środa, 15 października 2014

konstatacje środowej latawicy

pobudka 5:00, wymarsz w kierunku lotniska 5:40, wylot ku celowi 7:30. w międzyczasie poczyniłam niesymetryczny wzorek z kawy w kształcie afryki na lewej klapie kredowo-białego żakietu ale już nie było odwrotu więc udawałam potem, że to taki nowoczesny dizajn jest. nim zdążyłam ziewnąć trzy razy lądowanie w Tiutiurlistanie dokąd zawiodło nas bardzo ważne sympozjum o wyższości pewnej korporacji. nad. bardzo szacowne i duże grono zaproszonych słuchaczów starano się tam metodą kija (o marchewce zapomniano) przekonać, żeby spięło pośladki gdyż oto idzie nowe a z nim rewolucja z pieśnią na sztandarach i niech cała sala wzniesie gromko hymn ku i na cześć. z sali wydobywały się czasem kwestionujące wątpliwe zdobycze rewolucji bąknięcia i szmery dezaprobaty ale wodzirej mocno dzierżył kij i sprawnie nim pohukując pomachiwał. no to co było robić- postanowiliśmy, że ściśniem te pośladki traktując to jako streczing (się nasuwa pochodzenie, że akurat równie dobrze od stretchingu, jak od stręczenia) kształtujący nasz układ motoryczny czyli potencjalny stymulator/generator przyszłych zysków. alternatywą jest wyrzucenie za burtę krążownika „MS Dobrobyt” i osiądnięcie na mulistym dnie. bardzo się mi podobał wygłoszony najsampierw wykład o etyce w biznesie, z którego wyniosłam, że. mogę wręczyć klientowi w ramach wdzięczności co najwyżej trzy słoiki korniszonów, bo czwarty to już wartością podpada pod paragraf. zapisaliśmy to skrupulatnie z ojcem-dyrektorem w kajeciku, żeby się w przyszłości brońboże zbyt szczodrobliwie nie wychylić. a teraz sprawdzamy ekwiwalętność trzech weków ogórków z naściennym kalendarzem i wciąż jesteśmy w czarnej rzyci czy wręczyć ten kalendarz klientowi albowiem, wychodzi nam, że reprodukcje dadaistów mogą nieco wychynąć z trzeciego słoika meniskiem wypukłym podpadającym pod paragraf. potem była prelekcja takiej jednej pani. z Kanady. o! jakie śliczne buty miała ta pani. takiefikuśne, żem się w ogóle na prelekcji skupić nie mogła zastanawiając się, czy ten model gdzieś tu w Europie jest już dostępny. pozatym pani mówiła w języku obcym i centralnie sfokusowała się na ojcu-dyrektorze tak, że całe pozostałe audytorium mogło w tym czasie pójść na kawę, brydża, wutkę, wyścigi kucyków a i tak nie miałoby to żadnego wpływu na przebieg wykładu. o-d indagowany potem w tej kwestii udawał, że ojtam ojtam ale ja na miejscu jego małżonki pogoniłabym kanadyjkę brudną szmatą aż do krańca Ziemi Ellesmere’a ( zezuwszy jej uprzednio obuw). po przerwie na kawę wyświetlono nam kilkaset grafik (pismo obrazkowe jako obowiązujący język korporacji), z których wynikało, że choćbyśmy nie wiem jak spinali nasze pośladki i tak podlegamy ocenie wskaźnikowej bezwzględnego statystycznego SYSTEMU. Systemu-matrixu, dla którego najtęższe umysły wymyśliły takie algorytmy, że choćbyśmy sobie wypruli flaki i ułożyli je w kolorowe logo korporacji to i tak system nas zweryfikuje negatywnie. zahaczony w tem temacie podczas kolejnej przerwy guru od statystyk poinformował nas grzecznie, że w przypadku naszej firmy, dostarczającej niestandardowe (nie mieszczące się w matrixie, acz niezbędne ) rozwiązania dla potencjalnego klienta, system nie może poczynić wyjątku gdyż eksploduje z rozpukiem, co nie jest bynajmniej życzeniem wielkiego zagranicznego szefa tej korporacji, któren okazawszy się nam naocznie i nacieleśnie w całej swej postaci nasunął nam skojarzenie, że wszyscy wielcy szefowie korporacji są do siebie niezwykle podobni tak mętalnie jak i fizjonomicznie (sprawdzić, czy to nie brat tego, którego już od paru lat znamy – mnie wychodzi, że oni ich hodują z jednej komórki macierzystej a potem rozsyłają w świat). na koniec był, bardzo jak dla mnie wstrząsający w skutkach podróży z Tiutiurlistanu, wykład o łańcuchu odpowiedzialności za produkt finalny. wspominałam go intensywnie w powrotnym locie do domu, wizualizując sobie mimowolnie potencjalną panią X ( może Zosię, może Gertrudę), która nieopatrznie na drugiej zmianie nie uprzątnąwszy mopemz miejsca produkcji ważnego komponentu, skórki z borówki amerykańskiej(skojarzenie ze stonką wykluczamy oczywiście) wyplutej przez owocożerny personel, spowodowała jej(tej skórki) niespostrzeżone na czas wdarcie się do silnika , zatarcie przekładni i rozerwanie w trakcie lotu skutkujące lotem zbyt koszącym nieco obok lotniska np. Chopina np. dzisiaj wieczorem. ale zanim popadłam w wyimaginowany lot koszący, mogłam dzięki uprzejmości o-d skorzystać z... z... z... . nie wiem jak to nazwać. z takiej cichej przystani dla uprzywilejowanych pasażerów wyściełanej miękkimi fotelami, dużym telewizorem i serwującej domowy rosół ze szczęśliwej kury i zimną wódkę gratis. tylko co mi z tego ( a w szczególności z wódki), gdy mnie czekała podróż do domu z lotniska romanem. w dodatku, jak się niebawem okazało, w korku, bo był wieczorny dzwon na Trasie Łazienkowskiej. ale. za to. w bonusie dostałam w ekskluzywnej przechowalni ekskluzywnych pasażerów taką jedną panią co mi się do niej oczy same darły. oraz uszy bo pani nie była raczej dyskretnie cicha. z grzeczności oraz z szacunku do zachowania tajemnicy nie powiem, że nieobce jej były gremia poniekąd polityczne. oraz, że mimo wieku znacząco słusznego miała outfit dość wyluzowanej nastolatki.
dlatego.umyśliwam sobie, że jak mnie już na bruk wygrzmocą z apartamentu na Staropańszczyźnianej z powodu permanentnej i cyklicznej niespłacalności kredytu to pójdę cija, miast pod most, mieszkać na lotnisko, bo to strasznie ciekawe miejsce jest.
b.