piątek, 2 marca 2018

Poszukiwany konwenans powitalny dla nowego dyrektora

3 miesiące temu ojciec-dyrektor zapowiedział swoje symboliczne odejście na emeryturę i jako przyszłego cerbera przedstawił nam nowego dyrektora, który przejmie biczyk, pejczyk i inne środki przymusu ekonomicznego mające w nieodległej przyszłości wygenerować nami świetlaną przyszłość firmy, tak świetlaną aby ojcu-dyrektoru nie zbrakło na godne praktykowanie emerytury. 3 miesiące temu to była mglista wizja i po pierwszym szoku wszyscyśmy się zapomnieli o nadchodzącym armagedonie zmian. Tylko coraz bardziej niefrasobliwe relacje z o-d wskazywały, że on ci już jedną nogą w obfitych pieleszach germańskiego zusu i mocno zredukował stopień martwienia się donosznymi przez nas problemami. Zrobiła się z niego taka Scarlet O’Hara tylko bez talii za to z posiwiałym włosem. Gdy już prawie przywykliśmy do sytuacji, że ojciec-dyrektor czyta nasze maile przez grubą gazę i odfiltrowuje jedynie wyrazy o pozytywnych konotacjach nadszedł marzec. A w pierwszy poniedziałek marca zawitać ma w nasze progi nowy dyrektor. Lekko skonsternowani zadajemy sobie więc pytanie jak będzie, ale jeszcze intensywniej zadajemy sobie pytanie jak nowego przywitać. Sytuacja bez precedensu. To nasz najpierwszy w historii firmy poza o-d dyrektor. Pierwszy pomysł, by zamknąć drzwi na klucz i udawać, że nas nie ma odpadł w przebiegach. Na pewno o-d dorobił nowemu klucze.
Zbieramy więc naprędce informacje jak przywitać. Może szpalerem bielanek sypiących mu pod nogi płatki róż, a nóż. idąc do swojego gabinetu na pięterku się poślizgnie i załatwimy sobie kilkutygodniowy okres karencji/absencji? Co do powitalnych kwiatów podjęliśmy jednogłośnie decyzję, że dostanie difenbachię bogatą w strychninę. Pozatym co. pokażemy mu kuchnię i nasz najważniejszy sprzęt resuscytacyjny czyli ekspres do kawy. Przeszkolimy jak używać, żeby nie zepsuć, bo wtedy grupowo zwalniamy się i pozywamy nowego do sądu pracy. Drukarkę też mu pokażemy. Może przy pierwszej próbie skorzystania się uda na niego zrzucić dysfunkcyjność tego urządzenia, które drukuje w zależności od ciśnienia atmosferycznego albo tylko w dni parzyste. Do końca nie rozkminiliśmy. Być może tajemnica tkwi w braku tonera, co sugerował ostatnio hydraulik nagabnięty w temacie przy okazji odpowietrzania kaloryfera. No to tak, bielanki zamówione, difenbachia się ukorzenia, kawa nabyta. No to chyba wszystko. Myśl nas jednak dręczy jakowaś, że on zechce się z naszymi dotychczasowymi dokonaniami na niwie zapoznać. Znaczy na dywanik poprosi. Więc. każdy z nas przez weekend opracowuje swoją bajkę. Ba. szkatułkową opowieść o trudach i znoju pracy na tym trudnym odcinku handlu maszynkami co robią PING. Kłopot w tym, że za dużo kitu wcisnąć się nie da, bo nowy z branży jest i conieco kuma. Powiedziałabym kuma duże conieco. A ja na ten dywanik to pójdę nie sama ale z moimi chłopakami z serwisu. Mentalnie. bo chłopaki rozsiane po kraju naprawiają co kto inny spsował. Ale obiecali, że jakby co, to gotowi są przyjechać ze Śląska i zrobić nowemu jesień średniowiecza. No dobrze. Będzie co będzie. Cała załoga liczy, że nowy przyjdzie z ciastem wkupowym. Ja oczywiście liczę na wkupowe śledzie.
b.

Brak komentarzy: