wtorek, 19 grudnia 2017

Idą Święta czyli - jak z mgły i smogu niczym z piany morskiej koloru zetlałego łososia wynurza się nowy pryncypał, listonosz i mła jako gwiazda, w zarodku niestety klęsnąca

Czekanie na białe święta w naszym klimacie ziściło się wczorajszym grudniowym rankiem białym, wszechogarniającym smogiem wplątanym we w mgłę, któren to smog mi już w środku nocy śmierdział kwaśnym dymem palonych futer z dorodnych poliestrów. Aplikacja telefoniczna „kawka” „koliber” „kuranioska” czy jakoś tak, pokazuje, że na naszym wiecznie zielonym saskokępskim przysiółku przekroczono średnie zatrutego powietrza o czy razy bardziej niż w Pekinie opalanym ratyfikowanym bambusem moczonym w mazucie. W związku z czym, gdy wychodzę po kawie na porannego papierosa sąsiedzi z sąsiedztwa przyjaźnie machają do mnie z balkonów, ufając, że cała ta nieprzeźroczystość co im zakryła PEKiN pochodzi ode mnie, a nie że z ich kominków, w których palą azbestowe stare gacie gajowego Maruchy. W biurze tymczasem przedświąteczna stagnacja i wyczekiwanie na pierwszą premię, tfu, wróć, oczywiście, pierwszą gwiazdkę. Tfu wróć. na pierwszego w naszej ćwierćwiecznej historii de facto in spe dyrektora. gdyż ojciec-dyrektor zrobił nam znienacka niespodziankę i w świątecznym prezencie podarował nam nowego poganiacza wołów, nowego akcelatora obrotów, nowego członka na wysokim niebotycznie stanowisku, o jakim nie mieliśmy do tej pory pojęcia. Bo u nas szklany sufit jest dość nisko zawieszony i awans odbywa się generalnie w poziomie, czyli jak ktoś zasłuży, dostaje w nagrodę więcej zdań czyli musi se pomnożyć macki śmigające lub się zmultiplikować, co nie jest łatwe ale próby nadal trwają. Groza nowego dyrechtora mię osobiście nieco mniej przeraża albowiem tylko ja z całej załogi znam go od firmowej piaskownicy. I jak mi podskoczy, to go walnę grabkami w przedziałek, wsadzę na głowę wiaderko z mokrym piaskiem i pójdę sobie na wcześniejszą emeryturę (sprawdzić czy i co mówi w tem temacie Ustawa). Przy firmie zostając, tegoroczne kartki dla milusińskich wyszły fantastycznie w wersji elektronicznej (mówię Wam wszystkim, którzy mimo wszelkich wysiłków makijażystki, wizażystki, kosmetyczki, kostiumologa i fotografa z grubą rajstopą na obiektywie wychodzicie na zdjęciach raczej marniuchno, czyli jak normalnie ja. warto odczekać kilkadziesiąt lat żywota dla tej właśnie jednej dobrej foty, na której jesteście nieprawdopodobnie piękną boginią w łososiowych cekinach i nikt Wam tego nijak odebrać nie może. Poniekąd). bo zaś w wersji wydrukowanej (tu SPECJALNE wyrazy dla drukarza, który musiał nas znienawidzić od pierwszego wejrzenia) wyglądają nasze kartki jak zdjęcia z gazety po ciężkich przejściach (i z dużym nadmiarem żółci siarkowej) tj. jak z czasów gdy ludzkość jeszcze nie znała worków na śmieci i gazetami temi mościła plastikowe wiadra. Imho, dawna „Trybuna Ludu” drukowana na wysokiej klasy papierze z odzysku i mając do dyspozycji na pół ślepego korektora zdjęć dałaby nam za te foty 9 na 10 pkt. Na ten przykład moja niebiańsko piękna sukienka na tle koloru zjełczałego zbuka wygląda jakby nią zmyli zakurzoną rzeźnię a granatowy garnitur kolegi nie odróżnia się od tła w tonacji onegdaj zgniłych liści. I tak o. miało być pięknie i wspaniale a wyszło jakby naopak. No nicto. i to brzemię blamażu udźwigniem, zwłaszcza, że mimochodem wzrastamy budżet pocztypolskiej. bo kto dzisiej wysyła papierowe kartki w kraj w świat nie wyłączając Azji i obu Ameryk. W ilościach hurtowych. A ponadto poniekąd jakby nadajemy sens istnienia listonoszy na całym świecie. Oby jak najdłużej. Ja naprawdę uwielbiam naszego saskokępskiego listonosza. Zawsze sobie niebywale miło pogawędzimy fejs tu fejs przy wręczaniu poleconych ze skarbówki albo mandatów od strażymiejskiej. Nasz Pan Listonosz ma własną firmę informatyczną ale ponieważ uwierzył niegdyś Starszym Panom, że na świecie
Złotówki jak liście na wietrze czeredą unoszą się całą
Garściami pakujesz je w kieszeń a resztę taczkami w P.K.O.

to wziął był i otworzył sobie firmę mając nadzieję na to zgarnianie, ale nie skonstatował w porę, że była i zwrotka całkiem maluczkimi literkami na ostatniej stronie i w kolorze zemdlałej sepii o proszeniu rządu, by rząd ulżył Tobie i w portfel zapuścił Ci dren
I On teraz chodzi po ludziach i szuka oddrenienia. Trully i wish him luck.
A tymczasem powolutku nadchodzi CPK. Czas Przygotowania Karpia. na hasło Karp, cała społeczność bliższa i dalsza nagle wyjeżdża w pilnych sprawach biznesowych i lub/bądź rodzinnych do Bangladeszu, Męcikał lub Jęczydołów. A co ja robię natenczas? Ja spokojnie (no bo przecież nie miałam czasu odebrać wyników holtera) poleruję srebrną łyżeczkę, delikatnie muskam papierem ściernym tasaczek, hebluję deskę. Ponieważ KTOŚ TE DZWONKA wyrzeźbić ku ukontentowaniu stołowników jednak MUSI.
Święta w cieniu pachnącego świerka co się obsypie znagłym znienackiem tuż po Wigilii czy pod podle drogą jodłą kaukaską z Pernambuco ? nadal mam dylematem.
No bo, że grzybowa a nie barszczyk to wiadomo.
b.

Brak komentarzy: