałam sobie pod pokładem kołysana gigantyczną huśtawką fal i halsu ale żem się na czas obudziła by zobaczyć w miesie o to<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-4OmDdIH-cjGi1UxsKUa22ZZagjrDCMwTML4_krJwTmjiMpfAzLroKn4Nl8omQFOX3gIDpYE0ZfC8IszmUpM8iQqu5c4YXhKmg2Ik7mvuf36o77hCEMLO4evU8Ji0LOnn4wkxbDcYBWA/s1600/lewituj%25C4%2585cy+garnek.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-4OmDdIH-cjGi1UxsKUa22ZZagjrDCMwTML4_krJwTmjiMpfAzLroKn4Nl8omQFOX3gIDpYE0ZfC8IszmUpM8iQqu5c4YXhKmg2Ik7mvuf36o77hCEMLO4evU8Ji0LOnn4wkxbDcYBWA/s320/lewituj%25C4%2585cy+garnek.JPG" width="320" height="240" data-original-width="1600" data-original-height="1200" /></a></div><br />
Ten garnek, to jest nasz normalny, ziemski horyzont. Reszta to jest nieco ponadnormatywne wychylenie jachtu. Dzielna załoga postanowiła właśnie w takim stanie wychylenia kuchenki na ruchomych zawiasach ugotować barszcz czerwony z kołdunami. A, taka ułańska, tfu żeglarska fantazja. Zwlokłam siłą ponadgrawitacyjną swe zwłoki z leża, bo wyzwanie gotowania w tym stanie przechyłu było tyleż abstrakcyjne i pardonemła gupie, że za żadne skarby świata bym tego poniechać nie chciała. Pozatem, było to wyzwanie wielce zacne, gdyż załoga najprawdopodobniej umiera z głodu gdyż azaliż już całe 4h od śniadania na tra”t”wie minęły były, a na śniadanie podano jeno liche trzysta kanapek z fetą, pomidorem i salami oraz wiadro kawy i kakało. Ja wam mówię, upijta się kiedyś w sztok i ugotujcie na kacu siedmiotlitrowy gar barszczu stojąc na moonhoperze lub twisterze, z prawą ręką związaną za plecami (imitujemy trzymanie się przed upadkiem) a lewą uzbrojoną w drewniana kopyść wyławiającą z barszczu kołduny . To mniej więcej wam odda tę sytuację gotowania na jachcie w halsie. Kapitan był lekko zszokowany naszym kuchennym przedsięwzięciem aczkolwiek zupełnie nie zmieszany, poprosił tylko szurniętych kucharzy o zejście z linii potencjalnego wylewu wrzątku z gara i oddalił się ku sterowi zapowiadając, że vegańskie kołduny z barszczykiem i owszem wciągnie. Na drugie danie była sałatka z rukkoli z pomidorami, oliwkami, fetą i ogórkiem ale gro załogi nie dała rady skosztować, gdyż wyniesioną na pokład sałatkę hals porwał i nakarmił nią jońską faunę czasem oblepiając na swej lotnej drodze twarz bądź korpus załoganta . zanotować w pamiętniczku: sałatę na jachcie przypinamy do talerzyka wykałaczkami ze stosownym obciążeniem( dajmynato wersja na bogato: oliwką z pestką, lub wersja żeglarska: szekla z takielunkiem bądź kotwicą mało używaną ale za to z miejscowym glonem) a za barszcz z kołdunami na pełnym wiatru morzu liczymy jak w ekskluzywnym hotelu: fefanście Euro za ćwierćlitra. A ponieważ nie ma chętnych uiścić, dlategoż suchary na jachcie bywają nieodzowne. Są jak tratwa ratunkowa. zanim przyjdzie bunt zgłodniałej załogi, rzucasz w nią sucharem i płyniesz dalej. Co nam się jeszcze nie zdarzyło ale kto wie co nas za rok czeka<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-34477420173574923872017-09-27T21:12:00.001+02:002017-09-28T08:29:40.381+02:00GREminiscenCJA odc. 1 o rozmarynie, poniekąd urynie i sośnie alpejskiej teżPonieważ trasa rejsu zapisana została w bardzo wysoko technologicznie zaawansowanym pliku, którego otwarcie wymaga współpracy z kryptologami z archiwum X (a oni tam są zawaleni robotą, sami wicie jaką), musze się we wspomnieniach oprzeć nie na linearności zdarzeń a jedynie na impresjach, które odcisnęły swój mgnieniowy ślad zarówno w mej pamięci sensorycznej jak i osiadły na trwałe w płacie skroniowym wypełniając do wypęku wolne przestrzenie hipokampu. <br />
W kwestii sensoryczności organoleptycznej należy odnotować, iż greckie wybrzeża morza jońskiego, do którechśmy jachtem dobijali (czytaj w dzikich zatoczkach cumowali na stareńkich konarach drzew oliwnych bądź na skale wystającej z morza obleczonej na bogato kolczastymi szkarłupniami /uj, kolczastemi, więc po temuż są właśnie rękawice nurkowe/gumowe/narciarskie co kto woli i buty do pływania, lepiej nie mieć kąpielówek, niż nie mieć tych rękawic i butów), z reguły pachną lasem piniowym, trochę rozmarynem, trochę białymi kamyczkami plaż moczonymi w szmaragdzie słonej wody. W portach, gdzie na cumujących czekają muringi lub kotwica, w portach oblepionych barami i kafejkami dominuje zapachowy miks świeżego gofra ze skorpeną, sofrito i bourdato (to na Korfu), kawy i grillowanego steka z ośmiorniczek<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjefugifjc-Nme7hoHZv6XX9chr-coIor_paU2ye_IdkBirhD9DN8u3hMLwVKFn42-E6YpAuqARgaOJCYfO5LXwa8S6x9yYfq5jyPHrYZ_02KXZOnAyfdrcG88dsbbMCbgNJYx9Is8O8Sg/s1600/Itaka+o%25C5%259Bmiorniczka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjefugifjc-Nme7hoHZv6XX9chr-coIor_paU2ye_IdkBirhD9DN8u3hMLwVKFn42-E6YpAuqARgaOJCYfO5LXwa8S6x9yYfq5jyPHrYZ_02KXZOnAyfdrcG88dsbbMCbgNJYx9Is8O8Sg/s320/Itaka+o%25C5%259Bmiorniczka.jpg" width="320" height="180" data-original-width="640" data-original-height="359" /></a></div><br />
a o poranku rządzi zapach kawy i ciepłego chleba z oliwkami wydobywający się z zarożnej piekarenki, gdzie tambylcy oraz przybylcy stoją w kolejce po drobiazg na śniadaniowy ząb a wychodzą z kontenerami wyrobów greckich mistrzów piekaranictwa, gdyż ach jak trudno zrezygnować z tego, tamtego i tego też a już tego bochna o średnicy młyńskiego koła obsypanego miejscowym zielem to no mus mus brać. Ale. są takie chwile, li i wyłącznie w portach, gdy bladym brzaskiem miły nosu aromat nie może się przedrzeć, gdyż prym wiodą nosu aromaty niemiłe, w składzie posiadające głównie produkty przemiany materii bezużyteczne lub szkodliwe dla ustroju, i nie, bynajmniej nie dla ustroju państwa, choć czy ja wiem, aromat moczu w dużej koncentracji może i może pogrążyć kraj. Takimiżże woniami przywitał nas na ten przykład przednówek (5:30 am) w Wati, głównym porcie Itaki. No nie wiem, może po dziś dzień Odyseusz mści się w ten sposób na potencjalnych pretendentach do ręki swej rozpustnej ponoć Penelopy i tym aromatem odstręcza ich pobyt na Itace. Starożytna kanalizacja nie wytrzymuje chyba naporu generowanego przez licznych żeglarzy, którzy jak powszechnie wiadomo, nie używają jachtowych wucetów w portach ale przecież wypitego wieczorem wina nie wypłaczą cichcem rankiem w chusteczkę haftowaną w greckie wzory sztuki ludowej. Zapobieżeniu dalszej dewastacji systemu kanalizacyjnego służy prawdopodobnie proste a’logicznie rozwiązanie czyli zaniechanie instytucji toalet publicznych. Szkoda, że nie pytali o zdanie setek vesica urinaria oraz intestinum crassum. Dniało już – czytaj dochodziła 6:45 - gdy po długiej a pięknej wędrówce także po itakańskim cmentarzu, skąd nas poszczuły całe dwa itakańskie psy i jeden kogut, w zeschniętym rozmarynowym gaju po drugiej stronie portu/zatoki z widokiem na nasz jacht miziany bladym złotem wschodzącego słońca znalazłam w końcu ukojenie dla pęcherza mego. Reszta niech zostanie milczeniem. Ale potencjalnym biznesmenom podpowiadam: kupcie dwa toy-toye i postawcie je w jakimkolwiek porcie na Itace/Lefkadzie/ Paxos/Meganisi. Po 3 ojro za wizytę. Bilety lotnicze linią Quatar Airways z podawanym na pokładzie schłodzonym szampanem Gout de Diamants (limitowana edycja w cenie 1,2 mln funta brytyjskiego za flaszkie) do Grecji i z powrotem oraz dwutygodniowy pobyt all inclusive zwróci Wam się w trymiga. Zdjęć z Itaki nie mam, bo siemi tradycyjnie rozładowała w aparacie bateria. Kolega ma ale zanim przerobi i dośle to nam tu nad Bałtykiem zakwitną krokusy :). zarobiony jest. <br />
