czwartek, 31 marca 2011

medytacje wiejskiego chemika

yyyyy czy i Wam się wydaje, że dzisiaj w googlach podają precyzyjny schemat produkcji bimbru??? (względnie likieru kawowego???)




b.

wtorek, 22 marca 2011

siedemnaście mgnień wiosny


no to przyszła.
szabelki tulipanów prężą swoje korpusiki tuż pod moim oknem.
nieopodal na szaroburozielonym tle wyskoczyły z gruntu
jak pajacyk na sprężynce żółte krokusiątka.
górą skrzecząc suną na wschód klucze kaczych gęsi.
omotany bladym świtem fioletowy szal
po południu wpada w niełaskę rzeczy zbytecznych.
grupka przedszkolnych krasnali dumnie dzierżąc przed sobą
ufiokowaną w kolorową krepinę marzannę na długim kiju
spełnia odwieczny rytuał tradycji.
podczas gdy świat pędzi na złamanie ogonowej,
ktoś musi przecież przegonić zimę zuą.
i tak to los naszych wiosennych płaszczyków,
zwiewnych barwnych apaszek, loków uwolnionych spod wełnianych beretów
i pantofelków bez futrzanych cholewek
spoczywa w rączkach maluczkich milusińskich.
jedna obszarpana panna hyc do wisły i już
w kawiarnianych ogródkach na saskiej
nakrywają się stoliczki porcelaną z aromatyczną kawą
a rozochoceni łaskawym termometrem goście
rozpinając pikowane kurtki sączą napar wypatrując
gotowych do żółtej eksplozji pączków na koślawej forsycji.
nawet roman otarty miękka irchą z zimowego nalotu
błyska filuternie wypolerowanymi szybkami.
bo przyszła.


b.

sobota, 19 marca 2011

Talasoterapia

ponieważ lista chorób, na które morski klimat działa jak lekarstwo, jest długa: schorzenia dróg oddechowych, niedoczynność tarczycy, reumatyzm, bezsenność, niska odporność, osteoporoza. pomoc w walce z nadwagą. więc. co było czynić. vamosnęliśmy się a la plaja:









b.

piątek, 18 marca 2011

w czasie choroby chorzy się nudzą

po spraktykowaniu środowego leżenia we czwartek się mi już znudziło (ale zdanie !– czysty koszmar polonisty). napędzana uderzeniowym antybiotykiem, okutana w szalik i frotte postanowiłam spędzić dzień w kuchni. ale tam bynajmniej, nie przy gotowaniu. nie mogę gotować bo potem to muszę jeść. a mam taką przypadłość, że jak już ugotuję to natychmiast odechciewa mi się tego jeść. odwzorowanie tego znajduje się w pękającym w szwach zamrażalniku, dokąd trafia gros upichconych potraw w oczekiwaniu na konsumpcję, gdy już zapomnę co gotowałam. problem jest tylko taki, że po jakimś czasie w zamrażalniku jest kilkanaście pojemników ze zbryloną zawartością, która jest wielką niewiadomą. bo zmrożone dania wszystkie wyglądają i pachną tak samo. losowe rozmrażanie przypomina sięganie po fasolki wszystkich smaków. zapragnę leczo, dostaję bigos. zaplanuje kotleta, dostaję ochłap słoniny. namierzam pasztet, dostaję surową karkówkę. logi(sty)czny dramat. no więc sfokusowałam się tym razem na przedwiosennym otrząśnięciu z kurzu szafek metodą wyjąć zwartość szafki, szafkę umyć, zawartość po poddaniu ostrej selekcji ustawić z powrotem w szafce. wprawdzie z powodu infekcji zrezygnowałam we środę z gimnastyki ale myślę, że już czwartkowym stepem z taboretem i z porcelaną osiągnęłam sześćdziesiąty dan. a w piątek wlokąc za sobą cicho popiskujący kręgosłup zrobiłam jesień średniowiecza wyrzucając wszystko (czytaj W S Z Y S T K O) z półek i regałów w salonie. gdy już cały ten majdan zległ na podłodze tworząc artystowski kipisz poczułam silną, fizyczną solidarność z górnikiem przodkowym po nocnej szychcie. oraz poczułam, że odwrócenie tej destrukcji nie będzie możliwe w tym stuleciu. a przynajmniej nie tymi ręcami. ponieważ jednak zakorkowany został całkowicie trakt komunikacyjny salon-kuchnia musiałam coś przedsięwziąć. wykluczywszy uprzednio aktywność fizyczną skupiłam się na wylewitowaniu umysłem wszystkich przedmiotów wspierając się co i rusz pohukiwaniem w kierunku tego gruzowiska zaklęcia „ wingardium leviosa”. jak mniemam jednak, dozowany antybiotyk musiał nadwątlić mój potencjał sprowadzając go do poziomu tępego mugola. wykluczywszy więc siły umysłu i na powrót zaprządnąwszy siły fizyczne smyrgnęłam wszystko za jednym zamachem, bo wiedziałam, że po pauzie nikt mnie nie zdrapie z podłogi. ponadto idąc za przykładem Mariana przyjęłam klucz kolorystyki w układaniu księgozbioru. wiem. zero logiki. ale jaki widok:



oraz z kilkuset woluminów wybrałam do lektury taką jedną książkę. Oczywiście, bo się ładnie konweniuje z fioletowym anturażem salonu.




a teraz idę paść na pysk.
b.

czwartek, 17 marca 2011

spod kołderki

na skutek zbiegów okoliczności przyrody praktykuję L4. podobno mi w płucach szumi, szura i szeleści. plan rehabilitacyjny obejmuje siorbanie rosołu na prędze (o! językowy kalamburek: z niemiecka czyta się- na prędce) i łykanie cefuroksymu aksetylu. przy otomanie zaległe lektury i mała hurtownia husteczek do nosa. aura na zewnątrz sprzyja jak najbardziej. przeczekam do prawdziwej wiosny i wykluję się jak barwny motyl, bez wysięku i rzężenia. wielki motyl o gigantycznym odwłoku.
komunikat dla alaski: zamienię dorodne pamelo (jednak fuj) na kilka mniejszych cytryn.
b.

wtorek, 15 marca 2011

z dedykacją dla praskiego anioła

powoli rozpoczynam ekstrakcję mózgu przez nos. gdybym tą drogą mogłaż jeszcze wykstrahować nadmiar tłuszczu – nie miałabym nic naprzeciwko. tymczasem spodziewam się skokowego wzrostu jego zasobów (tłuszczu, nie mózgu), a to za przyczyną omalże setki pierogów, z którymi mnie po sobocie pozostawiono. ponieważ w zamrażalniku pokutują inne złoża (często dość płynne, wysokooktanowe) muszę zmóc pierogi nim zapadną na chroniczne zepsucie. dziś zaś nagłemu, nieodwracalnemu zepsuciu uległo mi koło gdym z impetem taranowała krawężnik w celu umknięcia z objęć gwałtownie przyrastającego korka na wybrzeżu szczecińskim. korkowi się wyrwawszy dojechałam na klasycznym kapciu do kina praha. hm. telefon do przyjaciela okazał się być tym razem nietrafionym kołem ratunkowym. no to co. wydłubałam zapas z bagażnika (przy okazji odnajdując zaginioną wieki temu parasolkę, hura) i rozpoczęłam drobiazgową analizę lewarka. moim zdaniem na pewno było z nim coś nie tak. i gdy tak stałam w skupieniu spłynął ku mnie praski anioł stróż, odebrał lewarek, zdjął koło, założył koło i znikł był tak nagle jak się pojawił. ledwom mu zdążyła zaskoczona zakrzyknąć dziękuję. mówię Wam, wróciła mi wiara w ludzkość. przynajmniej w tę ludzkość z prawej strony Wisły.
b.

wtorek, 8 marca 2011

jej portret

rozbuchany ekshibicjonizm, nadęty egocentryzm, sieć splątanych kompleksów, nieumiarkowany narcyzm i inne „yzmy” oto co pcha człowieka do uprawiania transferu swojego wizerunku via publiczne forum otwartej przestrzeni (od graffiti na obszczyjmurku, przez artystowski streetart banksy’ego, do blogów i zwierzeniochłonnych / zwierzeniopłodnych portali). dla nadawców to forma bezkarnego epatowania, czasem wątpliwej jakości, twórczością. dla odbiorców to forma zaspokajania archetypicznej ciekawości współplemiennej . pomyślałam sobie, że z okazji dzisiejszej okazji przedstawię swój bardziej obiektywny portret charakterologiczny, bez (nadmiernego) naznaczania subiektywnym piętnem. żebyście w końcu zaglądając tu wiedzieli, z kim macie do czynienia. (zwłaszcza, Wy – goście z Japonii, Libii, Irlandii i USA – bo oto odkrywszy na blogu funkcję statystyka skonstatowałam, że stamtąd też zaglądają tu jakieś zbłąkane owieczki. wow! jestem znaczy, internationalna). dla zachowania bezstronności powzięłam kilka opinii co do swego imienia ze studni wirtualnej a Wy już sobie wybierzcie co tam Wam bardziej pasuje.


