wtorek, 30 grudnia 2008
balansując bilansem
W bilansie dodatnim zaś mam WAS!
i ten plus całkowicie mi przesłania wszelkie realne i wyimaginowane minusy. stara już jestem (ważne didaskalium: tu publika podnosi negującą wrzawę na stojąco i rzuca mi pod nogi herbaciane róże, fijołki, kwiat paproci , zielonego dżoni łokera i składki na czeci filar) , więc patos i ckliwy sentymentalizm leżą mi tak dobrze jak te workowate, streczowe dżinsy. motto na 2009 : stej tjuned.
b.
wtorek, 23 grudnia 2008
Very Mery - czyli Pięknych Świąt
Kochani, statystycznie niepoliczalni (choć na mieście mówią, że jest tu czasem i pół kopy czytelnika , ha!) zidentyfikowani i inkognito, zaglądający tu z nienacka, zza winkla, zza gazety, zza rzęs, z życzliwości i z innych niejasnych przyczyn, życzę wszystkim na Święta i Nowy Rok, żeby Was otaczała życzliwa i serdeczna atmosfera lucka oraz sprzyjająca aura meteorologiczna, w kolejce po karpia, w korku na moście , przy zagniataniu łazanek i przy świątecznym, sutym stole. Życzę złotych środków na troski, odporności na głupotę świata, gotowości do marzeń i wiary w ich spełnienie. Mądrych aniołów i nierozgarniętych diabełków.
Szczęścia w miłości i grach liczbowych, czasowstrzymywacza / czasodopalacza (zależnie od potrzeb), niskich rat kredytowych, wysokich odsetek na niebotycznych lokatach, zdrowia wzgl. mądrego znachora bez kolejki i wszystkiego czego Wam potrzeba a nie napisaliście o tym do Mikołaja.
Niech was otula jedwab, kaszmir i dobrobyt. Niech poziom szczęśliwości jedzie Wam cały rok 2009 po wysoko plasowanej bandzie, aż do stanu oszałamiającej euforii.
B.
niedziela, 21 grudnia 2008
w międzyczasie
b.
zamaskowany rabuś okradł rezydencję paris hilton
b.
czwartek, 18 grudnia 2008
ho ho ho 96 - zaczynamy odliczanie do setki
b.
wtorek, 16 grudnia 2008
wstrząśnięty mistrz kateringu
b.
ps.
gdyby jakiś natchniony chemik zechciał wyekstrahować zapach kompotu z suszonych jabłek i śliwek i zastosować go w mydle bądź w wc-pikerze – nie przestawałabym się pienić. tymczasem susz gotowany w biurze powoduje niespotykaną dotąd częstotliwość nawiedzania kuchni przez lunatykujących do gara koleżanek i kolegów. idą tak z obłędem w oczach schodami w górę schodami w dół, stają nad garem , podnoszą pokrywkę, robią sobie inhalację z nawilżaniem skóry i z aureolką pary śliwkowej wracają do biurek. śliwkowi aniołowie .
b.
niedziela, 14 grudnia 2008
konkurując z tomkiem kruzem, czyli miszyn imposiboł tu ziro ziro ejt
wpłynęłam na suchego (szczęśliwie) przestwór bazaru,
but nurza się w chodniku i koślawo brodzi;
śród fali rąk szumiących, śród ludzi powodzi,
omijam najeżone ostrowy teflonowych garów.
już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu,
patrzę w portfel, i szukam jak dziś euro chodzi
tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzeńka wschodzi?
to błyszczy cekinowy stanik, to wzeszła gwiazda ekranu.
stójmy! - jak pięknie! - widzę kraciaste rajstopy,
których by nie dościgły barchany spod łodzi;
widzę, kędy wzruszony marian nimi odziewa stopy,
kędy wąż śliską piersią wokół łydek jej brodzi
w takiej chwili! - tak ucho natężam ciekawie,
że słyszę głos jej matki- wszak to nie uchodzi !
