poniedziałek, 28 października 2013

Swarog z grilla

zgodnie z naszą wieloletnią tradycją na dzień jutrzejszy przypada termin organizacji firmowego grilla, która to impreza regularnie odbywa się raz na dziesięciolecie. jest to ceremonia na wysokim szczeblu, gdyż natenczas nawiedza nas szef z workiem prawdziwej teutońskiej kiełbasy wraz ze swoją teutońska małżonką. szczegółowe instrukcje wydano na pół roku najprzódy. logistycznie temat rozpracowano w najdrobniejszych szczegółach ale dziś, dziś w tak pogodnym dniu chmury znagła nadciągnęły nad nasz ivent. o godzinie 7:45 zrozpaczony głos ojca-dyrektora oznajmił przez telefon, że nie, oh gott, ma nie ( w tle łkające waltornie) i nie będzie kartofelsalat, bo z przyczyn wcześniej światu nie oznajmionych (świat stoi nad krawędzią) kiosk z kartofelsalat nie otworzył dziś swoich podwoi ((czujecie te wyraźne drgania na krawędzi świata?), nie uchylił nawet na szczelinkę, przez którą ojciec dyrektor mógłby nadłubać małym widelczykiem choć niewielki słoik po musztardzie bawarskiej. odczekawszy szloch i jęki zasugerowałam nieśmiało, że pfff kartofelsalat to ja mogę na jutro strzelić spod małego palca, no problem. w słuchawce zapadła cisza tak głęboka jakiej świat do tej pory nie słyszał. potrząchnęłam znacząco aparatem chcąc udrożnić przewody gdy nagle o-d otrzepawszy się z osłupienia zaoponował z gwałtownością huraganu, że NIE i użył argumentu, którym wytrącił mi z dłoni gar ziemniaków w mundurkach aż echo poszło po Alpach i odbiło się od kopuły reichstagu. otóż kartofelsalat w mniemaniu tego rdzennego saksończyka jest daniem o trudności wykonania porównywalnej z bezśladowym i sterylnym wypłukaniem śmiertelnej neurotoksyny z wątroby rozdymki tygrysiej i jedynie licencjonowany kucharz, po przejściu kilkustopniowego szkolenia oraz zdobyciu co najmniej jednej gwiazdki może się podjąć śmiałej próby wykonania akceptowalnej kartofelsalat. acz brzemię, jakie przy tym dźwignie, może okazać się ciężarem ponad siły więc i niewielu jest na świecie śmiałków, którzy by tę legendarną potrawę przygotowywali z otwartą przyłbicą. no i jeden z tego ekskluzywnego wąskiego grona wziął był i zamknął sklepik na skobelek i marzenie o sałatce do grilla prysło w bezlitosny dla konsumentów niebyt. miesiącami opracowywany w detalach plan grilla zakolebał chybotliwie jak linoskoczek, któremu gołąb upstrzył niesymetrycznie guanem jedno ramię. szczęściem, jakiś już czas temu dotarła do nas, na nasze wschodnio-środkowoeuropejskie ostępy, gdzie watr hula po dzikim i ledwo żyznym pustkowiu, królowa bona z wozem pełnym jarzyn, które się dziwnym trafem rozpleniły dając plon obfity aż po dziś dzień, więc zasugerowałam ojcu-dyrektoru nieśmiało śmiały erzac w postaci salatery sałatki jarzynowej, w której obecność kartofla jest rygorystycznym wymogiem ortodoksyjnej receptury, więc w pewien sposób połączymy nasze kulinarne tradycje nasyciwszy wilka, uratowawszy owcę i nakarmiwszy biesiadników – tyle dobrych uczynków na raz. przyklasnąwszy tej jednoczącej zwaśnione od wieków narody idei rozpoczęliśmy międzynarodowe modły o sprzyjającą rozpalonym brykietom aurę, składając stosowne ofiary słowiańskiemu swarogowi.
b.

poniedziałek, 21 października 2013

Na pamiątkę, dla Pani Joanny i Pana Edmunda, z wielką pokorą, szacunkiem i uwielbieniem