A oto cycaty:
benia to po łacinie "szczęśliwa, błogosławiona", czyli ktoś, komu los sprzyja, komu się szczęści i dopisuje dostatek. Także z powodu swojej charakterystycznej melodii imię to brzmi jak dobra wróżba, jak błogosławieństwo. Liczbą imienia benia jest cztery, czyli liczba spokrewniona z żywiołem Ziemi, mówiąca o stabilizacji i dobrobycie. Wszystko, z czym kojarzy się imię benia, w astrologii podlega władzy Wenus, planety miłości, harmonii, dobrobytu, przyjemności i zmysłowej satysfakcji. Jeżeli głos wewnętrzny podpowiada rodzicom, że to imię jest najwłaściwsze dla ich córeczki, znaczy to, że mała benia będzie miała komplet cech, jakimi obdarza ta planeta. Zgodnie z właściwościami liczby cztery i wpływami Wenus, benie są obdarzone wdziękiem, miłe, łagodne; wyżej sobie cenią zgodę niż przepychanki i z każdym potrafią zawrzeć korzystny dla obu stron kompromis.

Imię to uczula również na sprawy materialne, każe dbać o wygody - o to, by naokoło beni było przytulnie i zacisznie, kanapy były miękkie i żeby zapewniona była właściwa temperatura, wilgotność i nasłonecznienie. Jako prawe córy Wenus mają też benie wrodzone zamiłowanie do piękna, znają się na sztuce; a często same, oprócz dobrego gustu, mają uzdolnienia muzyczne i plastyczne. Wielka też uwagę zwracają na dobór swoich przyjaciół, bo chociaż są z natury towarzyskie, to nie z każdym (i nie z pierwszym lepszym) będą spędzać wieczory.

(myślę, że to byłby doskonały wpis na epitafium – perłowym times new roman’em na strzegomskim granicie – jakem patriota - dopisek b.)

a to przygarść obserwacji z natury, znaczy z netu:.

zazwyczaj bardzo uparta i czasami złośliwa( o to, to – dopisek b.) . Gdy kocha to całym sercem. Czasami odzywa się jej druga natura (kocha sercem niecałym – dopisek b. ) Często ma wątpliwości co jest dobre a co złe ( ueetam, to akurat wiem doskonale: dobry jest singelmalt, złe jest malibu – dopisek b.). Jednak posiada wewnętrzne wartości, choć czasem ciężko się jej ich posłuchać (wartości wewnętrzne są bowiem skutecznie tłumione przez warstwę oponek – dopisek b. ). Ma ogromne serce i każdego traktuje przyjacielsko. Dla wrogów nie ma litości (no mercy, jeno kilim zardzwiałem harpunem – dopisek b. ). Bardzo ciekawa osoba i gdy zakochana po prostu ideał (a, że jak wiadomo, jestem zakochana permanentnie ... – dopisek b.)

...

osoba której szczęście to przede wszystkim rodzina, maż, dzieci (cudza rodzina, cudzy mąż i cudze dzieci – dopisek b.) .Dąży do tego wiele bardziej niż do uzyskania spełnienia zawodowego (ojcze-dyrektorze – to nieprawda !- dopisek b.). benia to dziewczyna niezwykle uczuciowa- nie oznacza romantycznie (zupełnie nie romantycznie, wzruszam się na widok całki i logarytmu – dopisek b.).jest raczej pesymistką którą takie myślenie niezwykle mobilizuje (typu: mam już ... rdzieści lat, jutro se wstrzyknę botoks , sylikon i bycze jądra – dopisek b.) . z porażek wychodzi obronną ręką (aa, to stąd ten bolesny nadgarstek – dopisek b.)

...

laska (państwo to widzą?! LASKA !!! – dopisek b.) która zmienia chłopaków jak rękawiczki, nie ma poczucia czasu (czytaj, nie ma zegarka! – dopisek b.) ani nie jest stała w uczuciach, lubi imprezować.....najczęściej blondynka o pustej głowie (no taka już jestem - przprszm – dopisek b. )

...

