czwartek, 30 grudnia 2010

Doroczny swicz i okazjonalny spicz


miałam ci ja dzisiaj niezwykle przemiłe spotkanie z pewnym starszym człowiekiem. tym bardziej miłe, że kamienica starszego człowieka jest w samiuśkim środku Starówki, co udanie homogenizuje warunki zewnętrzne z wewnętrznymi. niewytłumaczalna przychylność losu stoi za faktem, że moja ogromna do starszego człowieka sympatia jest w stopniu onieśmielającym odwzajemniona, co poczytuję sobie za wielki honor i z pokorą losowi za to dziękuję. tym bardziej, że znamy się absolutnie przelotnie i nie zdążyliśmy nawet skonsumować wspólnie najmniejszej solniczki, co najwyżej talerz ogórkowej zupy i suto bakaliami nadziany piernik. mądrość, dobroć, zdrowa pryncypialność i wielkie pokłady poczucia humoru . lubię Takich ludzi. Takich ludzi się nie lękam. dla Takich ludzi gotowa jestem porzucić swoją odludkowatość. i niech to będzie dobrą wróżbą na nadchodzący rok dla mnie. i dla Was. żebyśmy mieli wokół siebie ludzi zacnych, godnych zaufania, szczerych i serdecznych. a przy sprzyjających wiatrach, abyśmy tacy też byli dla naszych bliskich, znajomych i nieznajomych.

Szczęśliwego Nowego Roku !


b.

ps. a mówiłam Wam już co sobie postanowiłam na Nowy Rok? postanowiłam popaść w jakiś szaleńczy romans, tym razem bynajmniej nie platoniczny. ale taki wiecie, do utraty tchu (co przy mojej aktywnej skłonności tytoniowej trudne nie będzie). taki wiecie, co on mnie będzie na rękach nosił i podrzucał (a ja mu będę przepuklinę starannie opatulać liśćmi kapusty). 3majcie kciuki. robercie downeju juniorze - nadchodzę i zmiotę z twojego progu wszystkie piszczące pinapgerlsy moim zamoczonym w lubczyku mopem. b.

wtorek, 28 grudnia 2010

o bycie i o bucie

podczas gdy na forum wrzała dyskusja o ingrediencjach sylwestrowych kulinarnych i wybuchowych pewna niewielka część społeczeństwa udała się dziś w świat w celu poszukiwania obuwi zimowej. jak się niebawem okazało jest takowej w naszych sklepach mnóstwo a mnóstwo jednak gdy przeprowadzić wstępną selekcję uznając za jedyny warunek dopuszczalny ale ostateczny ażeby obuw ciepła była to się okazuje, że wielka chała z frędzelkami. bowiem na półkach znajduje się mrowie butów, w których w najlepszym razie można by sobie polatać po podgrzewanej posadzce byleby nie dopuścić do styku zelówka-śnieg. i co zaskakujące, kryterium ceny nie ma tu żadnego znaczenia. czy za czysta czy za stówkę taki sam cienki celofan udający włoską skórkę obleka stopy, które przy minus 10 jednakowo zsinieją zanim odpadną lub vice versa. 5 (PIĘĆ!) godzin tułaczki po rynku podaży zwieńczyłyśmy ostatecznie z marianem polubownym sukcesem na entym chińskim stoisku. tym samym, na którym w pierwszych piętnastu minutach naszej obuwniczej peregrynacji zamierzyłyśmy pierwsze śniegowce by je porzucić ze wstrętem w nadziei na jednak but bardziej doskonały (oczywiście, że zakupiłyśmy potem dokładnie właśnie ten but) . nierozstrzygniętym pozostała nam z dzisiejszego polowania na buty kwestia czy bardziej nienawidzimy chodzić po sklepach czy jednak na basen. stłamszone bulgoczącym konsumpcjonizmem zanabyłyśmy sobie także u wietnamczyków w międzyczasie rajstopy po złotówce od nogawki gdyż pierwsze wyjście z hal na marywilskiej bez żadnego łupu byłoby naszą absolutną klęską. na dowód naszej skrajnej deprymacji zakupowej dodam, że na stoisku z parabiżuterią, gdzie winnyśmy, czerpiąc natchnienie z celuloidowych solarek, z radości sikając po goleniach ustroić się w migotliwe cekinopodobne wyroby stanęłyśmy z marianem przed ścianą tanich jak lichy barszcz pseudocyrkonii z tak bezbrzeżną rozpaczą na licach, jaką ma w oczach skrajnie wygłodniały owcofil-weganin nad miską z higgisem.
opuszczając hale kupieckie osobiście po raz kolejny uznałam, że moim jedenastoletnim traperom z elastomeru nie dorówna żadna poliestrowa alpaka i w kolejny sezon zimowy zadam szyku w stylu mazowiecki woodcutter. oraz absolutnie nic na świecie nie równa się z moimi odmikołajowymi paputkami.




b.

czwartek, 23 grudnia 2010

Obfitości Serdeczności, Miłości, Nadziei



Z okazji warzenia kompotu z suszu umyślnie
nie włączam pochłaniacza.
Wonny akcent paruje mi okna ale mam to w nosie i się delektuję.
Jeszcze tylko poszatkować warzywka do ryby po grecku, skroić kartofle do sałatki z fasolą, polatać mopem po apartamencie, zeszklić cebulkę, nakręcic papiloty, wypras... .
Zanim jednak ruszę w przedświąteczne cyzelowanie chciałabym Wszystkim jawnym i milczącym gościom tego bloga złożyć Świąteczne Życzenia.
Żeby Święta były dla Was piękne, radosne i rodzinne.
Żeby niczego ani Nikogo nie zabrakło przy Waszych stołach i w Waszych sercach.
Żeby Was w sercach innych nie zabrakło.
Żebyście zaznali.... yyy co to ja ... bo siemi wątek urwał .
Gdyż znagła zrobiłam antrakt na mieszanie w patelni, wirowanie pościeli, rozczesywanie mopa ...
Ale teraz ad rem .
Niech te wszystkie półmiski, prezenty, grzybki i makułki będą
smaczną i uroczą
ozdobą tego co w Tych Świętach Najważniejsze.

B.

środa, 22 grudnia 2010

w ferworze

drogi święty mikołaju. pod choinkę bym chciała dostać taki miecz świetlny dżedaj, wiesz, taki co robi bzzzzzummm. bo wydaje mi się, że takim mieczem jakoś łatwiej byłoby wystrugać dzwonka z karpi. użyte dziś obcęgi, tasak, młotek i sekator wprawdzie dały radę ale karpik mi wyszedł taki trochę poszarpany na krawędziach. oraz gdym już skroiła wszystkie dzwonka na cieniutkie paseczki Starsza Pani zamarła z makiem w przygarści i zafrapowana szepnęła, że do galarety należą się jednakowoż kawałki bardziej słuszne a nie takie wstążeczki. nnnno . to w tym roku karp w galarecie będzie niezwykle wyrafinowany. nie wchodząc w drastyczne szczegóły musze nadmienić, że wszystkie skondensowane odcinki „pił” są zwyczajnem niczem wobec trzepoczącego na desce ogonka trwale oddzielonego uprzednio od łba. więc. łykam walium i szlus. zasłona. milczenie karpia.
w tak zwanym dużym międzyczasie uwarzono sagan kapuchy z grzybami. wróć. w tym obfitym roku fungiarnym uwarzono sagan grzybów z kapustą. oraz upieczono makowce i zameldowano śledzie w słoju z olejem.
wczesnym wieczorem powróciwszy na tarchomińskie łono wyrwałam alaskanom swojego świerkowego króla rogera z Ich tarasu i smyrgłam go w stojak. hmmm. umówmy się, że lekki odchył od pionu był zamierzony, topszsz? oblekłam go w światełka poczem ordynarnie i z kretesem zdeptałam jedną lampkę robiąc małe zwarciątko. no to buńczuczne co. nożyczki, struganko kabelka, plasterek i wuala. Starszy Pan byłby ze mnie dumny. Adam Słodowy może sobie jeno o takim dziedzicu pomarzyć.

a ponieważ ostał mi się (jeno) sznur lampek, tożem sobie ustroiła jeszcze stolik-singerka. very, very sofistykejtet, nespa?

a teraz udam się wraz ze skrzypiącym kręgosłupem do wanny. i podumam. że jakoś dajemy radę. że drzewko obstalowane, mak w makowcu, karp w galarecie, susz w garze, grzybki w kapuście. i niby wszystko się składnie składa, układa a jednak . pamiętacie taką płaską plastikową układankę w kwadratowej ramce, w której nie było jednego kafelka i się przesuwało kolorki, żeby ułożyć jakiś zadany porządek i wygrać? no więc. jak już poukładam w należytej kombinacji te wszystkie kafelki – garnki, choinkę, karpia, prezenty to. to Tego Jednego Najbardziej Jest Brak.

b.

czwartek, 16 grudnia 2010

cdn:astępuje

no dobrze. padam na ryjek ale troszke tu sobie pomanipulowałam i mam minireportaż z sesji w stylu folk. bardzo bym chciała przedstawić wszystkich bohaterów dramatu a potem kilka ich wariacji. ale. w trosce o zachowanie zgodne z ustawą o ochronie wizerunku publicznego musiałabym znacznie moich szacownych kolegów zrenderować i poszumić. a tego Im bez uszczerbku dla ich artystycznego wkładu uczynić bym nie mogła. więc. co mi Państwo aj hołp, wybaczą, na zdjęciach jeno taka ot maryna. osobiście po włożeniu kostiumu oraz, co być może ważniejsze, zdjęciu blikujących w świetle flesza okularów, dostaję małpiego rozumu. pan fotograf na zrobienie sesji każdemu z pańszczyźnianych poświęcił minut siedem. każdemu z moim wyjątkiem. wszedłszy na plan zdjęciowy smyrgnęłam mu takiego kujawiaka do „pędzą konie po betonie w szarej mgle ....”, że po 45 sekundach zarządził przerwę i auspicjent musiał mu wycierać czoło irchą. ojciec-dyrektor zmiksował sobie ludyczną postać z buńczucznym kozakiem i z wielce groźną miną machał pięścią do telekamery ażeśmy go musieli uświadomić, że nie jest bohunem jeno łągodnej dobroci krakowskim szewcem. nasz nowy biurowy kolega okazał nieopatrznie talent do folklorystycznej ekwilibrystyki i śmigał na planie hołubce oraz powietrzne szpagaty aż co poniektórym oko bielmem zaszło z zazdrości a pan fotograf urzeczony zapomniał naciskać migawkę. nasza śliczna księgowa w łowickiej zapasce rozkochała w sobie statystów a pani M. ująwszy w palce skrawek kwiecistej spódnicy wirowała jakby jej co najmniej półwieku odjęło. najnowsza wersja fotoszopa nie zdołała zanihilować na twarzach wysiłku, jakiego doznali koledzy usiłując mnie podźwignąć w ludyczno-finezyjnej stylistyce wrzucania do cebrzyka z szampanem XVIII-wiecznej dity von teese. w sumie jestem im niebywale wdzięczna gdyż mogli na oczach gawiedzi pierdyknąć mnie z hukiem i siłą wodospadu o klepisko a jednak zaniechali. ojciec-dyrektor wbił w skonsternowanie obsługę studia żądając jako tło muzyczne do scenki ludowych swawoli „dziwny jest ten świat” pana Niemena (choć go szturchałam pod żebro, że owszem Niemen ale chodzi o „Ëлочки-сосëночки, Зелëные, колючие ) a kolega zza biurka uparł się wystąpić li i jedynie w kwietnym wianku na kurpiowskim kapeluszu. wydajemisię, że w przyszłym roku na hasło kartka świąteczna dla firmy „x” w tym studiu fotograficznym zastaniemy drzwi zamknięte na skobel z informacją „door closed bikoz - renamnent, dżuma, cholera i upadłość”.
b.






b.

a tu jeden wariantów roboczych: kadr w ruchu - krakowiacy , górale, kurpie i ślonzaki, hej !



a teraz tadam tadam tadam nieoficjalna przedpremiera naszej tegorocznej kartki.

sobiście uważam, że gdzieś na świecie jest zimowo-górski plener o walorach nieco bardziej estetycznych, niż ten, który nam zapodał w tle pan fotograf od siedmiu boleści (surowe skały kaukazu i płot z drutu kolczastego, w mniformacie niewidoczny). ale skoro za pierwszym, drugim i fefnastym razem nie zrozumiał dokąd zmierzamy i kim jesteśmy, tośmy dali mu odpust. i tak w świat idą tanecznym krokiem ochotnie podrygując dwie pary oraz dwóch pańszczyźnianych z kolorowym tobołkiem. ojciec-dyrektor twierdzi, że to jest lustig (śmieszne) choć ja bardziej skłaniam się do lestig (ciężkie). tu jedna literka naprawdę wiele waży.
a jak tam Wasze przygotowania do Świąt? ja jutro mam urlop na okoliczność patroszenia ryb. mam taki niepokój, że sobie rybki posnom a jak je zacznę patroszyć, łypną na mnie znagła otwartym okiem a w dymku tekstowym pojawi się napis „co ty mi kurnanać robisz, durna babo. i gdzie jest do stukroćset szlamowatych fląder mój ogon!?”. muszę kupić duże walium. pół dla mnie, pół dla karpi.
b.

środa, 15 grudnia 2010

zajawka tegorocznej kartki

co Wam powiem, to Wam powiem ale robota tap madl jest cholernie wykańczająca


cdn b.

piątek, 10 grudnia 2010

przedświąteczny kalejdoskop



trochę nie ogarniam tego tajfuna com go sama sprowokowała. świąteczne buszowanie w sieci skutkuje nawałnicą maili informujących o różnym statusie zamówionych przesyłek. się gubie. co zamówiłam. dla kogo. zapłacone z góry czy też przy odbiorze. omójtyboże. kolega zza biurka zabrania mi wychodzić z pracy, gdyż jak tylko wyściubię nos przylatywa kurier i żąda finansowego rewanżu za donos. ponieważ jednak gro przesyłek jest w permanentnej dostawie (jak np. moja ulubiona kuchnia, co zaklęsła w magazynie i ni jej widu ni słychu podczas gdy stara już odłączona więc gotuję głównie dania jednogarnkowe na jednym elektrycznym palniku kuchni wysupłanej z pracowej piwnicy - schedzie po targach) więc eksplorując bazarek i przyległe gieesy sterczę w stuporze nad tym i owym zachodząc w głowę czy azaliż przypadkiem to i owo nie zostało już zamówione w sieci. i taka ciekawostka: wszystko, absolutnie wszystko co zamówione w polskim internecie płatne jest zanim. tymczasem książka zamówiona w germańskim antykwariacie płatna jest – ueberraschung & siuprajz – 14 dni po dostawie. postanowiłam bowiem zapoznać naszego ojca-dyrektora pod choinką z literaturą nadwiślańską i nabyłam mu „Lalę” czyli ekskjuzemła „Puppę” Dehnela w narzeczu alemańskim. a potem go skrupulatnie odpytam. a apropo choinki to moje futurystyczne drzewko z papieru pakowego na wiatraku przyoblekło już anturaż świąteczny. kokardy z papieru toaletowego błyszczą brokatem a bezskrzydłe anioły z karminową bombką na sukience falują zawieszone za szyję przeźroczystym skoczem. jak nie zapomnę aparatu to wrzucę tu zdjęcie. alasce dech w piersi zaparło. pani sprzątającej też gdym zabroniła wyrzucić „to to”. do kompletu na biurową kolację wigilijną przydałaby się jakaś awangardowa kolęda w stylu warszawskiej jesieni. oraz. wychodząc naprzeciw ojco-dyrektorowej germańskiej tradycji wilijno-kulinarnej zapodam na naszym pracowym spotkaniu na stół sałatkę kartoflaną. wprawdzie powinna iść w parze ze smażoną kiełbasą ale umówmy się, są pewne rozsądne granice tolerancji oraz przyswajalności obcych kultur. kiełbasie więc mówmy nasze stanowcze „no pasaran”. śledź, kapucha, kompot z suszu i makowiec zdecydowanie kontra plauaner wurst. a wiecie, że wśród wizytówek osób do których należy w tym roku wysłać naszą kartkę (kartka się rodzi w bólach gdyż motyw przewodni nam nijak ze świętami nie konweniuje i są duże szanse , że w tym roku wykonamy portret zbiorowy, w którym zamiast głów fotoszop zaimplementuje nam bombki. ja to bym chciała taką kulistą, w kształcie grzyba lub cygara) ojciec-dyrektor zlecił mi m.in. dostawcę tejże kiełbasy z plauen? to ja sobie myślę, że jakby ktoś z Was chciał tegoroczną kartkę (co to jej jeszcze nie ma) to i owszem proszszsz bardzo. adresik na maila.
b.
suplemęcik:

wtorek, 7 grudnia 2010

w zawieszeniu na leżance

pan od kuchni mówi, że o ho ho jużeśmy dawno wysłali. pani otworzy drzwi, może tam już kuchnia stoi. otwieram, macam. nie stoi. czekam. wypolerowana w ubiegłym tygodniu stara kuchnia na oddanie znowu pokryła się tygodniowym jadłospisem. druciak w łapkę i szuru szuru. wypolerowane z pietyzmem blaszki ruszty piekarnika znagłafranc pokryły się rdzą. cios prosto w serce perfekcyjnej pani domu. i całe poleru poszło w choleru. psiamać. tymczasem wigoru nabiera akcja „świąteczne prezenty”, na skutek której spodziewam się licznego nalotu kurierów do biura z mniejszymi lub wiekszymi tobołkami. z duchem czasu prezenty łowię bowiem w sieć (internetową) . paputki na nogach, filiżanka parującej herbatki i szuusujemy w internecie w poszukiwaniu wyspecyfikowanych w listach do santa życzeń. swoje i tak odstoję w kolejce po karpia lub po rodzynkę. a na mikołajki dostałam, ojacie, masaż pleców. pan masażysta mizia mi kręgosłup a ja sobie wiszę twarzą w dół i kontempluję wzór w podłodze. troche się czuję jak luzowana mandarynka. od czasu do czasu pan masażysta nieruchomieje z palcami wbitymi pod moją łopatkę i wydaje mi komendę „a teraz luzik totalny”. w odpowiedzi chichram się nerwowo i klasycznie spinam od lędźwi po nasadę czaszki. wyłazi moje skrajne niedotykalstwo. to samo mam u fryzjera. są tacy, którzy przy myciu głowy popadają w nirwanę. ja myślę tylko, jak stamtąd uciec i czemu nie wystarczy spłukać mi głowy bezdotykowym prysznicem. no nicto. jeszcze tylko siedem miziań. jakoś przetrzymam.
b.