Jeśli chodzi zaś o organoleptyczność smakową, to nadal niosę w sobie wielki zachwyt dla i kuczci greckich brzoskwiń, arbuzów, nektarynek i winogron – ołjeee. grecki jogurt, greckie oliwki i grecka feta potrafią wynieść ku nieboskłonowi a może i ciut dalej. Odstępstwem od zachwytów będzie ichnie wino Retsina / zwana przez nas rycyną, aromatyzowane żywicą sosny alpejskiej. No to ja Wam tu mówię to jest OOO TAAKIE WIELKIE FUUUU. No chyba, że ktoś lubi sobie od czasu do czasu possać szyszki, to włala i proszszbardzo. <br />
b.<br />
cdnastąpichybaniebawem<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-73335671105537353102017-09-17T18:42:00.001+02:002017-09-17T18:42:03.925+02:00i tak się trudno rozstać ... z morzem jońskim jeszcze przedwczoraj na jachcie kołysało mordewindem i do tych co na morzu docierał o poranku do nozdrzy zapach piniowego gaju i zielonych niedojrzałych oliwek oraz smyrganych słonym morzem plażyczeniek mizianych rozmarynem obrastającym brzegi dzikich zatoczek<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUbaX451KGqzW_Rh0ByeEFv-LInFcL4zaFTSAcN-YvHqr3LRucCgm6G_MA-gsc35MQkkHJDigX5ZkcCJI3muy2YuA_2wLf8FbSejK9u6gZ1RP-YCa4N9_nrMfkXfBL7Eu6M59_LlQypw0/s1600/pla%25C5%25BCunia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUbaX451KGqzW_Rh0ByeEFv-LInFcL4zaFTSAcN-YvHqr3LRucCgm6G_MA-gsc35MQkkHJDigX5ZkcCJI3muy2YuA_2wLf8FbSejK9u6gZ1RP-YCa4N9_nrMfkXfBL7Eu6M59_LlQypw0/s320/pla%25C5%25BCunia.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
jeszcze wczoraj w marinie był chłodny basen w podcieniu rozłożystych palm, w skwarze kojonym mrożoną kawą i greckim kefirkiem <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2u-uBFdQ3JoDsM3Ri_oPBl1knewmAYQiNl0-UPofJMsiB6ybQrHzznlmkkiNdMaHoRTYpO66Kt9NP5SZEN-8rpvyqBhaduDAKKRyCpsRC108EZzWdb6imcnzjx92J-qalEvyXH8EVb7c/s1600/basenik+w+marinie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2u-uBFdQ3JoDsM3Ri_oPBl1knewmAYQiNl0-UPofJMsiB6ybQrHzznlmkkiNdMaHoRTYpO66Kt9NP5SZEN-8rpvyqBhaduDAKKRyCpsRC108EZzWdb6imcnzjx92J-qalEvyXH8EVb7c/s320/basenik+w+marinie.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
<br />
jeszcze przedwczoraj morska bryza szarpała niesforną grzywkę gdy fok i grot wydymały się w szalonym halsie ustawiając jacht w pozycji przeczącej prawom grawitacji<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3KeO8aTUs13uW7tLi86hYJgKIjwmizuTv738DNaNe10UqjQTr-xVTA4jJLN2mCx82zixykmV4XOLegJhYiuLzoeqpVMbLjn6ykWjXARSG757e73Dx1lzhhNUbu84IOMq-XVPWj__DAVY/s1600/%25C5%25BCagieleczki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3KeO8aTUs13uW7tLi86hYJgKIjwmizuTv738DNaNe10UqjQTr-xVTA4jJLN2mCx82zixykmV4XOLegJhYiuLzoeqpVMbLjn6ykWjXARSG757e73Dx1lzhhNUbu84IOMq-XVPWj__DAVY/s320/%25C5%25BCagieleczki.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
jeszcze wczoraj wschód słońca wyglądał tak<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9zvz-zN-oiUMowEu3LfzrfHZLRDrQ6-tUa4ZtpoGdqpTQcrnOUFbirUxDyfvPtd9Oa9sn7PLgTA78mU0TgeMMxJ0nnb-aO-Sl7_CZBSMWLk-91hxevHUmPZ_OrJzrPNiX-ALTfRilToo/s1600/we+w+Grecji.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9zvz-zN-oiUMowEu3LfzrfHZLRDrQ6-tUa4ZtpoGdqpTQcrnOUFbirUxDyfvPtd9Oa9sn7PLgTA78mU0TgeMMxJ0nnb-aO-Sl7_CZBSMWLk-91hxevHUmPZ_OrJzrPNiX-ALTfRilToo/s320/we+w+Grecji.jpg" width="240" height="320" data-original-width="480" data-original-height="640" /></a></div><br />
a dzisiaj, zaledwie kilkaset mil morskich na północ od G. zapanowała pomroczna dżdżystość i człowieku witki opadajom. no bo jakytotak? wczoraj tak <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0Ct186f1nruXPkirGGhkz6AGrAjab7Tsfx_M-cH4eIZ1NIDEdMlwSIw4_LlC1VkubizsfemiWxBdiVe9h52MiJGvk5RIRzeFjeZOtPcAXw6T9PN-09-zvMVZIUfW-UE1Qb2MmaSrgn14/s1600/brzegunio.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0Ct186f1nruXPkirGGhkz6AGrAjab7Tsfx_M-cH4eIZ1NIDEdMlwSIw4_LlC1VkubizsfemiWxBdiVe9h52MiJGvk5RIRzeFjeZOtPcAXw6T9PN-09-zvMVZIUfW-UE1Qb2MmaSrgn14/s320/brzegunio.jpg" width="320" height="240" data-original-width="640" data-original-height="480" /></a></div><br />
a dzisiaj moczona w deszczu bryndza polana słotą.<br />
<br />
czemuż ach czemuż dziadku mój nie byłeś Grekiem? Łaj????!!! <br />
<br />
b. beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-57970217476727329532017-06-20T20:38:00.000+02:002017-06-20T20:38:09.494+02:00Ostatnia paróweczka hrabiego Barykenta, czyli najdłuższy wpis o najkrótszych targach.Odpełzał maj ze swoją anomalią pogodową zamrażającą wpół rozkwitłe tulipany i skracającą boleśnie czas kwitnienia bzu (jak wychodziłam do sklepu bzową aleją kwiatostany zamknięte na ostatni guziczek nawet nie zdradzały swego koloru, gdym wracała tąże aleją ze sklepiku było już po ptakach, w rdzawych strzępkach kwiatostanu wiatr grał pozgonne). Nadpełzał czerwiec i gdzieś tam w samym środku środka zapaliła siemi jedna taka czerwona dioda i jak wzułam okulary to dostrzegłam neon: to my, targi. nadchodzimy i nic nas nie powstrzyma. Posiłkując się z dawna nabytym odruchem pawłowa otwarłam najpierwej szafę, by wydobyć z jej przepastnych czeluści stosowną garderobę. Konsekwentnie do bólu, jak co roku, nie byłam zaskoczona musząc stwierdzić, że niemiecka chemia strasznie skórcza tkaniny a płyny do płukania wypłukują z nich wszelką przyzwoitą elastyczność pozwalającą udawać, że z trudem (nasmarowana olejem kokosowym) ale się w te tekstylia wrzysam. No nie wrzysłam się. na szczęście tu, niedaleko Tarchomina, na centralnej ulicy Szczytna jest taki miły sklepik z garderobą, której rozmiar ukontentowuje, choć jego odczytanie powoduje długotrwałe migotanie przedsionków. Ponadto naszapanikochana, która nas tam obsługuje (niezwykła kobieta o anielskiej cierpliwości i w makijażu rodem z lat osiemdziesiątych – tak – błękit z różem na powiekach przechodzą płynnie w butelkową zieleń i z powrotem) potrafi wlot ocenić stan rozpaczy klientki i zastosować odpowiednie remedium znosząc setki wieszaków z kreacjami, podczas gdy petentka zalewa się łzami na zydelku utkanym z marzeń o talii Giny Lolobrigidy. Naszapanikochana lekko kolanem popycha nas w stronę przymierzalni, gdzie miejsca za mało na sukienki