Kocha zdradzać (tag lubieto – dopisek b.) , myśli tylko o sobie (o, wypraszam sobie- myślę także o jedzeniu, może nawet częściej – dopisek b.), egoistka (pfff, po prostu wyznaję libertarianizm. albo libertynizm. myli mi się - dopisek b.), pomoże jeśli ma z tego korzyść , zadbana (czyta- bo ja się często kąpię – dopisek b.) .

b.

czwartek, 3 marca 2011

notka bez tytułu to jak pączek bez lukru

zanim przyszedł pan fachowiec, internet w biurze otwierał się nam ochoczo choć nie hiper chyżo. przywiklim. w końcu od milisekundowego dostępu do najnowszych wiadomości czy lady gaga ma nowe kryszt(sz)ałowe kopytka oraz, że krzyś ibiś poprowadzi w 2043 teleturniej „jak śpiewają tchórzofretki” nie zbyt zależy los naszej firmy oraz los wszechświata w ogóle. no ale przyszedł pan fachowiec aby sprostać trendom i tendencjom unowocześniania zagrody i zamienił nam elektroniczne pudełeczka. odłączył takie małe czarne i fachowo orzekł, że to jest już dawno be a podłączył nowe, białe i zapiał nad nim arię z kurantem i strzeliście zaciumkał nad wyższością onegoż nad. poczem wziął i wyszedł zostawiając nas z wizją błyskotliwie śmigającego internetu. no tośmy na próbę zastartowali . siedzimy i od dłuższego czasu machamy nóżkom, robimy kawę, polerujemy broń podczas gdy wieści ze świata pełzną do nas wyjątkowo wąskim światłowodem. ja wiem. pan fachowiec rzekłby, że prawdopodobnie jesteśmy trefnym przypadkiem, plamą na jego karierze oraz czarną owcą innowacyjności. my tymczasem, czekając na rewizytę pana fachowca w celu odkorkowania i udrożnienia, cierpliwie, dokładnie i powoli oblizujemy palce aby opieszałości łączy nie zrzucono na karb posklejanych lukrem klawiszy i myszy.
a gdy przy trzecim pączku w końcu mozolnie otwiera się portal informacyjny, to zamykam oczy by jednak się nie dowiedzieć, że odeszła hrabina Tyłbaczewska, ech.

b.

wtorek, 1 marca 2011

recenzarium

we dwa dni i dwie północe skończyłam dwa tomy „Cukierni pod amorem”. no i tak trochę „smaneiwiemdrogaredakcjo”. autorka , Małgorzata Gutowska-Adamczyk, była niezwykle pracowita i wysupłała do tej sagi ciągnącej się od czasów Grunwaldu do na razie roku 1995 nieskończone ilości detali materialnych, użytkowych, duchowych i kulturowych. w zasadzie można trochę te książki potraktować jako źródło wiedzy praktycznej o życiu w XVIII, XIX i XX wieku. no topszszsz. to chyba można zaliczyć na in plus, chociaż dalibóg nie wiem na co komu dziś wczorajsza miłość (tfu, wróć, to nie to) na co komu dziś pojęcie tiurniury albo gorzelanego. no ale smaczku dodaje więc : plus. opisy przyrody są rzadkie, co i dobrze, bo gdybyż się wdać w szczegóły przemijania wiosny lata , jesieni i zimy od 1410 roku to rąbłabym, drugi dalibóg, rąbłabym o stół bez czytania. saga, jak to saga – zawiera w sobie niezliczoną ilość bohaterów, których profile psychologiczne, pochodzenie społeczne, stanowiska, zawody, płcie, przywary, fanaberie, zady i walety wypełniają ze szczętem każdy występujący w przyrodzie przypadek, tyle tylko, że dość te postaci som sztampowe i schematyczne. nie brak tu mezaliansów, kokot, pracowitych parobków, rozhisteryzowanych hrabiń, gwiazd scen przedwojennych kabaretów i biednych emigrantów, cinkciarzy i wariatów.pełne spektrum od a(akuszerki) do ź(ździryjednej). można tę książkę czytać wg. klucza historiograficznego, czyli śledzić losy familii od zarania, omijając współczesne wątki albo czytać jak leci, w przydługim oczekiwaniu na rozwiązanie zagadki pierścienia. w sumie ekhm, powiem jednak to na głos. to jest wyśmienita lektura dla kucharek. oraz. gdybym była managerem pkp, to do każdego biletu na trasie Krosno-Świnoujście dodawałabym te książki i bez obawy stawiała pociąg w polu na kilka dodatkowych godzin postoju. kłopot tylko taki, że w Świnoujściu musiałaby na peronie stać autorka i wręczać podróżnym trzecią, ostatnią część sagi. bo to się proszę pani nie godzi, żeby zostawić kucharkę z napoczętym wątkiem bez rozsupłania historii aż do jesieni 2011.
b.