meandruję alejkami w poszukiwaniu torebusi dla starszej pani. głęboko w grunt wbija mnie kolekcja złotych toreb z wizerunkiem pantery, sama nie wiem, bardziej kiczowata czy bardziej awangardowa. ach i to kusi i to nęci. para starych stadionowych wyjadaczy kręci nosem nad wygórowaną ceną – chodź, rzecze ona do onego – nie będziemy kupować u polaków – tu straszna drożyzna. wnikliwie rozglądam się po twarzach sprzedawców i zaprawdę powiadam wam, trudno tu nawet o namiastkę potomków światowida, o ile ten nie był synem niskopiennego mandaryna. ruchem koszącym przemierzam ścieżki wzdłuż straganów niesiona euforyczną falą potencjalnych nabywców i sama nie wiem kiedy , nagle taszczę kilka mniejszych i większych siateczek urągających proekologicznym trendom. pobieżna lustracja ich zawartości i hyc hyc uciekam z tej idealnej apoteozy królestwa hermesa. w domowych pieleszach przeprowadziwszy konfrontację zdobyczy z listami dochodzę do wniosku, że obdarowani dojdą do wniosku, że wysyłanie listów do santa jest czynnością absolutnie bezsensowną i że santa ma bardzo poważne trudności w czytaniu ze zrozumieniem. a ja się i tak cieszę, że w chwili desperacji nie nabyłam każdemu, jak leci, stadionowego zestawu: różowy stanik, celuloidowa choineczka z pozytywką, chińskie ptasie mleczko i półmetrowy tekowy tukan, z dywersyfikacją płciową w postaci skarpet jako zamiennika stanika. prawie kontenta z wypełnienia misji „p” cichutko sobie w kąciku ćwiczę frazę : ho ho ho , siedząc pod moją śliczną dwudziestocentymetrową celuloidową choineczką ze stroboskopowymi lampkami, jak każe tegoroczny trend dekoracyjny.
b.
środa, 10 grudnia 2008
sesjolodzy znad wisły
b.
wtorek, 9 grudnia 2008
azymut "Ś"
firanki zdjęte. odsetek złamanych agrafek przechodzi luckie pojęcie. mam ręce grabaża, nie baletnicy. szkoda, że nie można prać firanek z karniszem. byłoby szast prast. rozważam (nie) mycie szkła. czy inwigilacja mikołaja sięga aż do moich szafek? czy opuszczenie tego punktu zaowocuje rózgą? na wokandzie straty w szkle kontra rózga. ława przysięgłych skanduje róz-ga róz-ga! ale to ja tu jestem sędzią i na razie odraczam i powództwo i wymiar kary. tymczasem u starszej pani odwieczne gry strategiczne nabierają rozpędu. tradycyjnie anektuję sobie kapustę z grzybami i różne oblicza śledzia. w jednej z popularnych odsłon śledź jest li i jedynie usprawiedliwieniem dla jadalnej kołderki, której skład kosi pokotem każdą dietę i podnosi ku niebezpiecznie wysokim graniom poziom cholesterolu. majonez – korniszonki-ser żółty – tak musiała smakować małmazja i ambrozja. pierogi , decydujemy ze starszą panią jednogłośnie, wszak nieobecni nie mają racji, lądują u alaski. ja mam wielopostaciową alergię na wałek do ciasta. ciotka krzestna kręci mak na kutię, choć do piątego pokolenia wstecz obecności kresowiaków na naszym drzewie genealogicznym nie potwierdza żadna teczka ipn. starszy pan jak co roku dzierży funkcję łagodnego transmitera karpi do tego ponoć lepszego ze światów. no i robi za gajowego maruchę. ma sprostać naszym niewyszukanym wymaganiom przytaszczając na dom drzewko dwa metry bieżące, niezwykłej urody , kwantowej symetrii, pachnące świerkiem i nieopadalne jak jodła do kwietnia. i tylko starszy pan to potrafi. a jutro w pracy pandemonium. sesja zdjęciowa do świątecznych kartek dla naszych ukochanych klientów. motyw przewodni – kolędnicy. turoń kłapiący paszczą (ojciec dyrektor nawet jeszcze nie przeczuwa), gwiazdor, barany , pastuszkowie, żyd i cyganka. więc kręcę loki z mantrą na ustach: cy-gan-ka cy-gan-ka i zaklinam telepatycznie kerownika planu, by na mój widok nie zanucił tęsknie „gdzieżeś ty bywał, czarny baranie, czarny baranie”
10.12.2008 ps.
pakujemy kosy, sztuczne po pas włosy, kartoflane nosy
przywdziewamy kierpce, baranie kożuchy , diabelskie kaftany
bendziem kolendować aż wam z zadków spadnom filcowe barchany, hej !
no i po zdjęciach. a jaką miałam rolę ? uwaga , patrzeć mi na usta cy-gan-ki !!!
normalnie unbeliwyboł no nie ? :)
b.
niedziela, 7 grudnia 2008
familiada
b.
piątek, 5 grudnia 2008
pastując walonki
darz mikołaj, dasz!
b.
