poniedziałek, 13 sierpnia 2012

zdun kontra basista

spaliwszy na heban kolejne ciasto (uprzednio lekko skręcając z ortodoksyjnego przepisu w dzikie chaszcze fantazyjnej dezynwoltury co zaowocowało nagłym i nieodwracalnym zatopieniem kruszonki na skutek ewidentnego zaburzenia świętego cukierniczego ładu. ale w końcu - ręka do góry kto umie kruszonkę przemieścić z wierzchu na spód nie żonglując tortownicą) stanęłam na klifie, by rzucić się w przepastną przepaść imienia cukierniczych miernot. z oddali wiatr przynosił urywki wielomiesięcznych alaskańskich nawoływań – idź do klasztoru, idź do .. tfu idź do serwisu, idź do serwisu. człowiek o lichej samoocenie nie zwykł był jednak zwalać tak szybko swoich niepowodzeń na czynnik nieludzki czyli na sprzęt. metodycznie jednak wykluczywszy klątwy, mączniaka zbożowego i zbuka w ingrediencjach, doszłam do ściany czyli konkluzji, że tak naprawdę została mi przed lotem w dolinę miernot jedynie bezpośrednia i osobista konfrontacja z piecykiem. tydzień z okładem zajęło mi namierzanie metryki pieca gdyż wydawało mi się, że pozostaje on nadal od ochroną rękojmi. zarówno w standardowych jak i niestandardowych miejscach, w których świstek ten mógł się ukrywać nie było po nim ni widu ni słychu. naszła mię myśl przepotworna, że oto być może spaliłam go wraz z pierwszym wypiekiem a jego popiół zeżarłam mlaskając. i gdy już miałam wycisnąć z jęczącej ściany stosowne walory rekompensujące wizytę fachowca, metryka sama wlazła mi w oko gdy szukałam kleju oraz korka do wanny. te ostatnie niestety nadal pozostają w ukryciu. umówiwszy termin u zduna przezornie nabyłam żrącą niemiecką chemię w celu ekstrapolacji z piekarnika śladów, które musiałyby fachowca natchnąć jedynie słuszna myślą, że oto klientka wzorem człowieka z kromanią wrzuca na ruszt mamuta w budyniu bez użycia foremki. jak powszechnie wiadomo chemia niemiecka jest jak wściekły atak hunów pod wodzą attyli (wiecie, że zszedł z tego padołka na skutek upojenia alkoholowego na własnym weselu? co się zresztą dziwić, to było jego trzechsetne własne wesel. bidulek). ale mówię wam, łatwiej najechać i rozgromić cesarstwo wschodniorzymskie niż usunąć obleczoną w cukier i tłuszcz zendrę z piekarnika. pół dnia z kadłubem w komorze grzewczej z druciakiem i w oparach niezwykle walecznych sulfaktantów i tensydów (niechybnie potomków attyli) przyniosło liche zwycięstwo obarczone wielkimi stratami (nie mam linii papilarnych – ale to akurat się może jeszcze kiedyś przyda) oraz śladami krwawej bitwy w promieniu wielu mil (wanna dekorem nadal przypomina przepiórcze jajo). opowieści koleżanki ju o błyszczącym po ablucji piekarniku napawają mię niepomierną zazdrością oraz, nie ukrywam, znacznym niedowierzaniem. zrezygnowawszy z oblania wnętrza pieca trudno dostępną wodą królewską usiadłam na otomanie i czekałam na fachowca, któren swoim punktualnym przybyciem wbił mnie w osłupienie by w tym czasie rozłożyć mi kuchenkę na kwarki, z których każdy jeden niósł w sobie lepką pamięć dawnych czasów. poczem zagmerał pół minuty we wnętrzu, dokonał resekcji spalonego termostatu i wstawił w to miejsce zupełnie nowy narząd przemyty nadmanganianem potasu. piecyk westchnął ukontentowaniem a ja jęłam wić wizje ciast o spodzie złocistym jak łanżyta o brzasku i kruszonce jak pole słoneczników o słońca zachodzie.
a ponadto będąc w sobotę na koncercie kyle’a estwooda doszłam do wniosku, że z czasem moje dziewczyńskie marzenie o chłopcu z gitarą subtelnie przeewoluowało w faceta z kontrabasem. taki to ma potencjał. słusznie Mistrz o nim pisał:

Szarp pan bas!
Bo jak pan nie szarpie –
krew się w nas
sączy zimnym karpiem.
Rwij pan bas!
Aż wyrzężę, że już pas.
Szarp pan bas!
Bo gdy pan go szarpie –
krew wre w nas,
charczą rytmu harpie.
Szarp pan bas!
Łup pan! Skub pan! Drób pan bas!
Jak pies
warczy w basie
struna w tym czasie
gdy pan ja z werwą rwie.
Jak bies
bas mnie kusi,
gdy go pan dusi –
szyję mu zręcznie ręcznie mnie.
Wal pan w bas!
Bo gdy pan nie wali –
pusto w nas
jak w nieczynnej Sali.
Wal pan w bas!
I szczyp, i mnij,
i skup, i rwij,
i szarp pan bas!

b.



3 komentarze:

BratZacieszyciela pisze...

jak znam zycie ani zdun nie pomoze, ale oby

Anonimowy pisze...

A właśnie że pomógł! Najświeższe doniesienia z frontu walki z piecykiem donoszą, że pierwsza potyczka skończyła się wygraną b.
Oby dalej nie było tak jak z naszymi siatkarzami:-(
Nie omieszkam donieść w późniejszym terminie czy ciasto było o spodzie złocistym jak łanżyta o brzasku i kruszonce jak pole słoneczników o słońca zachodzie.
Alaska

BratZacieszyciela pisze...

cholerka, i cala tradycje diabli wezma przez tego zduna... To chociaz zapomniec z raz o ciescie, zeby potem na tarce spod scierac... litosci, ja mam dzieci! A na co teraz bedziemy narzekac?? czuje sie taki zagubiony, grunt usuwa sie spod stop, tematy czezną... niech ktos zaczymie wreszcie swiat i postep!