- nie wiem, znajdź jakiś pusty przedział i usiądźmy w końcu, mam nogi nad uszami – sarknęła zdyszana Alicja taszcząc do wagonu wielką czerwoną walizkę

- gdybyś nie musiała opowiedzieć pani Hansen jak się przystrzyga jesienią krzewy tego badziewia co ci zarasta pół ogrodu byłybyśmy nie musiały biec z tymi tobołami przez cały dworzec tylko jak normalni ludzie poczekały na peronie na pociąg. Po cholerę jej dawałaś teraz te instrukcje strzyżenia krzewu, jest maj, pioruńsko gorący w dodatku – z pretensją w głosie Joanna mocowała się ze swoją walizką, której urwało się kółko w przejściu między wagonami

- pani Hansen na czas mojej podróży ma się zająć takż ogrodem, więc nie zaszkodzi kilka fachowych instrukcji – odfuknęła Alicja

- zupełnie zgłupiałaś, wracasz za tydzień, nawet globalne ocieplenie nie spowoduje jesieni w maju – Joanna postukała się w głowę ręką, w której trzymała paczkę papierosów - muszę zapalić

- gdzie ? tu? w pociągu ? tu się nie pali – praworządna jak zawsze Alicja obruszyła się wskazując na stosowne znaczki nalepione na szybie drzwi wagonu

- będę udawać, że nie rozumiem po duńsku – musze zapalić –widziałam go i mam nerwy na postronkach – potrzebuję papierosa i koniaku, albo dwóch

- czego idiotko nie rozumiesz w przekreślonym papierosie, takie same znaczki są w Chinach i na Kajmanach – to język symboliczny dla analfabetów – oburzyła się Alicja wlokąc walizkę wzdłuż przedziałów

- tu – zdecydowanym głosem Joanna wskazała przedział

- e nie – zakwestionowała wybór Alicja lustrując wnętrze – tu jest jakieś stare babsko

- no i co – odparowała uchetana dźwiganiem walizki bez kółek Joanna – same jesteśmy stare babska, dogadamy się

- o nie – zaoponowała Alicja- ja tu nie wejdę, za pięć minut babsko opowie nam o wszystkich swoich wnukach, zięciach i synowych z prawego i nieprawego łona , wyjmie zdjęcia rentgenowskie i każe się pochylić z uznaniem nad swoją nową protezą biodrową i całą drogę będzie nas męczyć historią swojej chorej wątroby

- skąd wiesz, że ma chorą wątrobę – zapytała Joanna natarczywie przyglądając się kobiecie w przedziale

- jezu, nie gap się tak nachalnie – zmitygowała Joannę Alicja popychając ją walizką dalej- w tym wieku na pewno ma chorą wątrobę, albo zwyrodniałe stawy, albo nie trzyma moczu i musi się wymienić doświadczeniami z kompatybilnym wiekowo słuchaczem

- o przepraszam – nie odwracając oczu od niedoszłej współpasażerki Joanna oponowała – ja mocz skrzętnie trzymam

- gdzie ?

- co gdzie? – zapytała zainteresowana nagle Joanna

- no gdzie trzymasz mocz?
- Muszę zapalić, w lodówce – Joanna była nieustępliwa w kwestii swojego nawyku

- tu nie ma lodówki, no chyba że w ichnim warsie. czemu palisz w lodówce? - Alicja zamarła zdziwiona zaklinowawszy się z wielką walizą w wąskim korytarzu

- ocipiałaś? Nie palę w lodówce. w lodówce trzymam szetlandzki pulower od syna, szczerze mówiąc rzadkiej ohydy. brudny róż, taki wiesz owczy kołtun upaćkany w zjełczałym lurowatym barszczyku - Joanna skrzywiła się z odrazą na wspomnienie garderoby

- a mocz? - skonsternowana dopytywała się Alicja penetrując wzrokiem kolejny przedział
- A! Mocz! – skonstatowała nagle Joanna – a, mocz trzymam faktycznie w lodówce. dla doktor Regin W. ona woli z lodówki, ponoć ma wtedy lepsze walory badawcze

- A czemu twój mocz ma mieć lepsze walory badawcze? pani dr. Regina W. nie może sobie za przeproszeniem sama naprodukować?