środa, 3 grudnia 2008
zapach Świąt ... lub czasopism
b.
wtorek, 2 grudnia 2008
doszkalanie z marudzenia
b.
mesycz ło lisie dla ju
J23 donosi, że
aeer28d
nczp11o ←↕
a zatem kukułka zakuka na cześć gracjana i maksencjusza
sssssssssssssssssszszszsssssssssssssszszsz
b (pod siatką maskującą)
sobota, 29 listopada 2008
siedzi cały dzień na buku i powtarza kuku kuku
pliszki,
modraszki,
słowiki,
bieliki,
kanie,
kosy,
kowaliki,
rokitniczki,
pokrzywniczki,
świstunki,
trzmielojady,
raniuszki,
zięby,
derkacze
i tym wszystkim co kwili, pitpitili, świergoce i gdacze.
bo tak.
w odtwarzaczu płyta z ptaszkami-gręgolaszkami a dziecko obok w pokoju z niepokoju zagryza piąstki w obawie, że na kolacje będzie podwieszony na żyrandolu kawałek słoninki i tutka prażonego prosa.
a tymczasem alaska w najwyższym zen unosi się nad dywanem i ekstrahuje (uops, przepraszam) z odgłosów lasu poszczególne ptasie gatunki. nie, nie. jeszcze nie praktykuje dźwiękonaśladowczej onomatopeiki ptasiej ale kto wie, dokąd ją zaprowadzi ten zen.
pamiętacie lassego z „dzieci z bullerbyn”, jak się rozebrał do naga i usiadłwszy (imiesłowik – dawno nie było) na kamieniu zanurzonym w jeziorku grał na grzebieniu twierdząc, że jest wodnikiem. no. to czegoś takiego spodziewam się w następnej kolejności.
całą rodziną rozmyśliwamy nad najskuteczniejszą metodą resocjalizacji.
no i ma szlaban na kursy odstresowujące, oczywiście.
widać, że osobowość zbyt wrażliwa, nieodporna na brak stresu i stąd taka gwałtowna reakcja. jadę. spróbuje jej zrobić karczemną awanturę alboco. jak to nie pomoże to już chyba tylko zimne okłady z arcydzięgiela i tran.
takie nieszczęście. no takie nieszczęście
b.
czwartek, 27 listopada 2008
busz bez kejt
yyy … czy państwo zrozumiało trend ? melanżowe kiszki ? korale z trykotów? dzianinowe flaki na kiełbasę ? i dlaczego , krzyczę bezgłośnie w ekran, dlaczego młodsze ciała? i co to są te młodsze ciała? żadna piętnastolatka nie odwzoruje tak idealnie „grubasy kiełbasy” jak rycząca y.. iestka! owinięcie się w kilometry włóczki, jakież kuszące. i te pledy zakończone rękawiczkami – ach. poszłabym dalej i wydziergała szal i z rękawiczkami i ze skarpetami a może nawet i z kapturem. model: słotka-wywrotka. elegancka i nonszalancka niechlujność w ubiorze jest moim niedościgłym wzorem konfekcyjnym. lecz między stylową niechlujnością a niechlujnym bezstylem jest niebezpiecznie cieniuchna granica i jej przekroczenie nie nastręcza mi specjalnie trudności. ale dziś, skoro świat mody tak ochoczo nobilituje „grubasy kiełbasy” to celebruję nieoczekiwane i niezamierzone zanurzenie w trendzie, co pozwala zalegitymizować przychylniejsze spojrzenie w lustro. taka cała trędi i ą wog idę się, bez skrupułów, poodpinać i pomelanżować (copyrajt marian) na wersalce.
b.
wtorek, 25 listopada 2008
khabi kusi khabi dym
w rzeczywistości międzynarodowym gestem przedramion pokazałam im co myślę o tym przystanku bollywood pod moim oknem a drugim prostym gestem zażądałam zmniejszenia decybeli. co też i ku memu zdziwieniu uczynili, więc zaprzestawszy dalszej sygnalizacji semaforowej potuptałam do łóżeczka a nimb bohatera sunął za mną różowym obłoczkiem. niedługo potem chłopcy cztery razy trzasnęli drzwiczkami i ekstrapolowali się na inną orbitę krzewić w narodzie kulturę bollywoodzką.
b.
poniedziałek, 24 listopada 2008
step-frejzer
b.
ps.
a wiecie ile dziś stałam na placu (wiedzieliście, że to plac jest ?) wileńskim przy czterech śpiących ???? nic. niente, nada, zero nulla stałam. kompletnie wcale nic. zupełnie mnie to wybiło z rytmu dnia i taka jestem niezebrana jakaś. a to podobno wina/zasługa straży miejskiej, która wkroczyła i zaordynowała płynny ślizg przez to sakramenckie skrzyżowanie. dać mu wutki , temu strażakowi co udrożnił dziś ten permanentnie skorkowany przejazd .
