poniedziałek, 23 września 2013

Warszawska Jesień ad. 2013

no dobrze. owce precz, rozpoczął się wszak jesienny redyk. w przysłowiowym międzyczasie okazało się, że mam w domu więcej szaf zajętych przez słoiki niż przez szmaty, jak o ubraniu wyraża się superintendet z milicz-wilicz. w sumie rację gada – prędzej czy później każda garderoba zasłuży na to miano. nie ma się co zżymając obrażać na geriatryczną rzeczywistość upływającego czasu. i nam się wszak pomną lica oraz a dla kontrapunktu wygładzą fałdy na półkulach czyniąc z nas rozkosznych i beztroskich staruszków. oby. tymczasem słoiki namnażają się w tym sezonie kompulsywnie i pysznią się w nich ogórki, cukinie, papryki i podgrzybki (skądinąd słuszna to nazwa, bo grzyb to prawdziwek a podgrzybek to licha imitacja borowika, ale na bezrybiu i podgrzybek się nada). wymiatam szmaty na poczet francuskich konfitur, powideł i śliwek w occie. zresztą jeśli zjem te wszystkie nagromadzone pikle i tak wejdę jeno w szlafrok typu oversize. w biurze po upływie półtorarocznego okresu karencji wprowadzono w życie projekt ulubionego naszego młodego tfu architekta – drewniane poręcze precz- to idzie młodość i kreatywność i aluminium i szklane ściany wokół klatki schodowej. na razie wszyscy poruszamy się tu jak somnambulicy niepewnie rozsmarowując na szybach swoje odciski rozedrganych palców w obawie przed grzmotnięciem czerepem w niewidzialną przeszkodę. pomysł nalepienia na wielkich szklanych taflach czarnych ptaszysk, jakie widuje się na ekranach dźwiękoszczelnych poczynił u ojca-dyrektora migotanie i spienioną palpitację. topsz. czekamy i robimy zakłady, kto pierwszy rozłupie sobie czaszkę i zostawi krwawy szlaczek na dębowej posadzce. dodatkowo punktowana będzie rana cięta z jednoczesnym upadkiem ze schodów ( w czym osobiście posiadam pewne doświadczenie więc obstawiam siebie samą w cuglach). A powodów dość, gdyż stonowane do tej pory peregrynacje wzdłuż szkalnej tafli schodów z parteru na piętro i z podsufitki na toż piętro wzmogły się ostatnimi czasy z powodu zaposiądnięcia profesjonalnego ekspresu do kawy, który stanął w kuchni na oszklonym tymże piętrze. machina jest niezwykle elokwentna i inteligentna oraz nad wyraz dociekliwa. nim wysączy z siebie napar zadaje kilkanaście pytań i nie zdziwi mnie wcale gdy kiedyś zagai o pesel i panieńskie nazwisko prababki – tu trzeba chyba będzie włączyć giodo lub e-wuś. drżącym paluchem klikając kolejne odpowiedzi niczym na teście na inteligencję za każdym razem z obawą czekam czy mi naleje czy raczej wyświetli – spadaj – nie zdałaś – następny proszsz. ponadto ilość decybeli wytwarzanych przez młynek powoduje wzmożone opadanie tynku oraz liści z brzóz i igieł z sosenek w naszym koszmarnym, wróć – powalającym ogródku, który powstał na wskutek rozbudowy parkingu kosztem terenów zielonych. ogródek przypomina teraz obrośnięte zdziczałym mleczem pole manewrowe czeredy oszalałych kretów na mocnym spidzie i jest solą morską w oku właścicielom sąsiadujących ogródków pieczołowicie a regularnie strzyżonych i czesanych pod zieloną linijkę. tłumaczenie sąsiadom, że oto mają do czynienia z nowoczesną architekturą zieleni, z trendem który obiegłszy świat zdobędzie swe poczesne miejsce w moma oraz nada nowy wygląd wersalskim ogrodom napotyka oczywiście, jak każda sztuka awangardowa, na opór i niezrozumienie wyrażane przekąsnym splunięciem.

b.

Brak komentarzy: