sobota, 30 marca 2013

Jajko w koszulce

nie, no nie mogę zostawić Was na Święta z gołą klatą bena jeno. zwłaszcza, że w aktualnych warunkach atmosferycznych powinnam cija była zakryć ja baranicą.
no ale ad rem czyli ab ovo.
nie dajcież się zwieść pozorom. przywołacież ducha świąt. WIELKANOCNYCH !!! niech Was nie zmyli „kevin sam w domu i zagrodzie”.
miejcież wiosnę w sercach, duszach i umysłach, na parapetach obsianych owsem, na stole z kraszankami, w pociągu, przeciągu, na drągu i w baranicy też.
i nie zapomnijcież o bałwanku. tfu. BARANKU!

b.

środa, 20 marca 2013

operacja argo


no więc tak. przez pierwsze pół filmu zachwycałam się matem dajmondem. taki piękny ciemnowłosy zarośnięty, barczysty wysoki. wysoki. barczysty, brodaty, piękny. nagle nastąpiło zonk-zonk oraz właściwa identyfikacja. i przez drugie pół filmu zachwycałam się benem aflekiem. nie wiem co miała wnieść do dramaturgii filmu scena z gołym torsem bena, ale do mojej osobistej dramaturgii wniosła parującą wazę feromonów. wokół szaleństwo irańskiej rewolucji islamskiej. historia się pisze . a tu piękny ciemnowłosy zarośnięty, barczysty z nagim torsem ben. byli tam też inni bohaterowie (fabuła wymagała, by to nie był monodram). cała masa bohaterów rozsianych po całym świecie, głównie po usa i iranie. ale to ben był piękny ciemnowłosy zarośnięty, barczysty, wysoki i z nagim torsem.
a na końcu jak zwykle niezwykle patriotycznie powiewała w kadrze amerykańska flaga. szkoda, że to nie ben powiewał jeszcze trochę torsem
b.

wtorek, 19 marca 2013

Aaaaaaaby do wiosny

jedynym wyjściem aby nie zwariować i nie rozerwać w afekcie jakiejś pogodynki z powodu nawracającej się zimy jest cofnięcie się w czasie i rozpoczęcie retroaktywności zimowej na etapie: dziś jest 19 stycznia jeszcze tylko dwa miesiące i koniec zimy. i dać się zaskoczyć wiośnie. w ramach legendarnego już globalnego ocieplenia kolejne ataki i ataczki śnieżnych opadów opresyjnie znęcają się nad moja psychiką wpatrzoną w kiełkujące pod oknem tulipany z łopoczącym na wietrze transparentem „wtf”. nawet zimowa kurtka wygląda na wieszaku jak „weź , zostaw mnie, idź sobie”. biały opad wywołuje natychmiast wzrost frustracji i gdybym miała dubeltówkę, strzelałabym do każdego pojedynczego płatka. odbiór społeczny aktualnej aury jest przychylny jak pies do jeża i budzi szeroką paletę uczuć skrajnych od pełzającej niechęci osobników zagubionych w zimowej malignie i wlokących noga za nogą swoje przegryzione solą kujawską relaxy do agresywnej nienawiści wyrzucanej w przestrzeń ze złowrogim burkotem wspomaganym gestykulacją na łokcie i pięści.

snadź bez utopienia płonącej kukły jednak się nie obędzie. szykujta stare szmaty na jare gody. spotkamy się pojutrze na brzegu. nie zapomnijta klekotek , grzechotek i grzebieni – rumoru trza narobić – by zimę odstraszyć i precz przegnać.

b.

niedziela, 17 marca 2013

o okien krasie


myśl o myciu okien towarzyszyła mi od kiedy słońce wstaje zanim wyjdę z domu. dla wschodnich okien brzask poranka jest okrutnie demaskatorski. porządna germańska pani domu nigdy PRZENIGDY nie dopuściłaby do tego co przy pomocy opadów i kurzu powstało na moich szybach. dziś korzystając z pięknego poranka, który wyrzucił mię z tapczanu równo ze świtaniem, przyjrzałam się temu bliżej. i jakby myśl o myciu okien sklęsła w swoim zarodku. bo cóż za przebogatą fakturę stworzyła mi zewnętrzna rzeczywistość. takie dzieło, nie bójmy się – sztuki - wymaga niepospolitego kunsztu i nawet najlepsi weneccy szklarze mieliby zapewne nieliche kłopoty chcąc stworzyć podobny tylko wzór. szalone meandry deszczowych strumyków pośród poszarpanych monteverestów wielopostaciowego nalotu, mroźna szadź przechodząca kompulsywnie w wielowymiarowe kryształy błyszczące w słońcu jak oszlifowane mikrodiamenciki. mogłabym godzinami obserwować tę cudną mozaikę, która wydaje się być wysoko zorganizowaną obcą cywilizacją i żyje swoim niezwykle ciekawym i pasjonującym życiem. a jakimż ta intrygująca płaszczyzna jest idealnym tłem dla mojej ło(ł)richidei. jakież wypucowane okno dałoby efekt złotem tkanego arrasu. jakaż szyba prześwietlona porankiem wyłowiłaby tak subtelnie kwiat z niebiańskiej mgły, niczym ze zroszonego rajskim deszczykiem ogrodu św. fiakriusza. no więc postanowione. mycie takich okien uważam za czyn barbarzyński i poniżej godności człowieka wrażliwego na sztukę, podobny spaleniu świątyni artemidy przez tego szurniętego szewca. a cioteczki na śniadaniu wielkanocnym (czas najdoskonalszej ekspozycji słonecznej w moje szyby) posadzę tyłem do okna i wydziedziczę jeśli tylko cokolwiek napomkną, zasugerują lub rzucą okiem z nagannym grymasem.


chciałam tu dodać zdjęcie ale blog pokazuje jęzor bo cos tam cos tam . buuu :( nienawidze tej nowoczesnej techniki. NIE NA WI DZĘ !!!

b.

piątek, 8 marca 2013

Szefa fascynacja ptaszkiem

od kilku tygodni przyczajam się na życzenie ojca-dyrektora w jego gabinecie by podglądać ptaszka.
ze słownego opisu ojca-dyrektora wynika, iż wypatruję co najmniej ptaka wielkości dużego koguta o bajecznym upierzeniu, najprawdopodobniej z uwagi na oryginalna urodę zbiegłego z woliery warszawskiego zoo z lekko zaguanioną tabliczką „ ptaszki egzotyczne”. no to przecieram szkieł moich denka, zwiesiwszy się z balustrady tarasu uprawiam wśród nieopadłego sosnowego igliwia swoisty berdłoczing i namierzam szefowi ptaszka. ojciec-dyrektor wydaje się być niezwykle dumny udzielając jak mu się zdaje wszystkomówiącej wskazówki, że oto ptaszek ten to na pawno na pewniuśko nie jest to gołąb. no topszszsz. zostaje nam do negatywnej selekcji jeszcze kilka tysięcy gatunków ale w końcu może cija i mam móżdżek w kokilce, ale na pewno nie jest to móżdżek ptasi. a kokilka jest o taaaaka wielka. drogą dedukcji , niczym ornitologiczny holms wysnuwam iż może tu chodzić o ptaszka z wierszyka. i słuszność mej hipotezy potwierdza się jak tylko ptaszek wylatywa spomiędzy konarów. tłumaczenie ojcu-dyrektoru, że to nie egzemplarz egzotyczny a nasz przaśny europejski czyli sójka , SÓJKA ! Es ó Jot Ka nie przemówiło. musiałam dostarczyć teutońską transkrypcję. w wolnym tłumaczeniu : strażnik żołędzi. oszywiście. praktyczność, pragmatyzm i precyzyjna dosłowność na każdym teutońskim kroku. podczas gdy nasza sójka wywiodła się z prasłowiańskiej impresji jasnego upierzenia. nasze mentalności leżą jednak po dwóch stronach długiego kijka.
b.