czwartek, 26 marca 2015

Z cyklu: lektury lokomocyjne

na króciutko lo(t)s doleciał mię w dolinę lotniczą na spotkanie z czeskim panem a. w celu ugaszenia pożaru na takiej jednej maszynce. maszynka miała problem od jesieni a.d. 2013 bo pan a., którego psim obowiązkiem było naprawić od ręki wizgał się od tego jak obślizły piskorz plując jadem wprost na moje biurko argumentami zupełnie pozbawionymi logiki za to przepełnionymi czystej wody wredną złośliwością. pożar ostatecznie został dziś ugaszony ale pan a. z czeskiej strany okazał się być jak przypuszczałam nazad parszywym, obmierzłym i aroganckim typem o wybujałym ego i pozbawionym skrupułów manipulantem. bardzo żałuję, że z powodu dobrego wychowania musiałam mu na dowidzenia uścisnąć rękę. i mam nadzieję, że był to ostatni raz w moim życiu. bo następnym nie ręczę a splunę z odrazą wprost na wypolerowane buty znanej czeskiej marki. a teraz skazuję tego pana a. na wieczne zapomnienie i nie będę się martwić zupełnie, gdy się mu w interesach powinie noga w bacie lub boso.
tymczasem aby sobie umilić lot do Rzeszowa zabrałam ze sobą nabytą jakiś moment temu książkę *. mówili o niej przychylnie więc nabyłam, choć się zacukałam ujrzawszy jej okładkę. nabywszy sprawdziłam. autor wszystkie okładki ma jakieś takie, no powiedzmy, nie bardzo przystające do mnie. ale akurat ta niesie w sobie trochę nastrój grozy tej opowieści. nabywszy a nie czytawszy ostatecznie się przemogłam bo po co mi się ma nieczytana książka kurzyć i marnować. się okazało, że nie sądźcie drodzy czytelnicy po okładkach. zawartość godna polecenia (nie tylko do Rzeszowa). czyta się to jednym tchem. bo i język autora sprawny i fabuła intrygująca i trochę straszna a i nie pozbawiona humorystycznych refleksów. jeszcze nie skończyłam ale autor musiałby zgłupieć ze szczętem, żeby zepsuć dobry początek. ale wracając do okładki. mną wprawdzie przy zakupie wzdrygła ale przywykłam. co innego współpasażer w samolocie. sądząc po zacukanym wytrzeszczu jakim mnie obdarzył gdy wyjęłam książkę z torby byłby wte pędy zamienił się na miejsce ale, że samolot pękał w szwach i wolna była tylko łazienka, w której przy starcie i lądowaniu nie można się dekować (a wszak do miasta Rz. to głownie start i lądowanie z przerwą na wafelka), został obok ale znacząco wisiał korpusem na korytarz podczas gdy ja napawałam się nadprogramowo nabytą przestrzenią. to samo zdarzyło mi się podczas drogi powrotnej. tym razem na skutek różnych powikłań wracałam pociągiem. konduktor zoczywszy okładkę pobrał ode mnie bilet przez chusteczkę i gdyby nie ranga pociągu niechybnie splunąłby z obrzydzeniem. no ale nie mógł. bo ja proszę Państwa wracałam do domu pien-do-li-no! a tam. ojej. luksus zwala z nóg zwykłego użytkownika pkp. podnóżek, stoliczek na kawę, zasięg wifi, kontakty na suszarkę lub blender, dywaniki, drzwi na fotokomórki, ekrany wideo, łazienka jak z żurnala i wars, który aż się prosi, żeby zapaść w miętki fotel i nie wysiąść w stolicy a dojechać do Gdyni konsumując esencjonalny consomme przegryzając schabowym z raszponką. no i indywidualna lampa do czytania(jasno podświetlająca okładkę).


b.


* gdybyście kiedykolwiek niewielkim kosztem chcieli uzyskać dodatkową przestrzeń do życia w środkach lokomocji publicznej, polecam wyjęcie do czytania książki pt. „Sanato” Marcina Szczygielskiego.
a tu ta okładka do wglądu: https://www.inbook.pl/p/s/710681/ksiazki-elektroniczne/sensacja-i-thriller/sanato?rdir=gs&lkst=41777&gclid=COGF8b2YyMQCFabHtAodE1UA0g

b.

wtorek, 10 marca 2015

natenczas czyli o wyczekiwanym następstwie ruchu obiegowego ziemi wokół słońca i nachyleniu osi ziemskiej do płaszczyzny orbity tego ruchu

Nagle rankiem i wieczorem ptaki świergolą w zaroślach na wale.
Klucze kaczek, gęsi i im podobnych skrzecząc lecą dokądś nad leniwą Wisłą.
Pachnie ziemią rozgarnianą puchnącymi korzeniami traw i perzów.
W grunt jesienią wsadzone cebule tulipanów wystawiają nad ziemię
neśmiało brunatno-zielone czujki z zapytaniem
Czy to już, azaliż ?
a ja, śmiesznie gnąc się w podokienny trawnik wołam
JUŻ !!!
b.