czwartek, 25 lipca 2013

Eksplozja za pasem


jeśli gdzieś tam na rubieżach kraju dokąd zamierzam udać się wnet w celach urlopeizacji usłyszę choćby jeden warkot kosiarki to zaklinam, pęknie mi nabrzmiała żyłka w potylicy i weźmie mnie najjaśniejsza cholera. a potem albo wybuchnę na strzępy (no bo przecież nie na strzępki, prawda, adekwatnie do rozrywanych gabarytów korpusu z członkami) albo na strzępy rozerwę operatora kosiarki. normalnie nie zdzierżam już. codziennie od początku maja jak nie z lewa to z prawa, jak nie z dołu to z góry (tu są wyyysokie żywopłoty i codziennie ktoś je piekielną maszyną przycina po milimetrze) warczą mi silnikiem nad głową. w międzyczasie przez jakiś tydzień nie słyszałam kosiarek bo mi pod oknem biurowym robili parking i grzmocili od rana do wieczora młotem udarowym oraz maszynką do ubijania gruntu. mam ręce w kieszeniach a kieszenie jak arsenał, pełne granatów są i bomb. pozatym do huku silników dokłada się huk roboty. w ogóle nie wiem skąd, skoro każdy wysłany mail wraca z wywalonym jęzorem : odwal się, jestem na urlopie. powolutku sama zamiatam pod przykrótki dywanik wszystkie moje todo-sie. czas zacząć planować zawartość urlopowego kuferka.
byle do soboty: nie wybuchnąć, nie wybuchnąć …
b.

Brak komentarzy: