środa, 30 września 2009

targowica

co to ja miałam. a. miałam dać świadectwo targom w sosnowcu. w sumie to drodzy państwo nuda. i tyle. większą część targowego dnia zajmowało mi krojenie kiszonych ogórków, które znikały jakby każdy z naszych wystawców miał zasilanie na kwaszeniaki. nie nadążałam wykrawać ząbków. ponieważ myślą przewodnią naszego stoiska były koła zębate, uważałam, że plasterki ogórków wykrawane w ząbki na podobieństwo tychże detali będą bezsprzecznym podkreśleniem naszego zawodowego profesjonalizmu. ale tam . margaritas ante porcos vel perły przed wieprze. pielgrzymki ogórkożerców do stoiskowej kuchenki skutecznie udaremniały stosowną obróbkę. nadto jeśli mogę mieć w targach pewne „zasługi”, to niechybnie będzie to błyskawiczne i znaczące podniesienie poziomu cholesterolu u naszych targowych stołowników. smalec bowiem schodził jak woda z zepsutego dolnopłuka i trzeba mi na niego było polować w okolicznych gieesach. zaprawdę piękny był to widok, gdym odziana w wyjściowy gajerek, na nieniskich szpileczkach popylałam po supermarkiecie o godzinie 7:30 z rana taszcząc kosz pełen smalcu, kiełbachy i ogórków, choć wizualnie znacznie lepiej skomponowałbym się z butelką szampana i puszeczką kawioru. ante porcos. mówię wam.
hotel w którym przyszło nam stacjonować wbił nas swoim wyglądem na trzy metry w piękną, śląską ziemię. dalibóg z zewnątrz nie mniej ni więcej jak stanica dla wyposzczonych więźniów azkabanu, oferująca ukojenie chuci wszelakich. zamknąwszy oczy przekroczyliśmy jednak progi tej stancji albowiem alternatywą był nocleg w bagażniku, na co nikt nie zareagował akceptacyjnie. szczęśliwie dysharmonia między powłoką zewnętrzną hotelu a jego wnętrzem kolejny raz potwierdziła, iż po pozorach oceniać nie należy i liczy się wnętrze. a wnętrze było zaskakująco przyjazne. a w kuchni dawali cudowne carpaccio z cieniuchno skrojonej wołowiny we wianuszku z kaparów i słodko pachnący szkockim torfem nobliwy single malt na ukojenie żmudności targowego dnia. jedynym mankamentem hotelu była panosząca się woń ciepłej smoły i smarów przemysłowych albowiem tuż za ścianą rozlokował się magazyn stali, żelaza i drutu. sie kce targować na Śloncku trzeba Ślonck pokochać we wszystkich jego obliczach. tych eterycznych również.
z sytuacji obyczajnych przytrafiły się mi targach dwa rwania. no przy życiu mnie trzymią takie targi. naprawdę. rwania wzięły się stąd, że iż jak powszechnie wiadomo parytet płci w reprezentowanej przez nas branży to jawne wypaczenie podstaw demokracji przemysłowej a wypaczeniom przemysł obrabiarkowy mówi stanowcze i zdecydowane NIE. co skutkuje zdecydowanym wyżem męskim nad żeńskim w stosunku nokautującym. nie dziwi więc rwanie. raczej jego podłoże. otóż jedno było na tle szpiegostwa gospodarczego, drugie , było nieudolną kopią rwania na bridżet dżons i jej spódniczkę i skończyło się zaproszeniem na 3D. pierwsze rwanie było niezwykle nostalgiczne gdyż obiekt rwący znam jeszcze z ho ho ho czasów targów poznańskich gdy całkowicie nieświadoma rażenia noszonym rozmiarem 36 (!!!) epatowałam okolice stoiska kusym przyodziewkiem i z niewzruszoną nonszalancją przedkładałam nad zaproszenia na kawę dyskusje merytoryczne o wyższości śrutowania pisakiem nad śrutowanie kulkami szklanymi. takiej idiotki się nie zapomina. dziw tylko bierze, że obiekt rwący zidentyfikował mnie w rozmiarze bądź co bądź Znacznie bogatszym i w peniuarach już nie tak odważnie frymuśnych (stylistyka klasyczna w miejsce niestosownego odkrywania kolan mode on). rwanie numer dwa skupiło się na mojej , nie ukrywam , pięknej wrzosowej koszuli i niewiele brakowało ażebym ją zdarłszy (imiesłów przysłówkowy uprzedni – przypominam) zarzuciła ja na ramiona obiektu ale rozmiarówka nam nie konweniowała. niepocieszony rwant zaoferował mi wspólne oglądanie filmu w 3D. do dziś żałuję, że mi czas ograniczony obowiązkiem szatkowania kwaszonych nie zezwolił na udział w tejże projekcji. to mogłoby być fascynujące . ja, on, ciemnia sali projekcyjnej i film „technologia obróbki wałów korbowych na pięcioosiowym, sterowanym numerycznie centrum obróbkowym”. życie bywa okrutnie okrutne.
tymczasem muszę się zadowolić projekcja hausa. ale to wszak tylko lichy substytut obróbki w 3D.

b.

wtorek, 29 września 2009

prasa od kuchni

czytam np.:
„ w nosie cytryny, brzoskwinia, pigwa, agrest, nutka benzyny (zapach starego motocykla). Usta zrównoważone, słodkawe, pełne, „maślane”, głębokie, z akcentem czereśni oraz długim, brzoskwiniowym finiszem. kwaskowość obecna ale okiełznana”
albo czytam
„maliny, zielone truskawki, rabarbar, nuta ozonu. Dziarskie rześkie, efektowne, znowu z ekstremalną kwasowością i nieco zieloną nuta rabarbarową „

lub też czytam
„ nos nikły: czarna porzeczka i wiśnia, pieczone ziemniaki, przykre akcenty cebuli i jajka na twardo (czyli zbyt dużo siarki). Usta lekkie, zielone, nieco alkoholowe, płaskie chociaż z pewna gładkością”

i jeszcze czytam
„ aromaty cytrusów, akcent mokrych kamieni i mango, cień mineralności”

i zastanawiam się , jak daleko nie sięga moja kulawa zdolność ubierania w słowa rzeczy i zjawisk. a potem jeszcze nadchodzi wniosek, że nie tylko język ubożuchny ale jeszcze i kubki smakowe w niedorozwoju. chociaż. gdybym tak wydudliła te wszystkie wina, o których pisze oenolog-somelier to mogłabym wpłynąć na szczyty winnego satori i stworzyć niebłahe recenzje. i tylko wina brak. idę więc konsumować własnoręczną sałatkę jarzynową o nucie nadętego selera, ustach przydymionych łętów kartoflanych i z pewną gładkością oleju ze słonecznika , subtelnie muskanego latem skrzydłami skowronka.
dobranoc.
b.

nadgodzinami jesień się zaczyna

no wienc tak. siedzę sobie w biurze i obserwuję kątem oka jak zapada zmrok. a zapada nagle i niespodziewanie oraz nieodwołalnie. z dnia na dzień latoś nam odeszło i przypełzła jesień, z tabunami liści, z bryzgającymi kałużami, z wiatrem szarpiącym fulary i apaszki. tymczasowy pomysł na spędzenie jesieni nasuwa mi się samoistnie choć niedobrowolnie. jesień ad. 2009 przesiedzę w biurze patrząc jak mrok w przybiurowym ogrodzie połyka kolejne rododendrony i unieważnia byt buka-giganta. mottem wiodącym tego sezonu jest konfrontacja „40 godzinny tydzień pracy” vs „no limits”. z tymże jak na razie w konfrontacji druzgocące trzy do zera w setach dla „no limits”. naprawdę . naprawdę NIE PO DO BA MI SIĘ TO !
b.

niedziela, 27 września 2009

kasztanowa laurka

w Rudej nie ma zasięgu ale som kasztany. w ilościach hurtowych zachowują się ponoć jak energetyczne wampiry, w ilościach śladowych vice-versa. Ten kasztan
jest dla Ju, tymczasem zastępczo zamiast bukietu z Okazji. żeby przyniósł dobrą energię i dobrą jesień. i żeby Ju była szczęśliwa, radosna, i jak zawsze nieprzyzwoicie śliczna. i żeby Ją kochali jak my , albo bardziej.
opowieści z Sosnowca o tym jak hotel przypominał skup złomu, o targowych pochłaniaczach smalczyku, o polowaniu na kwaszone ogórki i o świtach pachnących świeżą smołą potem. bo padam na ryjek.
b.

poniedziałek, 21 września 2009

Inwigilacja i infamia

dzwonie sobie dziś ja do pewnego przedsiębiorstwa przewozowego luckość bo mi jutro roman nie potrzebny, a dam się zawieźć na te targi, raz się żyje. no więc dzwonie a tam , w tej słuchawce pani taka jedna mi mówi o dzieńdobry pani beniu ixińska, to na ten i na ten adresik, na lotnisko zaraz podsyłam karoce. yyyy. brakło tylko , żebymi powiedziała jaki mam numer kołnierzyka. doprawdy. sama nie wiem czy bardziej miło czy bardziej strach. jak mnie jakiś oszołom będzie chciał namierzyć i oskalpować (Ten hermafrodyta na przykład) to tylko pyk pyk pyk zadzwoni do przedsiębiorstwa i wszystko jasne. troszkie zgroza jakby. człowiek nawet nie wie jakie ślady po sobie zostawia i kto te ślady wydeptuje. spakowałam do kuferka róshowy sweter w romby, o numer za małe szpilki i dwadzieścia par kolczyków.i myślę. jak by się tu jednak z sosnowca wymiksować. i sprawdzam na zumi.pl czy może jednak sosnowiec nie leży koło rudej. tej rudej, na której króluje alaska powodując , że mi z zazdrości gula skacze góra-dół góra-dół. a tymczasem alaska nic tam nie robi tylko się napawa mazurskim powietrzem pachnącym świeżo wydojoną krową. no może z wyjątkiem , że podlewa las bo suchszy niż gobi i grzybulce zaprzestały wzrostu. w słodkiej zemście zostawiłam ich z walizką gruszek bergamutek. muszą je teraz zapędzić do słoików i złożyć mi w przebłągalnej ofierze za moją tamci absencję. a przede mną, w przewidywalnej perspektywie stosy kanapeczek i kaźń stóp. i konsultacje z ulubionym germańcem na temat wyższości freza ślimakowego nad dłutakiem. boję się, że Oni mnie kiedyś zdekonspirują, zdemaskują, zgilotynują, wbiją moją pustą głowę na pal i obniosą z hukiem i wstrętem po wszystkich oddziałach firmy w europie, azji i afryce (pocieszające, że to byłoby nieco na podobieństwo pielgrzymki światełka pokoju, się łudzę)a potem wsadzą w duży wek i wystawią na regale z podpisem gnominia vulgaris.
b.

ps. 22.09.09 godzina 11:59
mamy zletka biorąc dwie godziny obsuwy w wyjeździe z biura. pracujemy nad tym, aby opóźnienie było tak znaczące, iżby wyjazd na targi stał się kompletnym bezsensem. na razie cny plan się nam ziszcza i udaje. choć. jeszcze nie wiemy co na to ojciec-dyrektor. może być będzie auseinandersetzung.

niedziela, 20 września 2009

Sto Lat dla Starszego Pana !!!



warto było dojechać, w wielkiej tajemnicy przed Starszym Panem na Mazury, choćby po to, żeby zobaczyć jak Mu wilgotnieją oczy z radości gdyśmy się niespodzianie wyłaniali z mroku – rodzina i przyjaciele gotowi celebrować 75-te urodziny. ogień strzelał szczapami pod kuchnią, pachniało suszonym grzybem , na stole zimna wódka i ogóry a przy stole Ci co mogli dojechać. nie ma na taką okazję piękniejszego miejsca na ziemi jak Ruda. krystaliczna noc z baldachimem gwiazd wybrzmiała świtem bladym przygruntowym przymrozkiem a dzień przypiekał słońcem na błękitnym, bezchmurnym nieboskłonie. Starszy Pan musi mieć jakieś chody u synoptyków :) jedynie perspektywa powrotu na kolejny weekend na Rudą utrzymie mnie przy życiu przez tydzień na targach w Sosnowcu. niespiesznie kompletuję targową garderobę i łapię się na tym , że do walizy wciskam bojówki, w których zwyczajowo penetruję mazurskie lasy. ech. jakoś zleci. byle do piątku. a w sobotę znów zapadnę się w otchłań kanapy na nowej , ogromnej werandzie w Rudej i oddam się kontemplacji urody świata okraszonego zapachem maciejki i brzękiem dzbanka z cynamonową herbatą.
b.

czwartek, 17 września 2009

Łajza mi Nelli



nie wiedzieć czemu nasza mistrzyni nożyczek za każdym razem próbuje upodobnić mnie do jakiegoś celebryta. wprawdzie świat od tego piękniejszym się nie staje, ale za to śmieszniejszym na pewno. sfokusowanie na skróceniu zaowocowało ni mniej ni więcej a lajzą minelli w kultowej scenie kabaretu. nie wyglądam może tak ładnie jak lajza (osobiście uważam, że lajza NIE jest niestety ładna) ale z moim wytrzeszczem prawego oka w konkursie na sobowtóra mogłabym zamieszać na podium. głowę mył mi jak zwykle Ten hermafrodyta. troszkę się go boję. ale mi przecież nie poderżnie gardła w salonie pełnym rozpleplanych pań. dwie, trzy wizyty u fryzjera na kwartał i napisałabym historię tak rzewną, że Leon Wiśniewski z zazdrości zjadłby swoją „samotność ...”. obserwując galopującą gotowość płci pięknej do zwierzeń wszelakich u golibrody nasuwa mi się przekonanie, że furorę na rynku zrobiłby psycholog praktykujący układanie misternych anglezów. podczas gdy cały salon frenetycznie furczał od intymnych wynurzeń łamiących najbardziej skrywane tabu rodziny/znajomych/przyjaciół/psa i ciotecznej kuzynki stryjka mietka, tej co ukrywa, że ma dziecko z koreańskim strażakiem – dwa fotele zachowywały ponure, grobowe milczenie. na jednym przycinał skronie nobliwy pan w garniturze marengo, na drugim usiłując mimo wygórowanej krótkowzroczności wślepić się bez binokli w nowo aranżowaną fryzurę siedziałam ja. co po raz kolejny napawa mnie mniemaniem, że być może jem zbyt dużo testosteronu.
tymczasem idę zmyć z twarzy obcięte końcówki grzywki, albowiem wyglądam nieprzymierzając jak jimmy pif-paf z „bolka i lolka na dzikim zachodzie”.
...
szczęśliwie zarost się zmył. a więc testosteron jedynie mentalny. ufff
lajza b. mi Nelli

poniedziałek, 14 września 2009

łojep - czyli satyra mimo woli

ojciec-dyrektor zredagował treść komunikatu, jaki winnam rozprzestrzenić wśród naszych ukochanych klientów z prędkością ponaddźwiękowego światła . a która ma nam przynieść laur chwały i wdzięczność narodu za wspieranie kultury przez duże „S” :

firma nasza … jest sponsorem mistrza juniorów w biegu przejałowym na 400 m

zastanawiam się, czy umieszczenie tej treści kursywą należycie podkreśli ważkość tematu czy raczej ugruntuje czytelnika w radosnej facecji ?

wytłumaczenie się ojcu-dyrektorowi z konwulsji chichotu po zapoznaniu powyższej treści oraz wyegzemplifikowanie istotnej różnicy w sensie komunikatu z zastosowaniem przestawnego naprzemiennie „j” i „ł” nie było łatwe.

b.

czwartek, 10 września 2009

o muwi sie mówi

oglądał kto wczoraj ten nowy serial? naznaczony? najeżony? nadgryziony? wiecie, że tam gra fredi kruger? serio serio. a pozatym to taki śladowo mroczny raczej. nie musiałam gryźć poduszki. a się przygotowałam. intryga zatliła , nadymiła i zgasła zalana sztormem. miał mnie wciągnąć jak wir frani ale chyba jednak ten serial spostponuję. a najfajniejsza była ta pani na dnie kutra w czerwonym barszczyku. no proszę was. żeby utoczyć tyle posoki musieliby tam zasztyletować tuzin osiłków. z jednej chudej dziewicy nie da się wycisnąć sześciu wiader barszczu. no way.
b.


za to hausik bdb i ekselent!

środa, 9 września 2009

faceci to rondle *

nie mam na ten temat filozofii. bynajmniej. osobiście ostatnimi czasy żaden mi nie podpadł. wykluczamy w tym miejscu ojca-dyrektora, którego postrzegam raczej jako instytucję a nie nosiciela tego no, jak mu tam, yyy... jabłka adama. choć z gruntu rzecz ujmując powinnam stwierdzić, że określenie ŻADEN już samo w sobie żenująco świadczyć by mogło o moich predylekcjach behawioralnych . albowiem ponieważ skoro jednak wiemy, że idealnych mężczyzn nie ma (z wyjątkiem starszego pana, który ma kilimandżaro wad a mimo to stoi u mnie w najwyższej hierarchii tuż za Tolkiem Bananem) to oznacza, że nawet mężczyzna z najgorszą dysfunkcją nie zgotował(ugotował) mi krwi. dochodzenie przyczynowo-skutkowe bije na głowę „modę na sukces”. jest bardziej nudne, bardziej długie i bardziej poplątane. nie żebym się uskarżała. gdzietam. zastanawia mnie jednak mój status. jestem li ja jeszcze singlem czyliż azaliż już starą panną. i czy w związku z byciem raczej starą panną ( prawdopodobnie za ten stan w wiekach średnich dawno spaliliby mnie na stosie) uchodzi mi zdziwaczeć do szczętu. kusząca perspektywa zaprawdę. ostatecznie w szerokim spektrum znajomych mogłabym być nie koronowaną królową tego status quo. a zresztą. możecie mnie ukoronować. tylko żeby mi korona duża była i zakryła prześwity łysiejących skroni. uchodziłoby mi każde dziwactwo i każda idiotyczna fanaberia, płazem. bez-kar-nie. prawda ?
b.

* Wyniki tłumaczenia: pan
angielsko-polski
pan (Ectaco-Poland)
v, 1 rondel

poniedziałek, 7 września 2009

w ciągu

nie wiem jak to się stało ale zamiast zaplanowanych dwóch parówek wyniosłam dziś ze sklepu prince-polo caffe latte. więc no. powiedzmy sobie, robimy wyłom w zasadzie” nie nie nie, nie jadam czekolady a wafelków po prostu nie znoszę” . otóż TE wafelki jadam. i taką mam wizję , że otwieram swoją trzydrzwiową szafę a tam równiutko poukładane batoniki. od podłogi po sufit.

b.

niedziela, 6 września 2009

Przychodzimy odchodzimy czyli wieczór z Piwnicą Pod Baranami

Przychodzimy, odchodzimy
leciuteńko na paluszkach
Szczotkujemy wycieramy
Buty nasze twarze nasze
Żeby śladów nie zostawić
Żeby śladów nie zostało
Miasta nasze domy nasze
Na uwięzi się kołyszą
Tuż nad ziemią ledwo ledwo
Jak wiatr mały to nie widać
A jak wielki wiatr się zdarzy
Wielka bieda puszczą cumy
Zatrzepocą się zatańczą
Miasta nasze domy nasze
I polecą w stratosferę
Przygarbionych w pustym polu
Bez oparcia bez osłony
Bez niteczki choćby coby
Przytwierdzała nas do ziemi
Wiatr nas porwie i poniesie
Za kołnierze podniesione
Porozrzuca gdzieś w przestrzeni
Nam to nic przeczekamy
A jak skończy jak ucichnie
To wstaniemy otrzepiemy
klapy nasze rączki nasze
Żeby śladu nie zostało
Od początku zbudujemy
Miasta nasze domy nasze
Sprzęty nasze lampy nasze
Żeby wiatr miał czym kołysać



Słowa J. Jęczmyk

I tak to niespodziewanie, choć wszak zapowiadanie, spędziłam wieczór z Piwnicą Pod Baranami. Gdyby mi można było wybrać datę urodzin, wskazałabym taką, żeby móc choć otrzeć się o Piwnicę WTEDY. za możliwość obcowania z tym KABARETEM zgodziłabym się nawet mieć dzisiaj lat hm sześćdziesiąt.
A gdy śpiewają, w półmroku, szeptem prawie, to dreszcz przechodzi

w zgiełkliwym pomieszaniu życia
zachowaj spokój ze swą duszą
przy całej swej złudności,
znoju i rozwianych marzeniach
jest to piękny świat
jest to piękny świat...

b.

piątek, 4 września 2009

mrzonki w piontki

piątek.
hm.
zjadłabym zupy rybnej w restauracji „u Ewy”.
ech.
gdyby mnie tak ktoś teraz
eksportował,
deportował,
ekstrapolował
lub
ot, porwał
do Sasina !
b.

środa, 2 września 2009

prokrastynatorja

zapisałam się do doktora pierwszego kontaktu. i to będzie faktycznie ten pierwszy raz. pani doktor mnie nie zna ja nie znam pani doktor. wszystko się zgadza. a ponieważ pierwszy kontakt przewidziano na 14 września (ciekawe jak do tego czasu wytrzymałabym z zapaleniem kłębuszka trąbki eustachiusza ) intensywnie wymyślam dla pani doktor interesujące dolegliwości, żebym od razu jej w oko wpadła i była TYM przypadkiem, o którym się mówi latami i z tkliwością wspomina po całym dniu pretensjonalnych kaszelków, wysięków, swędzących łopatek. macam się więc po korpusie i intensywnie próbuję dopasować ekwilibrystyczne teorie dr. hausa do swoich niedomagań. z przyrością wykreślam wędrującą nerkę, zespół lustra Giovanniny i zatrucie sporyszem. spektrum wąskie bo mam za sobą dopiero trzeci sezon hausa. po piątym mogłabym u pani doktor zabrylować. nicto. skupię się na faktach prawdopodobnych. strzyka mi na ten przykład w biodrach i kolanach. oraz drapie obce ciało mostek od środka. jakbym połknęła (a nie pamiętam) piórnik lub futerał na nóż wędkarski. jak się przegnę tak wiecie, jak rita hayworth w gildzie lub heroina podestów z rurą to mi tak coś w mostek bodzie od podszewki. jeśli też tak macie, to dajcie znać. nie będę szła do lekarza z populistycznym zwichnięciem przyczepów żebrowych. pff. ewtl. biodra . bolą sobie niecyklicznie i tylko jak leżę. to może je jednak zataję bo mi każe doktorka nie leżeć. a to byłoby gorsze niż pleśń na języku. odwieczne prawo do leżenia uważam za niezbywalne i sama se tej gałęzi nie odetnę. never. potem co tam jeszcze. włosy. a w zasadzie ich trend do oddalania się od właścicielki. po miesiąca zażywania pewnej kuracji mam wrażenie, że intensyfikacja emigracyjna moich włosów przybrała na apogeum. może jestem chronicznie uczulona na skrzyp? chętnie też obejrzę sobie własną morfologię. ciekawam, czy w myśl jesteśmy tym co jemy, w obrazie morfologii zobaczyłabym słoik z marynowaną papryką, orzeszki w panierce z sera i cebuli oraz szkielet tuńczyka (niechybnie pokłosie wchłoniętego ostatnio sushi). no i to chyba PRAWIE wszystko co mam do zaoferowania pani doktor. w zanadrzu trzymam oboma garściami definitywnie zdiagnozowaną, niepodważalną i specjalnie wyekstrahowaną prokrastynację w najczystszej postaci. O ! to mam na mur, żelazo, beton i stal. Odwiecznie i niechybnie nieskończenie. i ściskam kciuki, żeby na to dawali zwolnienie wraz ze skierowaniem na bora-bora.
a tymczasem jutro dzień świra ,czyli sam na sam z ojcem-dyrektorem. nakarmiłam go dziś winogronami. cholera, nie pamiętacie czym potencjalny zabójca nafaszerował winogrona dla alicji z „wszystko czerwone”? chętnie zrobiłabym taki sequelik!

b.

wtorek, 1 września 2009

świerszczyku mój

obawiam się, że we środę czeka mnie hekatomba, armagedon i całopalenie na azbestowym stosie. zgodnie z tendencją, której jakoś mi się nie chce odepchnąć ni nogą ni ręką albowiem czuję, że ta nawałnica po prostu musi przetoczyć się po mnie jak walec drogowy, otóż zgodnie z tą tendencją słyszę już jak spadają pierwsze bazaltowe odłamki lawiny. puk puk puk. spadają mi na czubek głowy , bynajmniej filozoficzne, kamienie. nie ogarniam tej kuwety. i jestem małym PUCHATYM (czytaj baaaardzo puszystym) króliczkiem nad którym szczerzą zęby psy gończe i wilcy i kruki i wrony i sępy i gęsi i głodne kozy. albo nie. jestem chryzostomem cherlawym upraszającym o pogłaskanie.
b.

ps.
12:04
mówię Wam, szraża jeźdźców apokalipsy to przy dzisiejszych wydarzeniach w biurze jak pokojowa parada osłów na placu defilad.
b.

psps
13:19
a jeśli ja czytam w opiniotwórczym portalu, że „zabił wuja, bo mu zjadł sałatkę” to doprawdy poziom skrupułów przed gremialnym zgilotynowaniem wszystkich, którzy dziś zaleźli mi za skórę wydaje się być maksymalnie zredukowany do zera absolutnego. my nerves are twanging like violin strings.
b.