i bezdenną rozpacz. Więc. sukienki mają pierwszeństwo. Subiekta z wprawą godną Anny Wintour natychmiast stawia do pionu krótkim ta tak, ta nie, ta nie, ta nie, ta tak, ta tak, a to to mój płaszcz, proszę oddać. I takim sposobem nabyłam różowo popielate koktajlowe cudo w poziome pasy zapominając, że przy mojej sylwetce najlepiej będę w niej wyglądać leżąc, bo wówczas pasy będą pionowe, czyli wyszczuplające, prawda. Nie zastanawiając się jednak, czy będzie okazja poleżeć na stoisku targowym poczułam, że owszem, jestem gotowa po raz dwudziesty któryśtam wyruszyć na front prestiżowego miziania klienta dobrym słowem i uczynkiem a raczej wyszynkiem (w tym celu przećwiczyłam w domowych pieleszach „wściekłe psy”, „krwawą mery” a dla młodych menedżerów nawet flambirowany „shotB53”). I gdy tak wyposażona w profesjonalną oręż jęłam w myślach pakować kufry, na moje stanowisko pracy zaczęło spływać coś, co powoli przypominać mogło przygotowania do bitwy pod Verdun. Z pełną ofiar konsekwencją. Lufy armat niebezpiecznie zbliżały się bowiem do krawędzi mojego biurka a segregatory same układały się w okopy. Będąc generałem na mojej wysuniętej placówce serwisowej nie miałam serca zostawić tego pola bitwy samemu sobie na czas targów, choć w głębi jestestwa pobrzmiewało „rzuć to wszystko, wszystko co złe”. No nie miałam, nie miałam serca rzucić, zwłaszcza, że jestem na tej placówce generałem, ale również całą armią, koniuszym, kwatermistrzem i aprowizatorem. Tonąc we łzach tak wielkich, że zraszania nie potrzebowała naonczas cała Saska Kępa zakomunikowałam Ojcu-dyrektoru, że chlip, chlip w tymże roku pamiętnym nikutaniedarady żebym była na całych targach i wyłuszczyłam w szczegółach listę bieżących spraw grożących pożarem, wybuchem termojądrowym i upadkiem cesarstwa rzymskiego oraz umotywowałam swą odmowę udziału cytatem z klasyka „und alles nur, weil ich dich liebe”. zmilczałam oszywiście fragment, że „komm, ich zeig dir, wie gross meine Liebe ist, ich bringe uns beide um“. Państwo niegermaństwo sobie znajdą zapewne odpowiednik u niejakiego Michała W. Ojciec-dyrektor rzuciwszy przez prawe ramię lewym okiem na listę spraw „natychmiast-todo” zapytał czy to plan pięcioletni. Moje prawe oko zmroziło mu najpierw kawę w rosentalu a zaraz potem zahibernowało mu osocze krystalizując je na kształt ślicznych maciupcich kółek zębatych. po krótkich negocjacjach, których temperatura ułatwiła rozmrożenie (och okrutna nieprawda, nieprawda, o-d powiedział od razu a no dobra. no ale przecież muszę jakoś podkreślić mą na targach niezbędność, prawda) ustaliliśmy, że jadę owszem ale tylko na dzień montażowy i na pierwszy dzień targów a następnego dnia bladym świtem (Państwo sobie zapamięta BLADYM ŚWITEM, to ważne) wracam do stolicy pendolino, zanim na trasie Poznań-Warszawa rozpoczną się remonty wydłużające jazdę koleją do stopnia niesłychanego. Tym samym spadł mi z głowy kłopot, jak ubrać jedną sukienkę w paski poziome przez pięć dni, żeby za każdym razem wyglądać oryginalnie (na dzień piąty przewidziałam już jedynie wykonanie z niej turbanu, szczęśliwie nie doszło do ziszczenia). I jeden mnie jeno skrupuł trawił boleśnie pod żebro, bo albowiem natenczas targowy przybywał do Poznania połowiczny skład serwisu, czyli moje chłopaki, z którymi od miesięcy planowaliśmy pięciodniową integrację. Ale nie ma cwaniaka nad warsiawiaka. Ugadalim zawczasu, że wprawdzie ujadę przed czasem ale ostanę się na targową imprezę wieńczącą pierwszy dzień targów. i żadnych jeńców nie bierzemy (gdybym, ach gdybym, temperament moich serwisantów do pracy umiała przełożyć prostą łopatą na temperament imprezowy dwa razy bym się wokół własnej osi obróciła w nowiu i miast zostawać na wieczór targowy poszła na piechotę do stolicy zaraz po pierwszym dniu targów, no ale nie czas żałować róż gdy płoną lasy wspomnieńJ). Jak ustalilim tak zrobilim. W dniu montażowym spędziłam tradycyjnie trzy godziny w supermarkecie na aprowizacji stoiska. Za pazuchą miałam notatki: pięć osób stałej obsady, piętnastu do siedemnastu teutońskich gości w trudno rozpoznawalnej roszadzie kto kiedy przyjedzie i jak długo zostanie, plus odwiedzający stoisko goście. Te liczby zrobiły mi nietęgi mętlik w rachunku różniczkowym i funkcji do entej potęgi: jeśli każdy codziennie wypije jedną kawę/mało prawdopodobne, że jedną, to ile kaw półkilogramowych i ile śmietanek odtłuszczonych nabyć; jeśli każdy zje jedną paróweczkę hrabiego Barykenta a niektórzy dwie ale się nie liczy bo są też wegetarianie to ile paróweczek nabyć; jeśli każdy umoczy paróweczkę w musztardzie i słoiku korniszonów, to ile słoików musztardy i korniszonów dostarczyć na stoisko by wypaść komilfo a nie wypaść poza nawias cywilizacyjny jako banda skąpca. I tak przy każdym wiktuale: landrynki, śledzie, ser smażony, wasabi, pumpernikiel w kształcie okręgu o promieniu fi 5, kałbasa dobrze podsuszona kontra wędzonka krotoszyńska. Ludzie - tego by nawet Einstein swym bystrym umysłem nie objął. A ja i owszem. objęłam. Napełniony do imentu po trzech godzinach zakupów wóz(ek) nurzał się w zieloność i jak łódka brodził a ja szłabym tak pchając go aż do stepów akermańskich, gdyby nie kolega, co mię był wytrącił z poetycznego transu i z drogi na Krym ku Wielkopolsce nie nawrócił. Potem to już tylko nastąpiła akcja rozlokowania wiktuałów na stoisku czyli logistyczna szarada według specjalnego kodu (macie 150 lat na jego złamanie), przy udatnym i wydatnym udziale naszej ulubionej od lat hostessy (nietuzinkowa osóbka, wspaniałe i kochane blond cudo, które swoimi zasadami powala mnie zawsze na dywan mentalnie wysublimowanym rzutem dżudżitsu: ale beniu no co ty, nie możesz wycierać naczyń i owoców TĄ samą ściereczką. I nie, nie możemy NIE wytrzeć każdej truskawki, a słoiki z keczupem nie mogą stać obok majonezu. bo NIE).Pierwszy wieczór montażowy upłynął nam na rynku starego poznańskiego miasta w oczekiwaniu na strawę w pewnej wykwintnej restauracji. W tym czasie oczekiwania zapewne wykluły się z jaj i dorosły indyki, których fragmenty znalazły się w zamówionej sałatce, łososie zdołały pokonać najtrudniejsze wodospady i złożyć ikrę, z której wyrosły dorodne osobniki a ich mikry fragment zawitał na talerzu w otoczeniu brukwi wodnej (z wielkości łososia na talerzu domniemywam, że pozbawiony tej cząstki nadal pływa w wodach oceanicznych niezwykle szczęśliwy gdyż ubytku w korpusie nie zauważył) a rodzynki dodawane kompulsywnie do każdego dania zdążyły wyschnąć na słońcu skwarnej Afryki i jeszcze tego wieczora zostały dostarczone na stół przez marokańskich kajakarzy. Na szczęście na przystawkę podano sześć bochnów chleba i dwa kilo masła. Dzięki czemu nie umarlim z głodu czekając. A teutońskim gościom sączącym ente piwo wyjaśniliśmy, że to taka tradycja. Świecka. I obiecaliśmy, że jutro, ach jutro, to dopiero będzie fun. No aleśmy nie przewidzieli rozmiarów tego funu. Dla nielicznie/licznie mnie odwiedzających przypomnę, iż w roku uprzednim dla ubawu teutończyków spaliliśmy sobie/im hotel po imprezie integracyjnej. Z głęboko choć skrycie pokładaną nadzieją, że ich do targów zniechęcimy. Stało się zupełnie naprzeciwpołożnie. W tym roku nasi dostawcy walili do nas tłumnie jakby zaczadzeni dymem z pogorzeliska. A ponieważ spaliliśmy dotychczasową w Poznaniu najfajniejszą metę na imprezę targową, to targi wymyśliły: o, teraz zrobimy imprezę nad Maltą. To nawet rozsądne, gdyż bezpośrednia bliskość akwenu wodnego będzie właściwym zabezpieczeniem przed ponownym pożarem. Nie uwzględnili jednak tego, że w czasie imprezy targowej spadnie na centymetr kwadratowy Poznania tyle wody ile normalny strażak zużywa na gaszenie fabryki jarmarcznych koni trojańskich struganych z drzewa eukaliptusowego. Czyli dużo. Zgodnie niestety tym razem z przewidywaniami meteorologa, na wieczór targowy aura zaplanowała nieodwołalnie deszcz, deszcz w silnym natężeniu, ulewy, oberwanie chmur, burze, gradobicie i intensywne wyładowania atmosferyczne. Ole. No i stało się. ale. zanim się stało. staliśmy przed hotelem deliberując. Idziemy czy bierzemy taksówki. Nasza ulubiona hostessa zawyrokowała: to tylko kwadrans stąd, idziemy. Państwo sobie zanotują skrupulatnie w kajecikach, kwadrans wielkopolski zupełnie nie przypomina kwadransa z Mazowsza. Państwo sobie to przemnożą razy czy (3). Teutończycy spojrzeli w internet, skonstatowali, że za 20 min. będzie huragan z oberwaniem chmury i obliczyli, damy radę. i jeszcze nam pięć minut zostanie. I tak ubrani w stroje wieczorowe adekwatne do sytuacji ruszyliśmy świńskim truchtem na piknik w oparach upału i dymu z grilli gnani przemożną ochotą wychylenia zimnego piwa w sosnowym zagajniku. W połowie drogi , a było to jakieś dwa mazowieckie kwadranse od startu, horyzont wyraźnie pociemniał a my wyraźnie przyspieszyliśmy. Tuż przed domniemywaną metą, pędząc za naszą hostessą jak kurczaki za kwoką padliśmy ofiarą pierwszych wiader deszczówki a szum ulewy zagłuszał grzmoty, dzięki czemu zamiast zemdleć ze strachu (tak, należę do wąskiego grona panikujących brontofobów) zaczęłam przypominać mokrą włoszkę biegnącą w maratonie z Sycylii do Kalabrii środkiem cieśniny Mesyńskiej. Na oczekiwanej a domniemywanej mecie, którą potwierdziły wszystkie dwadzieścia cztery GPS nie było NIC. Dwukrotnie okrążywszy Maltę dotarliśmy do jedynie słusznych współrzędnych potwierdzonych przez satelitę chińskiego, rosyjskiego i peruwiańskiego oraz dostaliśmy telegram z międzynarodowej stacji kosmicznej: „TO TU”. A tu była jedynie knajpa, cała wynajęta dla cesarza Chin i jego dworu. I gdyśmy weszli na chwilę do środka aby zrobić dwadzieścia cztery kałuże przy barze, to poczuliśmy się, słusznie zresztą, zupełnie nie na miejscu. Dla kurażu wychyliliśmy mrożonej okowity, złożyliśmy ukłon cesarzowi i wyszliśmy dyskretnie, choć za sprawą okowity krok nasz mógł się kojarzyć z formą żurawia taichi.<br />
Wieczór już zapadł głęboki, chmurna i lejna noc podsuwała samozsię wizję ciepłego i suchego łóżka. Ale determinacja wśród ludzkości by ostatecznie dotrzeć choćby na tratwie na imprezę targową była tak silna, że nie było odwrotu. Podany w korporacji taksówkarskiej adres, skąd chcemy być odebrani odbierał wszystkim mowę. Takiego miejsca nie ma, tam gdzie jesteście nie ma nic. I tu się co do joty zgadzaliśmy. Znaleźli się jednak jeźdźcy apokalipsy i rycerze burzy, którzy nas odnaleźli (szaleńcze machanie 48 rąk powodowało wir, w który wpadło kilka taksówek). Z braku miejsc kilkoro z nas jechało zgiętych jak scyzoryk w bagażnikach. Teutończycy, o których się obawialiśmy, iż rzucą w końcu germańskim mięsem o asfalt i zażądają zwrotu za bilet lotniczy do stolicy Wielkopolski i z powrotem mieli tymczasem miny coraz bardziej zachwycone a nasze ostrzeżenia, że taka nasza gościnność: mamy dla was cztery żywioły: w zeszłym roku ogień, w tym roku woda, w przyszłym tornado a potem trzęsienie ziemi przyjęli jak obietnicę stu hurys na łebka. Nasza wytrwałość w dążeniu na imprez została ostatecznie sowicie wynagrodzona, gdyż gdyśmy koniec końców dotarli na miejsce imprezy ślizgając się w błocie po kolana, oczom naszym ukazała się zalana ulewą polana na której trwał eksodus odwrotu. Wszyscy ci, co byli tu cztery godziny przed nami ( znaczy mieli dokładniejsze dane destynacji, pewnie szara strefa) zjedli kiełbasę, wypili browara z deszczówką i zarządzili gremialny odwrót. Dzięki temu nie było żadnych kolejek do grilla ani do barów, w których organizator rekompensując niedostatki pogodowe (nadal grzmiało i błyskało a deszcz siekł poziomo) rozlewał wszelkie trunki bez ograniczeń ( choć pierwotne założenie było piwo gratis, za wódke płać). Tak to więc na miejsce pikniku dotarłwszy zwartą grupą, poruszaliśmy się po polanie ruchem kulawego konika szachowego czyli od jednego zadaszonego baru do drugiego zadaszonego baru osuszając zasoby. aż. dotarliśmy do serca całej imprezy czyli do dyskoteki umca umca, gdzie stroboskopowe światło sprawiało, że pozostali acz zmoknięci i podrygujący goście wyglądali jak naładowana prądem grupa burzolubnych hatifnatów. Z tego co pamiętam, a pamiętam na pewno, że pamiętam fragmentarycznie, pewnie z powodu stroboskopu strasznie szatkującego rzeczywistość, muzyka była do bani co wcale ale to zupełnie wcale nie przeszkodziło nam rzucić się w tan pląsawiczny i rozepchnąwszy innych użytkowników parkietu wykonać kilka zjawiskowych figur, których mógłby nam pozazdrościć sam John T. A jednej zwłaszcza, podczas której zdarliśmy (no topsz, zdarłyśmy) z naszego niemieckiego kolegi wszelkie desusy od pasa w górę aby szczegółowo przeanalizować mieniącego się na jego plecach kolorami zroszonej tęczy wytatuowanego smoka. Ja nie wiem, jak ten młody człowiek tłumaczył się potem swojej narzeczonej z dodatkowych wpisów na tylnym korpusie okraszonych sercami przebitymi widelcem: tu byłam I. B. M. być może mówił, że go zaatakowały ptaki ciernistych krzewów, gdy na nie upadał smagany wichurom. <br />
Nagle, ogłupiały burzą kurant zakukał dwa razy i didżej w mokrych słuchawkach zbyt intensywnie przewodzących prąd zapodał tadam tadam tadam Zenka. Tak. tak. tego Zenka Optyka od oczu zielonych. Państwo sobie nawet nie mogą wyimaginować jak nagła fala entuzjazmu uniosła polanę ponad zmokłe świerkowe czubki gięte do ziemi siklawicą, ponad Ratusz poznański, ponad wszelkie ludzkie pojęcie. I ja tu zrobię przed Wami szczery coming out – ja naonczas poszłam w tan z moim ulubionym serwisantem. Zenek intonował, ale to myśmy byliśmy liderami. zafurkotały w powietrzu nasze marynary, spod stóp leciały drzazgi świeżo rżniętego sosnowego parkietu, świat wokół spazmatycznie oszalał a my na chwile odlecieliśmy na odległą planetę by na niej zostawić dla potomności nutację muzyczną tego utworu żłobiąc ją stopami w czerwonym, gwiezdnym pyle. I tyle. <br />
Ranek był ponoć dla wielu bolesny (co wiem z relacji. np. nasza ulubiona hostessa obudziła się w tapczanie pełnym traw i błota a jako nieprzeciętna pedantka i perfekcyjna pani domu poczuła, że tym samym jej dotychczasowy poukładany i sterylny świat osuwa się w bezdenną otchłań. ale. już na stoisku będąc, starannie polerowała porcelanę, w której roznosiła rano stosowne antidotum dla potrzebujących). Ale przedranek, kiedy prawie wszyscy jeszcze odsypiali nocne brewerie a ja gnałam na dworzec w ramiona pendolino ku stolicy, był jeszcze bardziej bolesny. Pamiętajcież, jeśli możecie, unikajcie stroboskopu. To on wszystkiemu winien. Zanim wsiadłam do taksówki, przed hotelem zza rogu wychynął mój ulubiony serwisant ( od razu mój zmaltretowany mózg wygenerował przekaz: przez te oczy zielone...żem się musiała przed pląsem siłom i godnościom osobistom powstrzymać) z filiżanką kawy i zaproszeniem na papieroska. I to było naprawdę kilimandżaro empatii. Padliśmy sobie w imprezą zemdlałe ramiona (ale żona, zahuczało być może echo, ale żona!? Ale jego żona nie ucierpiała a ja owszem a ja tak). gdy mnie z moich najkrótszych targów w siną dal ku dworcu PKP odwoził elokwentny i szczęśliwy taksówkarz (naprawdę, są tacy mówię wam), na moście minęliśmy pewnego osobnika z teczką. po zabłoconych nogawkach spodni poznałam, iż niechybnie to kolejna ofiara imprezy. Od tego Pana, w minikonkursie, po wielu trudach wygrałam osobiste, Imienne (sic!) zaproszenie na święto wina w Zielonej Górze. Tak więc Zielona Góro- ahoj, we wrześniu przybywam. A tymczasem usadowiwszy się w wagonie machałam mentalnie Poznaniowi na pożegnanie a w zasadzie machałam z sentymentalną łzą w podpuchłym oku ostatniej paróweczce hrabiego Barykenta. Idzie nowe.<br />
<br />
Co tak dudni, co tak grzmi?<br />
Niebo huczy, ziemia drży.<br />
Czy wichura groźna dmie?<br />
Czy to burza idzie? Nie!<br />
To idzie młodość, młodość, młodość<br />
I śpiewa chórem piosenką jak wiatr<br />
I spadnie jak burza,<br />
Jak w maju ulewa<br />
Po której odradza się świat.<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-76779682319475806012017-05-23T01:22:00.000+02:002017-05-23T01:22:00.471+02:00Zacznij od Bacha<br />
Jak byłam malutka to dostałam w prezencie, nawet nie wiem od kogo (Mamo?) takiego misia. Tomka. Wyświechtany stał się był strasznie przez lata. pamiętam, że miał żółte spodenki na szelki. Spaliśmy razem do osiemnastego roku życia mojego i chyba jego. Nie był moim powiernikiem. Był raczej moją łącznością z dzieciństwem. Aż kiedyś z okazji osiemnastych urodzin moja koleżanka przyniosła mi w prezencie pieseczka. I nastał w domu czas panowania szurniętego do imentu dalmatyńczyka. Nastał ten czas z moim niezamierzonym błogosławieństwem idiotki nie umiejącej się z psem porozumieć (choć bardzo chciałam go wytresować/wychować alem była za gupia). psa nazwaliśmy Paco. I ten Paco, pozostawiony sam w domu/mieszkaniu , robił nam cyklicznie jesień średniowiecza. zjadał lamperię, boazerię , kafelki , trelki, dywany, ściany, demontował kaloryfery i rozprowadzał równomiernie po całej podłodze zapasy cukru, soli, mąki i proszku do prania (lata dziewięćdziesiąte przypominam, po wszystko się w kolejkach stało). a na spacerze uwolniony ze smyczy uciekał w poprzek nowo otwartej Trasy Toruńskiej gdzie bądź byle w promieniu 4 km i sam wracał na siódme piętro złachany i wytarzany w koszmarnie rzadkim i cuchnącym gównie po pół doby zmartwień całej rodziny. Kochaliśmy go wszyscy, choć wiem, że to brzmi jak abberacja. Aż, któregoś razu zjadł był mojego misia Tomka. Rozpatroszył go na drobne trocinki. Nie było co zszywać, choć Starsza Pani ma w rękach dar, moc i talent nadwornego krawca. Załkałam, poklęłam w poduszkę. Załkałam jeszcze sto razy. Nie przestałam jednak piesa kochać jeszcze lat kilka ale fakt. odgryzł był mnie od mojej dziecięcej pępowiny. <br />
A wczoraj 22.05.2017 los odgryzł był mi tę pępowinę ponownie. Boleśnie odgryzł. I dzisiaj bardziej boleśnie rozumiem tę stratę. Bo moim wspomnieniom lat dziecinnych i młodzieńczych (tak, bez bicia przyznaję, nie byłam ani anarchistyczną rockemenką, ani żadnym fascynatem punck-kultury, niech tu ktoś mi rzuci w jestestwo cebulą. Lubiłam i lubię Alibabki, Kunicką, Jantar, Połomskiego, Fogga, SBB, Osjan, ... ) muzycznie zawsze towarzyszył zawsze On. I zawsze wracał mnie wstecz swoimi przepięknymi przebojami na tenczas gdy,Mama na niedzielny obiad smażyła kotlety schabowe na smalcu („omożebójalejaktonasmalcu”) i pichciła młodą kapustę z koperkiem (O zgrozo dla dzisiejszych dietetyków, z masłem). A tymczasem przez lata on niewzruszony, albo wzruszony, grał, śpiewał i cieszył nas sobą jakby nigdy i nigdy nic się zmienić nie mogło. Jego głos obiecywał mi, że zawsze będzie tak pięknie i wspaniale. I było. A potem jeszcze Jego płytę z 1976 roku odkryli Mitch’e iiii poszłooo. Cudowna nowa płyta „1976 a space odyssey” . nasza (moja i Alaski) płyta ulubiona, ukochana, zgrana do granic zgrania. Uśmiechnięta i radosna. Panie Zbyszku. Z mojej strony nagłe "alejaktotak?". Zostawia nas Pan ? a kto nam dośpiewa nasze dalsze lata, kto nas wzruszy, kto ukoi, kto rozśmieszy, kto zachwyci i kto nauczy jak zacząć od Bacha? <br />
b. <br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-58905411523647484832017-04-15T19:36:00.000+02:002017-04-15T19:36:00.617+02:00Wielkanocny podarekNikt nie zaprzeczy, że kultywowanie tradycji jest ważne i kropka. Kultywowanie tradycji zanikającej jest zaś arcyważne. I ten paradygmat pcha mnie dzisiaj do tego, żeby zdradzić Wam przepis wielkanocny naszej prapraprababki, która przekazała go praprababce, ta prababce, prababka babce (Babcie w niebiesiech przepraszam ale tak się mówi) a babka dalej i tak przepis trafił na nasz stół. Nigdzie w żadnucieńkiej najstarszej nawet książce kucharskiej nie spotkałam tego przepisu. Nikt spoza naszej rodziny tego przepisu nie zna, nie słyszał o nim i nigdy nie zażywał. Co więcej. Co dziwne. Ten kulinarny zwyczaj praktykowała zarówno prapraprababka naszej mamy jak i prapraprababka naszego taty. I gdy młodzi i piękni nasi przyszli rodzice się spotkali gdzieś na Woli, to już mieli ten jeden punkt wspólny. Potem sobie wypracowali więcej innych ale ten był jak mniemam niezłym zarzewiem „spojenia” rodzin. A ponieważ przepis ten zacny jest niezmiernie i mogę przypuszczać, że smak wybornie ukontentuje wasze podniebienia, to podaruję go Wam dzisiaj abyście się rozsmakowali, poczuli moc tradycji i nieśli w świat, bo szkoda by było by zanikł pośród kiepskich plastikowych marności tego świata.<br />
Musicie zapamiętać najważniejsze: ten przepis ma zastosowanie jedynie i wyłącznie w Wielkanoc i jedynie podczas wielkanocnego śniadania. Zaręczam Wam, że w żadnych innych okolicznościach nie dotrzecie do głębi smaku, nie odpłyniecie na obłoczkach spirytusowych w nirwanie zachwytu ku błogostanowi. <br />
<br />
Popijamy (bo nie mówimy tu o daniu, mówimy tu o szlachetnym trunku) gorące małymi łykami ze szklaneczek, no przecież, że nie z kieliszków pfff. Popijamy żurek, popijamy jaja na twardo w musztardowym sosie, popijamy szyneczkę z chrzanem lub jak preferuje Marian vegański pasztet. A gdy przestaniemy popijać szybciutko się kładziemy, gdyż na nic innego nie będziecie mieli już ani sił ani ochoty. <br />
<br />
Tadam Tadam Tadam na scenie przed Państwem GRZANKA <br />
<br />
Potrzebny Wam będzie cukier kilka łyżek, szklanka wody, miód do smaku, dwie lub więcej tabliczek mlecznej i gorzkiej czekolady, kakao, pół litra spirytusu (owszem, nie bierzemy jeńców). Woda do nieco rozcieńczenia.<br />
<br />
Karmelizujemy cukier starając się nie spalić garnka, wlewamy wodę i gotujemy, aż się karmel rozpuści. Niektórzy w ten czas dodają łyżkę masła, my nie. rozpuszczamy w tym czekoladę i kakao i miód. Nie zdejmujemy z ognia (jak kto ma, ja mam, a inni z płyt czy tam co mają w dostępności do podgrzewania). Wlewamy spirytus. Zagotowujemy i podpalamy (wreszcie sobie możecie coś zflambirować), rozcieńczamy wodą jeśli moc zaczyna nam wypalać dziury w garnku albo gdy próby organoleptyczne kończą się omdleniem lub zbyt niepokojącym krztuszeniem próbującego.<br />
<br />
Uwaga opary odbierają oddech. <br />
Podajemy wyłącznie gorące, język parzące. <br />
Tak rozpoczęte śniadanie wcale bynajmniej nie kończy się szybko. w naszej tradycji mamy śniadania wielkanocne z grzanką kończące się tuż przed zmierzchem. taka to jest w grzance moc. ale tapczan na podorędziu zdecydowanie zalecamy. <br />
<br />
Smacznych, dobrych, zdrowych i szczęśliwych Świąt.<br />
<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-33453858583580305142017-03-17T20:36:00.000+01:002017-03-18T17:03:19.269+01:00Przednówek czyli mentalna mogiłka <br />
Gdybym miała to, czego nie mam, zakrzykłabym radośnie: pod tarchomińskim oknem z trawnika wychynęły tulipany i hiacynty. Gdybyż były odmianą hydroponiczną miałyby szanse stać się nenufarem na jeziorze zen. bo. siąpi i leje. Naprzemiennie. I robi mi z grządek pole ryżowe. Słońce wybrało emigrację a jeśli, if, czasem tu mi zajrzy to tylko po to, żeby mi pokazać wełniste, szare, zwane przez stylistów marengo, gęste maziaje na oknie odwzorowujące niezwykle bogatą rzeźbę terenu rodem z marsa lub saturna. No ale przecież kilka tygodni przed Wielkanocą nie pójdę myć okien. Trzeba umieć rozsądnie gospodarować zasobami. Zasobami, które zresztą już od jakiegoś czasu pełzają po stronie długu. Wokół wszyscy ciągną na oparach. Pozimowa depresja mizia się do każdego i zachowuje jak najwredniejszy dementor. Wysysa z człowieka wszystko poza zapasami tłuszczu (wredność najwyższego stopnia) i wypluwa takie wymięte truchełko (nadal jednak z wałeczkami nagromadzonymi przez zimę imho poprzez nadpobudliwą asymilację stężonych pyłów PM 10 i PM 2,5). Na trawnikach krzaki pęcznieją pączkami dyskretnej zieleni. W krzaczkach ptaszki radośnie świergolą podjudzane dyktatem przetrwalnikowo-demograficznym. Że też im się chce. Może dla wzmożenia żywotności sobie powinnam kupić karmę dla ptaków. One świergolą, ja wlokę wzgl. pcham siłą odśrodkową swój korpus ku romanowi i tylko konieczność wejścia do kuchni na piętro biura w celu zrobienia trzech pod rząd kaw espresso pozwala mi uruchomić motorykę dowodzącą, że mimo zieleni na obliczu i ospałości kładącej głowę na klawiaturze jestem nadal żywa. Co w zasadzie jest bez znaczenia, gdyż wszyscy inni biurowi kompani wyglądają podobnie i mają podobny temperament nieboszczyka na przednówku wykopanego z korca ziemniaków. Marzec-srażec powinien być w tej szerokości geograficznej zakazany. We wrednym dodatku mam w pracy szczyt G20, czyli w jednym czasie trzech serwisantów mam rozdzielić na dwadzieścia punktów G (nie mylić jednakowoż proszę z przereklamowanym punktem Grafenbergera, raczej pójść proszę w kierunku GCom czyli general crash of machines) oddalonych od siebie setkami kilometrów i pożądających natychmiastowej interwencji serwisu. A moje chłopaki natenczas mówią, benia, dont łory, kip smajling, damy radę. Oni są jacyś dziwni, mówię Wam. Mam kosmitów w serwisie. I choć się nie widzimy, bo ja w stolicy a oni w Mielcu, Elblągu lub Rogoźnie to dla nich właśnie ponadludzką siła używam co rano maskary, dzięki której lokalizuję oczy i blusher na płaskie i zapadłe kości policzkowe usiłując je uwypuklić. Swoją drogą, czy ja się wywodzę z rasy żółtej bądź buszmenów, że no kurna, nie mam no ni jak nie mam pożądanych przez populację celebrytów wystających kości policzkowych a jeno zamiast takie sine zapadłości i poziomy profil poprzeczny twarzy ? (sprawdzić w drzewie genealogiczny, jak już je ktoś dla naszej rodziny stworzy, bo na razie to mgła i nieprzejrzystość razy pińcet. W sumie to mi to rybka te wyeksponowane poliki, ale interesującym byłoby się dowiedzieć czy pradziadek lub prapraprababka nie mieli tetatet z Czyngis Chanem na ten przykład lub woziwodą z plemiona Himba). <br />
Tymczasem buro-ziemisty marazm przednówka z ogołoconymi pryzmami kiełkujących pyrów rządzi. Smuta, pleśń i tomiwisizm w natarciu.<br />
<br />
b.<br />
<br />
<br />
<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-60389331301605444202017-03-15T22:05:00.000+01:002017-03-15T22:05:11.918+01:00"Strasznie lubię Cię, piosenko". Strasznie lubić Cię będę zawsze. PANIE WOJCIECHU MŁYNARSKIStrasznie lubię cię, piosenko, tuż po twoich urodzinach,<br />
gdy cię ledwo nuci cienko kompozytor znad pianina,<br />
kiedy ledwo nuci ciebie piosenkarka gdzieś na próbie.<br />
Wtedy jestem w siódmym niebie, wtedy cię, piosenko, lubię,<br />
wtedy cię, piosenko, lubię.<br />
Lecz niedługo czas to sprawi, znajdziesz się w grupie.<br />
Pan reżyser cię ustawi, choreograf cię zatupie,<br />
kostiumolog cię ubierze i oświetli specjalista,<br />
zbluboksuje cię w kamerze oszalały kamerzysta, oszalały kamerzysta.<br />
Będzie z ciebie świetna dama, elegancka jak sto pociech.<br />
Odtańczą cię w stu programach, zawyją cię gdzieś w Sopocie.<br />
Gdy cię wciągnie ta zbiorowa, rozrywkowa paranoja,<br />
może będziesz przebojowa, ale już nie taka moja, ale już nie taka moja.<br />
<br />
Ale nie już tak mi bliska, nie tak bliska, nie wiem czemu,<br />
niż gdy pierwszy raz artystka nuci cię na próbie z tremą.<br />
A ty w owym blichtrze całym, nie gustując najwyraźniej,<br />
wrócisz skromnie w moim małym teatrzyku wyobraźni.<br />
<br />
Wojciech Młynarski, tekst z 1978 r.<br />
<br />
Pan Wojciech Młynarski odszedł od nas tuż przed chwilą. płaczę bo cóż innego mogłabym.<br />