- Może i może, ale wtedy w gruzy legnie obiektywność wyników naukowych – odparła przygotowana na pytanie Joanna – wiesz, zaburzenie relacji poprzez więź subiektywną

- Więź subiektywna z własnym , ekskuzemła, moczem ? czy ta twoja pani doktor nie jest nieco zwichnięta psychicznie? – Alicja wykonała wokół skroni kilka zgrabnych kółek wskazującym palcem

- Musze zapalić - jęknęła Joanna i stanęła sztorcem przed kolejnym przedziałem, w którym przygaszone światła nie pozwalały ocenić liczebności pasażerów – tu- orzekła – tu albo dostanę palpitacji – po jaką cholerę taszczymy do Kopenhagi piętnaście kilo owczego sera, przypomnij mi proszę?

- Ty taszczysz tylko siedem i pół kilo, reszta jest w mojej walizce – orzekła zajrzawszy przez oszklone drzwi przedziału Alicja – tu nie – to przedział dla ludzi ze zwierzętami, przypominam ci że mam alergię na koty

- Skąd wiesz, że tu są koty – zaciekawiła się Joanna – a nawet, to może wiozą tę rasę kotów odporną dla alergików , no te łyse z Chin – Joanna wyjąwszy z torebki podręczną latarkę jęła penetrować wnętrze przedziału – może byśmy je nakarmiły tym serem i nie musiałabym wlec tego dalej

- Powleczesz aż do celu, czyli do samej Kopenhagi – od tego zależy nasza, wróć , twoja przyszłość – ten wydawca ma bzika na punkcie tego sera, wyda w zamian za niego nawet komiks w języku suahili o wiewiórkach w kosmosie

- Nooo kochana , teraz to ja już muszę zapalić, uważasz, że moja nowa książka – Joanna nerwowo zaczęła szukać w torbie swojego maszynopisu, rozsypując wokół przeterminowane bilety na gonitwy koni z poprzedniego miesiąca

- Nie uważam, ale w tych barbarzyńskich czasach trzeba mieć stosowne plecy, bo dziś każdy głupi może wydać książkę, a ser owczy z Allerod jest jak plecy Ajschylosa – otworzy ci drzwi każdej drukarni– o tu, tu jest pusty przedział – Alicja zaczęła wpychać walizkę do przedziału, gdzie przy oknie leżała kupka zmiętolonego męskiego płaszcza

- Jaki pusty – omiotła latarką wnętrze przedziału Joanna – tu ktoś jest, o tu pod oknem

- Ee tam, cherlawy jakiś – orzekła Alicja i wepchnęła do przedziału swoją gigantyczną czerwoną walizkę

Zmiętolony płaszcz w kolorze słabej lury uniósł się na chwilę i patrząc wzrokiem błękitnym acz niewidzącym szepnął żałośnie, szurając wątłymi nogami – przepraszam. Cherlawy. Chryzostom Cherlawy jestem i osunął się był na swoje miejsce pod oknem

- Joanna mnąc nerwowo papierosa w palcach zaszeptała dramatycznie – a mówiłam ? mówiłam Ci, że go widziałam!
cd. może nastąpi
b.

czwartek, 3 października 2013

miętówka do zalepiania dziurawej immunologii

w przerwach między rzężeniem wącham amol i skrapiam się nim obficie. jestem chodzącą górą zionącą mentolem. ponieważ skuteczność czyli progres w zanikaniu rzężenia nie daje się odmierzyć w żadnej znanej mi skali rozpatruję setkę płynu doustnie co godzinę. pytanie czy mentol jest w stanie zneutralizować etanol, żebym pod koniec dnia miast w domu na tapczanie nie wylądowała na leżance w izbie wytrzeźwień.

b.