poniedziałek, 5 marca 2018

Lodołamacz im. Pani M.


Z powodu permanentnej bezsenności w tarchomińskim Seattle wypadłam dzisiaj z tapczana o 5:40 więc bez pośpiechu odpaliłam romana i udałam się do biura (choć zdarza mi się wypaść także z tapczana z tego samego powodu o 7:57. ale wtedy to już się w ogóle nie spieszę, bo wiadomo. Cobym nie zrobiła i w jakim tempie nie przyklejała sobie rzęs to i tak utknę w korku, w którym mogę sobie przykleić wszystko łącznie z twarzą Marylin Monroe a i tak dojadę do biura w korkach po 1.5 h).
W konsekwencji dotarłam do biura oczywiście przed całą ludzkością a zatem to ja otwarłam drzwi Nowemu. Zrobiwszy welkom z nieznacznym dygnięciem wskazałam gabinet. Mówię Wam, gigantyczny powitalny bukiet kwiatów w pustym gabinecie skonsternowałby najtwardszego twardziela. Po pozornym otrząśnięciu Nowy wszedł w załogę jak w masło ciachami z Saskokępskiej Irenki. Na pytanie o powitalne śledzie zrobił klasyczne „nemutodom” . No cóż. Trzeba będzie nowego przeszkolić, co lubi kerowniczka serwisu. Ale. ponieważ znamy się od lat, to bury nie było. Było zaś jakby wrócił po weekendzie a nie po 6 latach absencji. Instruktaż na ekspresie przeszedł gładko, na drukarkę się nie załapał bo w serwisie. W ogóle poszło imho zbyt gładko. Załoga obłaskawiona wysokojakościowymi węglowodanami oraz ujmującym stylembycia Nowego w natentychmiast przeszedłszy na per Du wprawdzie poniekąd ściskała wszelkie półkule ale nie przywdziała sztywnego krawata. Nieoczekiwanie radosnym spójnikiem okazała się znajomość naszej kochanej Pani M., która już wprawdzie jest na emeryturze ale była w firmie niczem wzorzec z Sevres gdy naonczas bardzo nowy Nowy był pod jej opieką, była gdy rzucał się w otchłań innego biznesu i była jeszcze, gdy inni nowi (dzisiaj już zasiedziali pensjonariusze naszego przybytku ) przybywali falami skuszeni świetlaną przyszłością w branży maszyn robiących donośnie PING. Brała ich pod swoje opiekuńcze matczyne skrzydła i pod swoją kuratelę, uczyła używać sztućców i korygowała umlauty w wymowie. Powiadam Wam, wspólnota wspomnień z hukiem otwiera wrota porozumienia. Zupełnie jak troskliwe acz mentorskie ramiona Pani M. Aczkolwiek wątpię by Pani M. była ukontentowana naszymi aktualnymi akurat niewybaczalnie rozkosznymi opowiastkami na Jej temat. Ale. To w sumie Jej należy się dzisiejszy bukiet łamiący pierwsze lody z Nowym... Co mi nasuwa myśl taką, że oni wszyscy kiedyś też mnie będą jakoś musieli/chcieli wspominać. Mam nadzieję, że nie zapomną moich japońskich pierożków baozi z ogórkową sałatką sunomono. Ot taki jest mój wkład w branżę maszynek PING. A. Nie!!! wszak ciągnie się za mną tytuł królowej targowych kanapeczek i paróweczek. Boszszsz. człowiek robi w życiu tyle niby fajnych i ważkich rzeczy a zostaje po nim wspomnienie sandwicza i rozgotowanego na targowej maszynce spirytusowej bratwursta z małosolnym. Ale. Ja jeszcze mam czas. Ja im jeszcze pokażę.
b.

piątek, 2 marca 2018

Poszukiwany konwenans powitalny dla nowego dyrektora

3 miesiące temu ojciec-dyrektor zapowiedział swoje symboliczne odejście na emeryturę i jako przyszłego cerbera przedstawił nam nowego dyrektora, który przejmie biczyk, pejczyk i inne środki przymusu ekonomicznego mające w nieodległej przyszłości wygenerować nami świetlaną przyszłość firmy, tak świetlaną aby ojcu-dyrektoru nie zbrakło na godne praktykowanie emerytury. 3 miesiące temu to była mglista wizja i po pierwszym szoku wszyscyśmy się zapomnieli o nadchodzącym armagedonie zmian. Tylko coraz bardziej niefrasobliwe relacje z o-d wskazywały, że on ci już jedną nogą w obfitych pieleszach germańskiego zusu i mocno zredukował stopień martwienia się donosznymi przez nas problemami. Zrobiła się z niego taka Scarlet O’Hara tylko bez talii za to z posiwiałym włosem. Gdy już prawie przywykliśmy do sytuacji, że ojciec-dyrektor czyta nasze maile przez grubą gazę i odfiltrowuje jedynie wyrazy o pozytywnych konotacjach nadszedł marzec. A w pierwszy poniedziałek marca zawitać ma w nasze progi nowy dyrektor. Lekko skonsternowani zadajemy sobie więc pytanie jak będzie, ale jeszcze intensywniej zadajemy sobie pytanie jak nowego przywitać. Sytuacja bez precedensu. To nasz najpierwszy w historii firmy poza o-d dyrektor. Pierwszy pomysł, by zamknąć drzwi na klucz i udawać, że nas nie ma odpadł w przebiegach. Na pewno o-d dorobił nowemu klucze.
Zbieramy więc naprędce informacje jak przywitać. Może szpalerem bielanek sypiących mu pod nogi płatki róż, a nóż. idąc do swojego gabinetu na pięterku się poślizgnie i załatwimy sobie kilkutygodniowy okres karencji/absencji? Co do powitalnych kwiatów podjęliśmy jednogłośnie decyzję, że dostanie difenbachię bogatą w strychninę. Pozatym co. pokażemy mu kuchnię i nasz najważniejszy sprzęt resuscytacyjny czyli ekspres do kawy. Przeszkolimy jak używać, żeby nie zepsuć, bo wtedy grupowo zwalniamy się i pozywamy nowego do sądu pracy. Drukarkę też mu pokażemy. Może przy pierwszej próbie skorzystania się uda na niego zrzucić dysfunkcyjność tego urządzenia, które drukuje w zależności od ciśnienia atmosferycznego albo tylko w dni parzyste. Do końca nie rozkminiliśmy. Być może tajemnica tkwi w braku tonera, co sugerował ostatnio hydraulik nagabnięty w temacie przy okazji odpowietrzania kaloryfera. No to tak, bielanki zamówione, difenbachia się ukorzenia, kawa nabyta. No to chyba wszystko. Myśl nas jednak dręczy jakowaś, że on zechce się z naszymi dotychczasowymi dokonaniami na niwie zapoznać. Znaczy na dywanik poprosi. Więc. każdy z nas przez weekend opracowuje swoją bajkę. Ba. szkatułkową opowieść o trudach i znoju pracy na tym trudnym odcinku handlu maszynkami co robią PING. Kłopot w tym, że za dużo kitu wcisnąć się nie da, bo nowy z branży jest i conieco kuma. Powiedziałabym kuma duże conieco. A ja na ten dywanik to pójdę nie sama ale z moimi chłopakami z serwisu. Mentalnie. bo chłopaki rozsiane po kraju naprawiają co kto inny spsował. Ale obiecali, że jakby co, to gotowi są przyjechać ze Śląska i zrobić nowemu jesień średniowiecza. No dobrze. Będzie co będzie. Cała załoga liczy, że nowy przyjdzie z ciastem wkupowym. Ja oczywiście liczę na wkupowe śledzie.
b.