b.<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-16604092188070603172016-12-31T18:16:00.002+01:002016-12-31T18:16:48.324+01:00będzie orędzie, albo nie będzie, oj Dana Dana Kochana !!!<br />
poświąteczny tydzień urlopu zrobił ze mnie zespoloną z fotelem antyfrenetyczną bezpostaciowość. Sterta przeczytanych wszelakiego autoramentu gazet / tygodników/ miesięczników (no topszsz, wykluczamy SE i tympodobne oraz prasę kobiecą, wolę sobie kupić waciki, ale może, może niesłusznie) uczyniła mi z umysłu bąbelkujący pudding. Jedyny chwalebny ukochany bezwarunkowo wyjątek to KONTYNENTY- jestem uzależniona i pochłaniam w dobę bez snu. Tymczasem brak TV nie odgradza od doniesień z kraju i ze świata, bynajmniej. I nie chodzi o konieczność permanentnego odgrodzenia. Chodzi generalnie o chaos informacyjny. A ja natenczas mam chaos. Mam taki chaos, że się mi ulewa z wanny i zalewa mieszkanie, bo jak nikt na świecie (mający normalnego projektanta, a u mnie był projektant na opak) mam z łazienki na salon próg wyższy, czyli co się uleje, nie zostanie w łazience a wypłynie. Jest dobra strona, że dopłynie do choinki i ją podleje (ponoć mydliny wspomagają porost). Pozatem pode mną garaż, więc sobie mogę lać ile wlezie. Ale już więcej nie wlezie. Mam po kokardke. I mam plan. Mam postanowienie noworoczne. Żadne na/wycieki nie będą mi zalewały bez mojego pozwolenia mojego miejsca na świecie. Tak. wprowadzam sobie cenzurę. Będę wpuszczać wszystko co mi drapnie serce, nie będę wpuszczać nic, co na odległość śmierdzi fałszem i wszelakim koniunkturalizmem. zamierzam w końcu dorosnąć, choć wiem, że to będzie bolało. Zamierzam odkurzyć spleśniałe półkule i zacząć je amortyzować. I czerpać. Się okaże, czy tam gdzieś na dnie jest jakieś źródło czy tylko piach, suchy, suchy, suchy piach. Zamierzam świadomie pracować nad dobrym życiem. Do tej pory mnie nie zawiodło (albo złe intensywnie wyparłam) ale warto się przyczynić. Ten Rok był z pewnych względów straszny ale kończy się bardziej szczęśliwie niżbym mogła marzyć. Więc. nie będę się bać marzyć. Do boju. Na tapecie marzeń jachting w Grecji ( a co! nie tylko Onassisom wolno, opłyniemy morze jońskie, może również i wyspę Skorpios) a w międzyczasie wezmnę na klatę mą ogromną wszystko co przyniesie Nowy Rok i postaram się nic nie zmarnować. Życzę Wszystkim żeby nowy rok był dobry, tak dobry jak jest Wam potrzebny. Żeby nie bolał, nie smucił i nie martwił. Żebyście mogli poradzić na wszelkie bolączki i żeby Was zaskoczył małymi i dużymi szczęśliwymi zdarzeniami. <br />
b. <br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-53575454265764117422016-12-23T14:41:00.002+01:002016-12-23T14:41:43.616+01:00Świąteczna Inwektywa spod Choinki<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEia5JcypvTji7jA6I-3iDnQ-7V3kn2nFWWHye1i1uL-YPxhJj51GeKQ3KycLNbC8SrpviUyp_r82JEBn9mds2aTi1T5B4JBh17wBZ8G9mPZUglmohfT2d5GhU7qGz0xu3W32MiIKs_ExXA/s1600/Choinka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEia5JcypvTji7jA6I-3iDnQ-7V3kn2nFWWHye1i1uL-YPxhJj51GeKQ3KycLNbC8SrpviUyp_r82JEBn9mds2aTi1T5B4JBh17wBZ8G9mPZUglmohfT2d5GhU7qGz0xu3W32MiIKs_ExXA/s320/Choinka.jpg" width="320" height="240" /></a></div><br />
Tym, których dopadła trudna rzeczywistość życzę, żeby się w Te Święta narodziła nadzieja, że te splątane sznurki się wkrótce rozsupłają i staną się wstążką na spełnionych marzeniach.<br />
Wszystkim życzę, żeby mieli się o kogo oprzeć, gdy droga wyboista i na krawędzi.<br />
Niech zawsze będzie przy Was ktoś, kto Was kocha jak jasna cholera.<br />
Wesołych Świąt !<br />
b.beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-51031864919128470562016-12-12T20:11:00.002+01:002016-12-14T19:26:51.077+01:00O Jeremi, słowiczy sokole, gdzieżeś Ty, ach gdzieżeś ???!!!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-CP1BJTLyFX84746ohBJEmGYmYnduZrJ4scOLUZD5pqrlh5yZYH_ZImn-YEoPKcfW-7uR406Xma56A4m8K_AGMztTwHEx6ePnR8l32zb9iQHvtXpjIvLbUVZAHeKspvXHlsBUyy9986c/s1600/JEREMI.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-CP1BJTLyFX84746ohBJEmGYmYnduZrJ4scOLUZD5pqrlh5yZYH_ZImn-YEoPKcfW-7uR406Xma56A4m8K_AGMztTwHEx6ePnR8l32zb9iQHvtXpjIvLbUVZAHeKspvXHlsBUyy9986c/s320/JEREMI.jpg" width="213" height="320" /></a></div><br />
Bez Ciebie jestem tak smutna, jak kondukt w deszczu pod wiatr <br />
Bez Ciebie jestem wyzuta z ochoty całej na świat <br />
Bez Ciebie jestem nieładna bez szansy by zmienić stan <br />
Bez Ciebie jestem bezradna, jak piesek co wypadł z sań <br />
Bez Ciebie jestem za krótka na długą drogę przez świat <br />
Bez Ciebie jestem malutka i wytłuc może mnie grad <br />
Bez Ciebie jestem tak nudna, jak akademie "na cześć" <br />
Bez Ciebie jestem tak trudna, że trudno siebie mnie znieść <br />
Bez Ciebie jestem niepełna, jak czegoś pół albo ćwierć <br />
Bez Ciebie jestem jak w rowie rdzą zżarta stareńka żerdź<br />
<br />
<br />
Gdziekolwiek jesteś włóż na siebie coś i rusz <br />
Od stołu wstań z urodzin wyjdź, zrezygnuj z dań i przyjdź <br />
<br />
Przy Tobie będę pogodna, bo skądbyż smutek mi wiał <br />
Przy Tobie będę podobna urodzie algarvskich skał <br />
Przy Tobie będę upojna, jeżeli idzie o luz <br />
Przy Tobie będę przepiękna urokiem tysiąca muz <br />
Przy Tobie będę subtelna, jak woń łubinu wśród łąk<br />
Przy Tobie będę tak silna, jak siła miliona rąk <br />
Przy Tobie będę artystką od wzruszeń duszy do łez <br />
Przy Tobie będę z umysłu inteligentna jak bies <br />
Przy Tobie w jednej osobie Wenus ja będę, bądź <br />
poetką, divą, natchnieniem... <br />
<br />
A z mężczyzn –TY mi tu bądź! <br />
<br />
Więc gdzież byś był, Ty, włóż na siebie coś i rusz! <br />
Jeżeliś w śnie - z pościeli wyjdź, przeciągnij się i przyjdź.<br />
<br />
<br />
b. <br />
<br />
<b><i>Jeremi Przybora ur. 12.12.1915</i></b><br />
<br />
<br />
ps. a algarvskie skały wyglądają O TAK<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPIo3SGqSDu24_ikQJtL2BB9kmnaXNtn57cXnoOOJpkGT27vt6MoaCBbs4Qndrj0iZEK5lUbl94Y_dboLOBRZf2kdSwe91q1zks9OKyEpT25gUBRka-YmkZE1Fb6m8F7okSaj7iXHqjug/s1600/Portugalia-pla%25C5%25BCa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPIo3SGqSDu24_ikQJtL2BB9kmnaXNtn57cXnoOOJpkGT27vt6MoaCBbs4Qndrj0iZEK5lUbl94Y_dboLOBRZf2kdSwe91q1zks9OKyEpT25gUBRka-YmkZE1Fb6m8F7okSaj7iXHqjug/s320/Portugalia-pla%25C5%25BCa.jpg" width="320" height="214" /></a></div><br />
albo nawet TAK<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXvaUpnDzLEIqUNU9hfnsNtJ18vqVKySRcAHWYtCwGSB3viwVChQq_dTrN3W9S0Aoe3zpPsDvMbFw379c19UtQe2MRhetMw-lb0el17ghHxn-KtedfjBOmIwqOqSIAkx_sht4Q8FpDNlE/s1600/Benagil_Cave_Algarve.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXvaUpnDzLEIqUNU9hfnsNtJ18vqVKySRcAHWYtCwGSB3viwVChQq_dTrN3W9S0Aoe3zpPsDvMbFw379c19UtQe2MRhetMw-lb0el17ghHxn-KtedfjBOmIwqOqSIAkx_sht4Q8FpDNlE/s320/Benagil_Cave_Algarve.jpg" width="320" height="213" /></a></div><br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1367848498810601949.post-23937837802046858072016-12-05T21:39:00.001+01:002016-12-07T13:44:11.035+01:00portret autorki czyli nieokiełznana imaginacja artysty<br />
Nie pisałam nic dotychczas o naszej tegorocznej kartce dla milusińskich. Nie. nie, żebyśmy zarzucili. Takiej tradycji zarzucić się nie da gdyż, już w okolicach lipca dochodzą nas zewsząd, ba, ze wszystkich kontynentów zapytania dźgające pod żebro: a co w tym roku? Nie możemy zaniechać więc tego toposu, któregośmy na własnych piersiach wyhodowali. Zwłaszcza, że. Nierzadko. szczelnie zamknięte drzwi przed komiwojażerami taszczącymi w teczuszce obrabiarkę skrawającą do metalu klient uchyla na hasło „ a czy dostał Pan/Pani/Państwo naszą kartkę świąteczną, tak tak, te z bandą wariatów- ja jestem jednym z nich”. A jak już pchnięci pamięcią kartki uchylą te drzwi, to my im robimy taką prezentację produktu, że choćby nigdy nie planowali skrawać kółek zębatych albo drążyć długich otworów (no ale gdzież tam lufy, no proszę was, jakie tam znowu lufy, chodzi o takie no te, no, chodzi o rury. no właśnie, rury. do zjeżdżania w parku wodnym przecież) to oczy im się zaciekawione roztwierają szerzej, tak szeroko, że antycypują , iż po inwestycji w naszą maszynkę, co zrobi śliczne ping, oni zobaczą, że przychodu <br />
Złotówki jak liście na wietrze czeredą unoszą się całą <br />
Garściami pakują je w kieszeń a resztę taczkami w P.K.O. <br />
A my przecież, oddawszy maszynkę w dobre, wypłacalne ręce, skromnie realizujemy założenia programu odpowiedzialnego rozwoju. No sami widzicie, z kartek nie możemy zrezygnować. Śmichy chichy a tymczasem na naszych barkach stoi odpowiedzialność za ten kraj. No więc w trosce o kontynuujemy tę naszą świe(ck)tną tradycję. Nasz udział w tegorocznym wydarzeniu byłby całkiem prozaiczny i nudny, gdyby nie fakt, dokąd to artysta zechciał nas zaprosić na zdjęcia. <strike>Buł</strike> Był to dawny postindustrialny teren na Żoliborzu. Jedna brama wjazdowa na nieistniejącej ulicy – zupełnie jak peron 9 i ¾ na stacji Kings Cross w Harrym Potterze. Nawigacja permanentnie wariowała. O dziwo, nasi śląscy serwisanci, przybyli z Katowic jako pierwsi, otrzepali z klap marynarek kurz autostrad i mnąc w ustach camela stwierdzili, że tu cytuję „ale wy tu w stolicy burdel macie”. Ja tam z moimi serwisantami nie zamierzam wchodzić w żaden konflikt, więc tylko wysłałam im uśmiech numer fefnaście i dałam gorącej kawy. Potem w odstępach kilku kwadransów meldowali się na miejscu zbiórki, oczywiście z kilkudziesięciu minutami spóźnienia stoliczni tubylcy kilkukrotnie najprzód rozbiwszy czoło o nieistniejącą bramkę. Wszyscy dotarli z cholerą na ustach. Mi ze zdenerwowania tak drgała powieka lewa, że się makijażystce za nic sztuczna rzęsa przykleić nie chciała. Już, już miałam orzec, że no to w takim razie poproszę o piracką klapkę na oko ale ta klapka nijak nie konweniowała. Nie konweniowała, bo chodziło o zwykłe zdjęcie grupowe, bez żadnych przebieranek. No mówiłam, że nudy. W końcu zamiast sztucznej rzęsy, której brak niebezpiecznie zadrgał podwalinami zdjęcia, wysokie gremium podjęło decyzję, żeby mi tę odklejającą się rzęsę, czyniącą ze mnie ofiarę przemocy domowej, zastąpić pojedynczymi kępkami rzęs. Topszszsz. Nie pytajcie o różnicę. Albo powieka była mniej nerwowa, albo butapren bardziej chwytliwy – udało się. ja w kępach na powiekach, reszta ślicznie upudrowana, brwi uczernione jak u sienkiewiczowskiej Kurcewiczówny aka Izabelli Scorupco i pooooszło. No, trochę było trudno zmieścić na czteroosobowej kanapie jedenaście dorosłych osób wdzięcznie wygibniętych, eksponujących niebotycznie długie kończyny dolne, ponadrozmiarowe biodra (mua) oraz psa artysty fotografa. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi8Ee0MWJ0B-jM6uGX1fRp7aezlwJP4sfIq9G9L5d2yxZUNvkcpWXUFOoY1qtNNGqusq9qsCdAZZXno3YtRZSqHn68PaYGeGnyStZ5iuDjgBo7TabdGxiuY_Sb7gXUZyF2DURsdCi1l7c/s1600/piesek+...+Kartka_Eurotec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi8Ee0MWJ0B-jM6uGX1fRp7aezlwJP4sfIq9G9L5d2yxZUNvkcpWXUFOoY1qtNNGqusq9qsCdAZZXno3YtRZSqHn68PaYGeGnyStZ5iuDjgBo7TabdGxiuY_Sb7gXUZyF2DURsdCi1l7c/s320/piesek+...+Kartka_Eurotec.jpg" width="240" height="320" /></a></div><br />
<br />
Ale się udało. A pierwotny pomysł, entuzjastycznie podjety przez nadprogram ludzkości przekraczającej pojemność kanapy (sześciu dorosłych facetów) , zasiądnięcia na głównie damskich kolanach został szczęśliwie przez artystę fotografa spostponowany. Bo siemu kadr zanadto multiplikuje i nie może twarzy kończynom właściwym przypisać, czyli totalny galimatias i grupa Laokona vel abstrakcja, która nie była w planach bynajmniej. Nadobną nadwyżkę sześciu mężczyzn popędzono więc z kolan koleżanek na podłokietniki i wezgłowia. I wtedy nastąpił ostateczny pstryk. I ten pstryk miał być dopiero zaczynem naszej tegorocznej kartki. Albowiem. poszukując oryginalności (bo prawie wszelkie okołoświąteczne image wszak już były. była ludyczność, były sporty zimowe, byli kolędnicy, było pieczenie pierników) rzuciliśmy się w otchłań i zażyczyliśmy sobie. Tadam tadam. Na drugą stronę idyllicznego grupowego zdjęcia zażyczyliśmy sobie KARYKATURY. I tu dochodzimy do sedna i klu. Nie mieliśmy zupełnie pojęcia co z nami zrobi artysta rysownik. Poszliśmy na całość. poszliśmy w niewiadome i w ciemny las. efekt nas wszystkich zachwycił i zaskoczył. Powstał obrazek w manierze komiksowej. Obejrzawszy, poczułam się jak bohaterka „kapitana Żbika”. Wszyscy tacy podobni a jednak nie tacy sami. Przerysowani. A jakże. ale z ogromną sympatią. Przyjrzałam się swojej karykaturze tysiąc pińcet razy. Wniosek mógł być tylko jeden: artysta-karykaturzysta nie mógł w żaden sposób mnie skarykaturować tak po prostu (rzeczywistość jest już i tak trudna, trudno karykaturowalna). Więc. poszedł artysta w przeciwpołożnym kierunku. On mnie, och jakże subtelnie wysyblimował. Ba. Wypięknił! Ba ba. on zobaczył we mnie to, co sama chcę widzieć. I mimo, że rzeczywistość zdecydowanie odbiega od prawdy czasu i prawdy ekranu trzymam się kurczowo tego karykaturalnego wizerunku. I takiż zamierzam teraz jako oficjalny mój portret upublicznić. E włala:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1zYqpEjaGbWlUwdKkwjQtBVfuMCmDPyEaiMGxW1SuzO0jOHeYnzR9jJa0j0WVT2dromXXaSGo4m_sOiUo86mG8MiDsciuWNJvheqXrAaQ6DE3uQDf2ucy0JQitx2TNoA-HyArnyY8A_Q/s1600/benia.tif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1zYqpEjaGbWlUwdKkwjQtBVfuMCmDPyEaiMGxW1SuzO0jOHeYnzR9jJa0j0WVT2dromXXaSGo4m_sOiUo86mG8MiDsciuWNJvheqXrAaQ6DE3uQDf2ucy0JQitx2TNoA-HyArnyY8A_Q/s320/benia.tif" width="125" height="320" /></a></div><br />
b<br />
beniahttp://www.blogger.com/profile/16186777418570183135noreply@blogger.com3