b.
piątek, 21 listopada 2008
filomena piernicząca
kocham kino. zwłaszcza takie, w którym nikt nie ćlamka popkornem (sorry) .i jeśli mnie kiedyś jednak wywalom z roboty to zostanę bileterką , albo babciom klozetowom w muranowie.
a jutro pieczemy u alaski pierniczki. szperam po necie w poszukiwaniu przepisu idealnego. starszy pan dał mi do dekoracji dwa kilo orzechów laskowych i dywanik pod choinkę. dziś z romusia zgarniałam to białe, co wiecie. no cóż. Święta za pasem.
b.
Ps.
od pierniczenia bolą mnie plecy. tysionc pińcet pierniczków umorusanych nonszalancko polewą czekoladową w piccassowskie psychodeliczne maziaje bo mi już od tfurczości dekoracyjnej dysk wypadywał. tylko marian cyzelował każdą sztukę jak na wernisaż i przemycił na kilku gustowny pentagram. trzeba będzie ukryć przed ciotkami. jak w zeszłym roku dałam jako dekorację ekstrawaganckie czarno-białe serwetki na stół świąteczny to się nam ciotki omalże po trzykroć żegnały przed użyciem.
czwartek, 20 listopada 2008
carna conhita con vino e czuszka
ja wiem, że czwartek – takie coś nipies niwydra. człowiek już ściga weekend myślami ale piontek mocno dzierży hamulec euforii. dzisiaj jednak czwartek szczególny. odkorkowujemy frąsuskie flaszeczki anno domini 2008 i raczymy się bo tak każe wielka europejska tradycja. wprawdzie jestem nieco eurosceptykiem, lecz z zakresu sceptycyzmu wyjmuję dziś poza nawias bożolę i zamierzam się delektować winem za 12,30. ponieważ koneserzy, winofile i enolodzy nie używają w stosunku do bożolę określenia innego jak sikacz to i moja gotowość finansowania tradycji europejskiej ma bardzo ściśle określone granice szastania. na zakąskę, dla skontrastowania dziedzictwa europejskiego wrzucam dziś do gara danie latynoskie (tarrram tarram tarram – premiera!). wiedzieliście, że do chili con carne dodaje się kakało?
b.
środa, 19 listopada 2008
koneser teatralny
tymczasem dobranoc się Państwu
b.
niedziela, 16 listopada 2008
„Od pieprz... ówki gorycz na ustach” (KSP oczywiście)
po takim poczęstunku autobus 126 bardziej przypomina złocistą dynię kopciuszka a dżdżysta aura morską bryzę na capri. z wielkim ukontentowaniem odkrywam na tar-ho-minch’nie zeszłoroczne zasoby wiśniówki w zakurzonej karafce z pozytywką.
i oto nagle wieczorem tej niedzieli staję się koneserem dwóch prostych owocowych akordów: tra la la la trala la la la ....
b.
sobota, 15 listopada 2008
Minun nimeni on piia-noora
no to Hyvää ruokahalua! – Smacznego i
näkemiin – do widzenia
b vel piia-noora
ps.
wyszłam na spacer. w ten angielski dżdż. uroczo. wilgoć przenika do samego śpiku. żeby nie zmarnować wyjścia zajrzałam w pewne miejsce w którym rządzą odgłosy cyk cyk cyk lub bzz bzz bzz oraz szszsz szszsz szszsz. a czasem ordynarne ciach ciach ciach. Państwo teraz zgadną gdzie byłam. zostawiłam tam nie tylko pieniądze :)
b.
piątek, 14 listopada 2008
pjontek z duszą
pożegnalismy dziś panią monikę – nasza przewodnia siła księgowa rozpoczyna karierę w innym miejscu. jestem pewna, że po karkołomnych zaprawach z naszą dziką twórczością wszędzie indziej poradzi sobie małym paluszkiem. w podzięce podarowaliśmy bukiet z owoców dziurawca – zjawiskowy. dla takiego bukietu sambym zaryzykowała odejście. nowa księgowa jest eteryczna , efemeryczna , i chuda. moja sympatia z marszu jest więc narażona na ciężką próbę. powolnie rozważam montiniak, kwasniewski albo kilo ryżu dziennie? ruch - wspomagający proces gubienia oponek pozostaje odległym, marginalizowanym myślokształtem. najlepiej się mi chudnie kupując mieszkanie. hm. to jest jakaś myśl. zwłaszcza, że w obliczu kryzysu oraz drastycznych obostrzeń dla potencjalnych kredytobiorców nerwy byłyby zwielokrotnione. czyli efekt takoż. hm. chyba sobie coś kupię. najlepiej rokującym byłby domek na horrendalnie drogiej parceli.
a tymczasem leniwie precyzuję piątkowe priorytety. układanie płyt – segregowanie rachunków- prasowanie. kolejność nieprzypadkowa. kalkuluję wydatek niezbędnej energii. ktoś powinien mnie kopnąć w zadek oraz w mentalność. świadomość nieuzasadnionej zapaści uwiera bowiem w sumienie jak stilonowa koronka w gaciach. zbieram się po kawałku i ostrożnie uchylam szafę. nie, nie. nie będę się w niej chować. na desce grzeje się żelazko. zaordynowane nieodwołalnie na pokonanie tumiwisizmu. w odtwarzaczu kręci się huljo iglesjas, moje osobiste niezawodne wsparcie podczas prasowania. no to hasta luego.
b.
środa, 12 listopada 2008
czarcia zapadka
i tego niezbywalnego prawa do jesiennej deprechy będę bronić machając mokrą ścierą!
b
ps.
pani księgowa mi dziś dzwoni i w te słowa rzecze
- pani beniu droga, niech sie pani tylko nie denerwuje, niech się pani przypnie pasami do fotela, weźmie realnium, wypije meliskę a ja pani coś opowiem.
- wal smiało kobieto, rzekłam, jestem w zaawanswanej depresji jesiennej, nic mnie bardziej nie może sponiewierać
- otóż pani beniu, z powodu nadmiernego zakrzywienia w tym miesiącu orbit saturna musimy pani obciąć gażę o pińć stów circaokoło.
- na moje pytanie czy nie mogło by być na odwrót: bank mi obcina ratę a księgowa mi o te pińć stów podwyższa gażę – ino zadudniło szyderczo w głuchym , ciemnym, wilgotnym lochu do którego spadłam z fotela po telefonie od księgowej ocierając siwe skronie mokrą ścierą. depresja podskakuje z zachwytu i nadziei na cd. pokrewnych bodźców.
ho chi minh
b.
ps2
nieodwołalnie zarządzony wyjazd z ho chi minh, kierunek tar cho min’h.
tak pieknej proporcji: cztery dni wolnego trzy dni pracy dwa dni wolnego niestety grozi ostateczna dekapitacja. ach jakaż szkoda, że to se nevrati.
b.
niedziela, 9 listopada 2008
slołli
b.
czwartek, 6 listopada 2008
luking for akontmanadżer
b.
wtorek, 4 listopada 2008
co wiedzą o mnie chińczyki
Jako Koza, masz zawsze jakiś talent artystyczny, dzięki któremu zdobywasz szacunek otoczenia. Czasami pięknie malujesz (destruktor odnawiający moje mieszkanie będzie tu jednak w zdecydowanej opozycji), lekkim piórem tworzysz fantastyczne opowiadania (ble ble ble ) lub masz świetne wyczucie koloru i stylu. (najlepsze to mam wyczucie czerni kiedy lekką ręka maluję sobie kreski sztucznie podnosząc opadające ze starości powieki). Twoja wyobraźnia jest bogata, jako dziecko nieustannie fantazjowałaś, śniłaś na jawie i dyskutowałaś z wymyślonymi postaciami (o przepraszam, mój misio tomek istniał naprawdę do czasu gdy go nie zeżarł mój osobisty pies). Jednak jako dojrzała osoba znakomicie sobie radzisz z twardym stąpaniem po ziemi (auć!). Snujesz dokładne plany, wydatki planujesz z ołówkiem w ręku(zonk zonk zonk- czynność organicznie obca- może to wina domieszki małpy?), a każdą decyzję podejmujesz po dłuższym namyślę ( ociężałość umysłową zaliczyłabym raczej do wad).Czasami jednak, mimo rozwagi i zdrowego rozsądku, gubi Cię Twoje złote serce. Wokół Kozy kręci się bowiem zawsze sporo wyrachowanych pasożytów, ale i też dla równowagi trochę ludzi – wpływowych i szczerze ją kochających (usilnie myślę, gdzie skatalogować ojca-dyrektora). Koza nie przepada za konfliktami, chowa wtedy głowę w piasek i ma nadzieję, ze wszystko co agresywne i złe przeminie z wiatrem (bzdura- uwielbiam konflikty, kłótnie, strzelanie po pysku i gnębienie przeciwnika). Ale uwaga! Nie warto jej lekceważyć, ponieważ zawsze o jej krzywdę upomną się przedsiębiorczy i oddani przyjaciele, których Kozie nigdy nie brakuje (dziękuję ).Koza ceni książki (czytaj wydaje na nie niefrasobliwie fortunę, łkając pod koniec miesiąca nad swą nieroztropnością), przybytki sztuki – galerie, muzea. Odpoczywa najlepiej jako słuchacz i widz na koncertach muzycznych, w teatrach i w kinach. Jej natura ma skłonność to melancholii i depresji (moje drugie imię rachela), najskuteczniejszym lekiem na smuteczki dla Kozy jest towarzystwo interesujących i wrażliwych ludzi. Prowadzi dom otwarty ( to prawda, okno na parterze zawsze uchylone), bajecznie gotuje i piecze wspaniałe ciasta (zonk zonk zonk – chyba że chińczyki lubią zakalce), a jej rachunki telefoniczne zawsze są dość wysokie (moje wszystkie rachunki są dość wysokie, chlip). W miłości jest romantyczna i uduchowiona (uduchowiona koza prosto z obrazów Chagalla ). Jako dziewczyna czeka na księcia z bajki. Jako dojrzała kobieta, nawet z bliznami na sercu, szczerze wierzy, że każda miłość może być pierwsza (no fakt, trochę jestem tandetna w tej kwestii). Najczęściej ma farta , jej małżeństwo to wygrana na loterii życia (no jeśli przyjąć za „fart” eufemistyczną definicję puszczania bąka to i owszem). Koza nie umie wędrować przez życie sama, nade wszystko uwielbia słowo – żona ( dla uściślenia dodałabym przedrostek eks ).
ŻYCIE ZAWODOWE I PORTFEL
Współczesny świat zaskakuje Kozę, pędzi za szybko i bez sensu (kozy to wolno-myśli-ciele).Takie stwierdzenia jak: deklaracje podatkowe, stopy procentowe, lub wyścig szczurów, przyprawiają ją o lekkie mdłości (nie lekkie). Na komputer patrzy z ukosa ( bo tak stoi krzesło), jedynie telefon komórkowy przypada jej do gustu, bo często dzwonią nowi wielbiciele ( z ery, z promocją).Jej królestwem jest sztuka (mięsa), rzemiosło, projektowanie mody i ogrodnictwo (szczególnie skalniaki z mchem i porostem) . Kozy mają świetną rękę do roślin i kwiatów (tja, robię im świetny kilim), aranżacji wnętrz. Zakładają fundacje, często też zajmują się terapią i psychologią (kocham kozetki, to też fakt). Czasami zostają wybitnymi aktorami, ale raczej filmowymi, bo trema, jak upiór, odstrasza ich od sceny (powiedziałabym raczej, że koza jak upiór odstraszałaby wszystkich z widowni).
Nie nadają się na kierownicze stanowiska, mimo licznych talentów . Szybko zaprzyjaźniają się z podwładnymi i rozpuszczają ich jak dziadowskie bicze. Kariera głównej księgowej i rekina finansów może przywieść Kozę i jej firmę na skraj bankructwa, brakuje jej bowiem do tego smykałki(się tu podpisuję dwudziestoma palcyma – ach jakaż to piękna byłaby katastrofa)
Koza rzadko dorabia się fortuny, ale prawie nigdy nie zaznaje biedy. Pracowitość, ostrożność, spadki (O!?!)oraz pomoc wpływowych przyjaciół (O !?!? O!?!?) sprawiają, ze jej życie upływa bez większych trosk finansowych (trzymam chińczyka za słowo).
KOGO POKOCHAĆ, A KOGO UNIKAĆ
Jako Koza powinnaś zawsze, zamiast romantycznych porywów serca, w wyborze męża kierować się rozumem (gdybym cija go miała ). Prymitywny osobnik zniszczy Cię fizycznie i psychicznie, nie jesteś odporna na ostre konflikty we własnym domu (na zaś zawsze mam na podorędziu cif kamień i rdza). Najlepsza będzie dobra Świnka, która pokocha Cię do końca Twoich dni. Świnia ma szczęście w finansach, ale i też uwielbia, kiedy jej dom jest świątynią sztuki (egzaltowana, snobistyczna świnia – moje marzenie). Koza z oddaniem jej to zapewni. Razem będziecie wzdychać do księżyca we wzorcowym ogródku osiedla, pisać miłosne wiersze i być solą w oku tych, którzy mają wszystko oprócz wiernej miłości. Koń natomiast Cię rozbawi do łez, obsypie prezentami (na kredyt) i zabierze na najmodniejszą balangę w mieście. Z czasem udomowisz go... dobrą kuchnią i wyprasowaną koszulą (zonk zonk zonk – jednak pogodny koń odpada ze względu na roszczenia prasowalnicze – no nie przemogie się).Natomiast trzymaj się z dala od Bawoła. To bardzo poważny gość, który nigdy nie wydaje na głupstwa, a większa gościna z jego udziałem to własna stypa (a na stypie pieczeń wołowa, ach, z grzybkiem).Natomiast Pies, który jest diamentem wrażliwości, to niestety chodząca depresja. Razem będziecie godzinami opłakiwać całe zło świata przy kolejnym głębszym (i do tego kac, nie, dziękuję).
a Wy spod jakiego znaku jesteście ?
Wasza koza beee beniosława
niedziela, 2 listopada 2008
judy miedzianka i zemsta piekarnika
piątek, 31 października 2008
puk puk kto tam - Listopad
czy mogę sobie pokultywować globalną tradycję helloween słoiczkiem dyni w occie? z niecierpliwością czekam na dziatki wykrzykujące trick or treat. na podorędziu talerzyk z omszałymi delicjami i ciasteczkami waniliowymi pamiętającymi zeszły grudzień. słodka skamielina. tego wieczora czeka mnie osobisty horror. na wokandzie ryba po grecku. oczyma wyobraźni widzę, jak śmigają po tarce pomiędzy opiłkami marchewki moje zszatkowane kciuki. idealne emplua na dzisiejszy wieczór. przedweekendowo omiotłam chałupę skrzętnie omijając pochowane w zakamarkach pająki. niedługo, chcąc stosować ściśle zasady pokojowego współżycia z onymi, będę sobie mogła co najwyżej pronto wypolerować okulary. czasem, chyba z nudów, robią mi psikusy rodem z helloween właśnie. leży sobie na środku kafelka taka zwinięta kuleczka wielkości pinezki. szturcham toto delikatnie kapciem szepcąc stanowczo: spadówa, ale toto się nie rusza. myślę sobie, acha , truchełko. trzeba sprzątnąć. biorę toto w palce a ten kłębuszek się spektakularnie rozwija, prostuje wszystkie odnóża i , mogłabym przysiąc, chichra się pod nosem z dobrego kawału gdy z wrzaskiem rzucam toto i uciekam na kanapę kątem oka obserwując jak kroczy w szparę między lodówką i szafką podczas gdy pobratymcy generują pewnie bezgłośny aplauz.
a jutro chryzantemy, znicze i pańska skórka dla osłodzenia tęsknoty za Tymi , Których Nieobecność ciągle nieudolnie oswajamy i kontestujemy.
b.
czwartek, 30 października 2008
konfucjanizm biurowy
w okamgnieniu spadłam mętalnie z fotela, szybciutko wstałam, otrzepałam garderobę i ... bzyknęłam. grzeczność - alter ego grzeszności. dla zaniepokojonych mą wątpliwą moralnością dodam, że z wieloznaczności bzykania wybrałam naprędce guzik do otwierania furtki. aczkolwiek nie wiem czy nowy był w pełni usatysfakcjonowany tą właśnie opcją . zwłaszcza, że o czym nowy nie wie, poza nim bardzo często bzykam listonosza ;)
b.
ps.
ale co tam bzykanko. właśnie nastawiłam w garach gołąbki łemkowskie z DROBIEM (alasko droga), kaszą gryczaną, papryką i sosem grzybowem. będą się kisić czy dni. w poniedziałek degustacja – odważni niech się czują zaproszeni.
b.
środa, 29 października 2008
w poszukiwaniu aurea mediocritas
b.
wtorek, 28 października 2008
a dziś - wizyta u hydraulika
ykhm
3majcie kciuki
:)
b.
ps.
no i po wszystkim. pani docent hydraulik zadziałała z prędkością trzech machów – peryskop-ekstrakcja-alokalizacja aliena do słoika. dali mi przed zastsycek po którym o małom nie spadła z fotela – taki ekwiwalent karuzeli w strzykawce normalnie. a potem kazali poleżeć we flizelinowej pościeli. no to sobie poleżałam. a potem przyszła siostra wielokrotnie przełożona i mnie wygnała w te słowy: kobita jak rzepa, na pewno się jej nie kręci w głowie. wynocha. no to sobie poszłam. aktualnie uprawiam więc rekonwalescencję rozkoszując się postfaktum na otomanie z murakamim.
kciukom mówimy dzien-ku-je-my ! :)
b.
niedziela, 26 października 2008
sobota, 25 października 2008
Ymieniny Starszego Pana
cytrynówka, smorodinówka, aroniówka, wiśniówka. wątrobę pakuje w kopertę i wysyłam dhl-em do sanatorium.
b.
piątek, 24 października 2008
rozmowy na wiek XXII
b.
poniedziałek, 20 października 2008
środa, 15 października 2008
jesień jesień dary niesie :)
wibromycyna wzmaga łaknienie :)
b.
hewen, ajm in hewen
kaszel – w delikatnym odwrocie!
wibromycyna chyba działa. albo to działa tapczan. albo zespół wespół. a propo.
zdarza wam się nieraz, że się wam krzywa wszechświata styknie z waszą osobista krzywą? mnie tak się dziś zdarzyło. obudzona o 6:37 – no przecież mam wolne, pchnięta jakimś niewytłumaczalnym dźgnięciem losu wydobyłam z półki książkę. zupełnie inną od wszystkich*. i się w niej zapadłam. potem się rozczuliłam, zachichotałam i znowu, setny chyba raz, zakochałam. a potem zrobiłam w zakochaniu maleńką przerwę na uwarzenie bigosu, o słyszycie? perkoce sobie powoluśku a perkocąc snuje mi po kątach wszelkich swą cudowną woń i rozsiadł się całym swym jestestwem na mojej kanapie. bigos lepiej się warzy, gdy mu plumka jakaś ładna muzyczka. no to ciach, przekręcam wirtualnie gałkę radyjka (komu na dionizosa przeszkadzały gałki w radiach, pilot jest zdecydowanie mniej romantyczny, no chyba że to pilot jest hiszpańskich linii lotniczych z różą w zębach) a tam :
PIĘĆDZIESIĘCIOLECIE KABARETU STARSZYCH PANÓW !!!
Piosenki, kuplety teksty kabaretowe, o choćby takie jak ten:
Pan A Jerzy Wasowski
Pan B Jeremi Przybora
Krewny – choleryk
Krewny-choleryk:
Wprawdzie jestem dalekim krewnym doroty, ale muszę to określić jako skończone łajdactwo!
Pan A:
Co skończone?
Pan B:
Nic jeszcze nie skończone... ten pan zaczyna dopiero
Pan A:
Ale powiedział „skończone” – co?
Pan B:
Łajdactwo
Pan A:
Jak?
Pan B głośniej:
Łajdactwo
Krewny-choleryk:
Jesteście cynicy, wiolatorzy i zgnilce moralne!
Pan A:
Co ja jestem moralny?
Pan B:
Ty jesteś zdaniem tego pana niemoralny
Pan A:
Jak to, przecież słyszałem wyraźnie, że moralny jestem, tylko – co?
Pan B do krewnego choleryka:
Moralny –co?
Krewny choleryk:
Zgnilec
Pan B:
Zgnilec
Pan A:
A ... zgnilec. Zgnilec???!!!
nie omieszkajcie i Wy również przekręcić dziś gałki radia (program trzeci, audycje wieczorne), dajcie się ponownie wzruszyć, zabawić , rozpieścić i zachwycić kunsztem Starszych Panów .
wierzę, że tam na nieboskłonie cieszą nadal swoją elegancją i brylantowym humorem i wciąż od nowa brylują wraz ze swoimi bohaterami: ślusarzem, hrabiną Tyłbaczewską, premierem, trucicielem powiatowym, sierotką do sprzątania, ciepłą wdówką, jesienną dziewczyną, babką gołoledź , odrażającym drabem i wieloma, wieloma innymi.
no to jeszcze kawałeczek:
Gosposia:
Jeżeli Panowie trunkowi, to ja dla trunkowych mam zrozumienie, ale żeby w domu, a nie po knajpach. Jak służyłam u jednego inżynierostwa, to inżyniera inżynierowej zawsze w niedzielę na ranem szwagier przynosił. Ale nie każdy ma dobrego szwagra, więc jak idę, a po drodze widzę, że trunkowy leży, to zabieram do kuferka i podwożę (otwiera kuferek i pokazuje)
Pan B
Nie duszno mu tam w tym kuferku?
Gosposia
Teraz to nie (zatrzaskuje, siada na wieku). Teraz to mu duszno
b.
* „Leksykon Ostatni Naiwni Kabaretu Starszych Panów”
Roman Dziewoński
Monika i Grzegorz Wasowscy