poniedziałek, 27 września 2010

być jak Jamie Lee Curtis

a jak będę dorosła chcę być jak Ona

brakuje mi tylko kilku zmarszczek. fryzurę bowiem już mam. i nawet kolorystycznie jestem komaptybilna.

b.

sobota, 25 września 2010

autumn




jeśli jest 7:30 a bezsen wyrzuca mnie z łóżka to wiadomo – sobota. prawdopodobnie organizm chce mi coś zakomunikować. coś w stylu „e, wstawaj, zrób jogę albo joging” „odrób zaległości” „zrepasatuj rajstopy” . udaję, że te komunikaty to nie do mnie a do sąsiada. zalewam kawę mlekiem i patrzę jak słońce przesuwa się z okna kuchennego na okno w salonie. jeśli istnieje reinkarnacja musiałam w poprzednim wcieleniu być ręczną praczką, matką siedmiorga dzieci lub łyskiem z pokładu idy. a teraz dla równowagi dysponuję czasem, który mogę dowolnie mitrężyć. może powinnam to zrobić na zapas. być może już za chwilę będę ręczną praczką, matką siedmiorga dzieci lub łyskiem z pokładu idy.
tymczasem przyszła piękna jesień więc dostrajam salonowy entourage do porannych mgieł w sadzie pachnącym malinówkami i butwiejącymi liśćmi.

b.
ps.

wieczór z okazji i na cześć był naprawdę bdb. sześć pięknych, inteligentnych i pełnych poczucia humoru kobiet, półmisy włoszczyzny i konewki wina – spa dla duszy i żołądka, seriously. choć być może po saskiej kepie krąży opowieść o sześciu rozwrzeszczanych, infantylnych babach w piwnicznym lokalu. ale my to mamy gdzieś. dokładnie tam.
b.

środa, 22 września 2010

kot w butach. i w ręczniku.




kot mi znowu obsikał wycieraczkę. słomianą. w słoneczniki. com ją dostała od właścicielki kota, gdy mi poprzednio obsikał oraz obkupił starą (wycieraczkę, nie włąścicielkę). no samaniewiem. koty są jednak dziwne. wycieraczkę wrzuciłam do wanny na odmoczenie aromatu. droga redakcjo czy słomianą wycieraczkę prać i nie wyżymać , prać i płukać w lenorze, prać i spuścić rurą do wisły?
tymczasem zbliżają się targi więc czas rozpocząć kompletację garderoby. w tym roku postawiłam sobie za punkt honoru nie nabyć żadnej ŻADNEJ nowej sztuki, no może z wyjątkiem rajstopek. no bo te trzy pary nabytych bucików przecież się nie liczą. muszę tylko jeszcze do moich brązowych butków dokupić brązową torebusię i takoweż rękawiczki. mam pewne podejrzenia, że ten zakup zje mój budżet zaoszczędzony na niekupieniu garderoby a nawet go zdeklasuje. trudna sztuka oszczędzania jest trudna zaiste. ale - o, dziś na przykład udało mi się zaoszczędzić bo nie kupiłam całej hurtowni ręczników tylko jeden trzyczęściowy komplet w kolorze siwej oliwki. a miałam ochotę na wszystkie kilkaset wzorów, puchatych, rozkosznie miękciutkich , z satynową lamówką, z wzorkiem w romby, z frędzelkiem. w sumie mogłabym na targach wystąpić w trzech kąpielowych odsłonach: waniliowe ecri, wrześniowe lila i refleksyjny mahoń. ze stosownymi w kolorze turbanami. droga redakacjo, czy do stroju z ręcznika wypada wzuć czarne czółenka, czy raczej muszą być subtelne louboutiny?
i co na te obcasy powiedziałyby moje stawy biodrowe. bo na sam widok buta słyszę jak mi sssyczą złowrogo: albo one albo my.
b.

sobota, 18 września 2010

sobota con fungi czyli grzybobranie i grzybobabranie

6:00 start. 10:45 dwa kosze pod– i nadgrzybków. 12:15 kipisz odgliwiania by alaska. 16:35 siedemnaście słoików marynowanych. 17:00 pełna suszarka (hand made by Starszy Pan) kapeluszy i ogonków. 19:48 w domu pachnie grzybowym rajem. i jest za sprawą farelka egipski upał.
ponadto w weekendowym ferworze: pulpety indycze w sosie pomidorowym, karkówka w sosie żurawinowym, czerwona kapusta z jabłkiem, buraczki na ciepło i last bat not lest speszyl edyszyn: zupa cebulowa pod babkę u jadwigi (czy ja wspominałam, że jestem na diecie?).
nie wiem jak alaska, ale ja idę na tapczan bo mi skrzypią plecy.
dobranoc się Państwu.








b.

środa, 15 września 2010

aqua aloha

jeśli już mowa o ruchu, sprowokowana przez ju i just uprzejmie donoszę, że ostatnio w grafiku mam zajęcia rehabilitacyjne na skrzypiące stawy. pełna zapału i woli walki ze skrzypieniem udałam się do stosownej placówki. przebranie z biurowego mundurka w obcisłe zajęło mi siedem minuti tyleż na odwrót. poczem pani rehabilitantka położyła mię na materacu i zapodała wykonanie serii ćwiczeń. o tu to dopiero poczułam się jak omszały matuzalem. dziesięć podniesień nogi w górę, dziesięć machnięć biodrem w lewo i w prawo, rozciągnięcie kręgosłupa a’la jogin i fru koniec ćwiczeń. dwadzieścia pięć minut. ludzie – ja intensywniej ćwiczę wyjmując pranie z bębna! oczywiście włączyła mi się opcja "czniać". sama se w domu pomacham miednicą. a co do propozycji dziewczyn, to może poszłabym drogą środka i zapisała się na haitański taniec we wodzie ?
b.

poniedziałek, 13 września 2010

minus czyli plus czyli minus

dla porządku należałoby coś ten teges skrobnąć. ale. trochę dopadła mię jesienna melankolia i mózg mi się był ususzył jak liść nadgryziony przez szrotówka kasztanowcowiaczka. pozatym weszłam na wagę u starszej pani i zeszłam. w przenośni i dosłownie zdruzgotana. potem poszłam do szafy i wszystko co nie posiadało gumki odkładałam na lewo a z gumką na prawo. kryterium gumki spełniają dwie żorżetowe letnie spódnice, lekko de mode. resztę mogę sobie wystawić na e-bayu i poszukać w odzieży w dziale „garderoba dla waleni”. wzdech. co robi zdesperowana kobieta w tym przypadku? zdesperowana kobieta nie ryzykuje jednakowoż wizyty w sklepie z wieszakami , gdzie stosowana numeracja zaczyna oscylować w rozmiarach namiotowych tylko szuka wsparcia tam, gdzie rozmiar się nie zmienia od lat kilkunastu. więc. padło na buty. jedna wytypowana para nie uczyniła mej traumy znacząco mniej bolesną. przy drugiej parze poczułam jak mi się w środku otwiera słoik z endorfiną. przy trzeciej wyszło słońce i opromieniło blaskiem me radosne oblicze. tak. możecie rzucić we mnie cebulą ale ochoczo poddałam się najniższym instynktom stłumienia melankolii m.in. tym o:http://www.amazon.de/Caprice9-23301-441-Damen-Schn%C3%BCrer/dp/images/B001GIOTXO/ref=dp_image_z_x_0?ie=UTF8&s=shoes&img=0&color_name=x
i było to niezwykle słuszne posunięcie o podwójnej skuteczności gdyż jednocześnie z zaspokojeniem obuwniczej próżności wyczyszczenie portfela z siłą wodospadu na długo przed wypłatą per saldo korzystnie przekłada się na zmniejszenie siły nabywczej czosnkowych bagietek, baranich kebabów, torcika węgierskiego i śledzi w śmietanie. wnioski są oczywiste: więcej butów – mniej papu - mniej kilogramów – mniej gumkowej garderoby - mniej melankolii. i wzorem perfekcyjnej pani domu obów trzymam w pudełkach. a wieczorami siadam przed szafą w kwiecie lotosu i się napawam. no bo przecież nie będę się napawała światłem w lodówce, prawda.
dobra. idę pomedytować do przedpokoju.


b.

piątek, 3 września 2010

przeprowadzka

no dobra. po dwóch dniach przeprowadzki wpadłam do domu rozpędem tachanych zakupów. rozpędem niewiadomego pochodzenia złapałam za szczotę i oszlifowałam bruk poczem wsadziłam do bębna maszyny piorącej co nieco i zawiesiłam się w zamyśleniu „i co dalej maturzysto”. znaczy kilka chwil mi zajęło skonstatowanie, że prąd. do bębna potrzebny jest prąd. acha.
potem wstawiłam kluski i zastanawiałam się czy jak zadzwonię pod 112 to mi przyślą kogoś do ich odlania. bo jak kocham Dehnela, nie dam rady. przenoszenie alaskańskich ruchomości jest jak ręczne przesypywanie deserową łyżeczką gobi z azji do pacyfiku via himalaje. alaska twierdzi, że jest od dźwigania krótsza o 7 cm. za to ręce ma o tyleż dłuższe, więc w sumie się bilansuje. dzidek udowodnił ortopedom, że posiadanie sprawnych kolan nie jest warunkiem skinekwanon ich użyteczności. i że prawdopodobnie ich niesprawność dodatnio koreluje z funkcją wzrostu zdolności udźwigu (notatka w kalendarzu: sprawdzić kolana pudzianowi). powszechnie uznawany za pożądany intelekt poparty praktykowaniem czytelnictwa uważam za przereklamowany w kontekście noszenia kontenerów z książkami. zgłaszam zażalenie do pana Darwina, że istnieje w procesie ewolucji jakaś luka, jakieś zaburzenie linearne. i żeby je naprawić wnoszę postulat, iż każdy inteligentny człowiek może przeczytać/zgromadzić tyle książek ile jest w stanie zmieścić w dłoni. wszelkie bowiem nadwyżki prowadzą do tego, iż osobników charakteryzujących się nadwyżką literatury ponad wskazaną miarą dłoni ilość powinno się relegować ze społeczeństwa długo i boleśnie. marzeniem moim jest więc posiadanie szwagrostwa w dalece posuniętym stadium analfabetyzmu. niezwykle bym się również cieszyła, gdyby byli oni neandertalczykami, którzy w celach przesiedleńczych biorą skórę mamuta na kark, grot z płetwala na ramię, doniczkę z asparagusem i tak podążają na nowe siedlisko. oraz nie omieszkam nie ukrywać, że przy ęsetnym kartonie znoszonym po schodach z drugiego piętra miałam ochotę pierdyknąć to wszystko zgrabnym machnięciem lewej nogi i poczekać aż siła grawitacji spełni funkcję niestniejącej windy. tymczasem windzie w nowym siedlisku obiecałam z wdzięczności za jej istnienie cotygodniowo: kryształowy wazon świeżych konwalii, polerowanie irchą i briz o zapachu szkockiej whisky. odrębnym, pasjonującym rozdziałem w tej sadze o przeprowadzce jest marian. nie chciałabym , aby na podstawie badania zawartości jej pokoju jakieś obce nam cywilizacje za kilka milionów lat miały sobie wyrobić zdanie o ziemianach. najprawdopodobniej musieliby stwierdzić, że rasa ludzka wyginęła z powodu chorobliwego opętania manią zbieraczą. choć jest duża szansa, że wpierwej ich mikroprocesory uległyby samospaleniu próbując zanalizować i odkryć klucz oraz i intencje jakimi kierował się ten homo (ykhm!) sapiens. z pewnością dla infiltrujących nas kosmitów uzyskalibyśmy, na bazie badania pokoju mariana, miano „homo skrzętnie gromadzący WSZYSTKO”. a teraz idę na szezlong, bo pralka mi świadkiem, nie mam siły naciskać klawiszy.


b.


apdejt 5.09.2010 godz. 09:09
na tarasie u alaskanów tak fajnie jest. całą sobotę leżeliśmy sobie na fajniusich leżaczkach, popijaliśmy drinki z parasolką i podziwialiśmy chmurki na błękitnym niebie. w ogóle nie wiem czemu się dziś nie mogę ruszać. pewnie od tarasowej terakoty za mocno ciągło. dziś tez sobie poleżymy, ale już pod kocykami.

b.


Apdejt 5.09.2010 godz. 19:51
szast-prast w przerwie między leżakowaniami na tarasie smyrgnęłyśmy trzydrzwiową szafę : pińcet śrubek, gwoździ, deseczek, półeczek, zameczek i pyk szafa jak malowanie. na sofie mariana składającej się z pięciu – słownie pięciu kawałków i czterech śrubek poległyśmy z kretesem. frustracyjny wzdech. no nicto. jutro ciąg dalszy leżakowania. acha. mechaniczny wkrętak do śrubek pilnie poszukiwany. ktokolwiek widział ktokolwiek ma - upraszany jest o pilny kontakt. nasze nadgarstki będą wdzięczne do końca stulecia.
b.

środa, 1 września 2010

niespodziewany koniec klapek

normalnie przełom sierpień/wrzesień to jest taki wieczór po pięknym dniu. ciepły, ale już z przyjemnością otulasz się lekkim szalem. kwitną astry, puchną bulwy kartofli, słoneczniki rozsypują pestki, pachnie rżyskiem, wrzosem i grzybami. jeśli blezer to z duużym dekoltem, jeśli szal to ażurowy, jeśli spodnie to lniane i zwiewne, jeśli napój to schłodzony kompot z antonówek, jeśli tło muzyczne to Szczepanik, , jeśli buty to klapki.
a co mamy proszjepaństwa?! rozpierduchę mamy otóż w rzeczy samej. z wysokości słupka rtęci nagły skok w deszczową breję i okołolistopadowy chłód mamy. stan wyjątkowo bardzo tużprzeddepresyjny mamy. mokre i sine nogi w klapkach mamy. a w perspektywie OSIEM takich miesięcy do maja mamy. osiem miesięcy wojny szarugi ze słotą. w obliczu przygnębiających trendów pogodowych gwarantujących ataczki epizodycznej depresji chyba pójdę do stosownego urzędu i każę sobie zmienić nazwisko na frustracja apatia fadiejewna. albo agresja fiksacja sumasziedszaja.
b.