niedziela, 17 sierpnia 2014

weekend z wywilżną karłowatą

patrząc na zgromadzone weki pozwolę sobię stwierdzić, że jesień może nadejść. w słojach zagęszczających domową spiżarnię piętrzą się i ściskają w towrzystiwe przypraw domowej roboty ogórki z curry, cukinie z papryką, konfitury wiśniowe, galaretki z czarnej porzeczki. w kolejce jeszcze śliwki w occie, buraczki, papryka marynowana i oczywiście grzybki marynowane i suszone – niech grzyby się stosownie przygotują i obrodzą albowiem w domowych zasobach pustka, próżnia i wątłe wspomnienie aromatu, któren bynajmniej nie starczy ni na pierogi ni na bigos.za nami całkiem miły weekend w stolicy. leniwy, czasem zroszony deszczykiem ale za to, fala meksykańska, bez powrotnych korków! podjęto w te dni nieudaną próbę namierzenia grzybów w lesie, a w zasadzie lasu z grzybami ale na wskutek oraz w zadośćuczynieniu zbłądzenia odkryto zjawiskowe mokradła kole Słupna, kipiące złocistą nawłocią i fioletową krwawnicą pospolitą. w międzyczasie z ukontentowanym aplauzem skonsumowano proszony obiad u Starszej Pani serwującej kuraka z pyrami oprószonymi koperkiem i buraczkami (z ortodoksyjną jak pambóg przykazał zasmażką). pozatem łyknięto dwie książki Karpowicza (”Cud” i „Sońka” - majstersztyk i przepięknie prowadzona fabuła!) oraz napoczęto „Kartki z dziennika” Chwina – mądrość i urok każą chylić czoła. oraz wysłuchano i popodrygiwano na koncercie Ofir Shwartz Trio na rynku Starego Miasta m.in. do ślicznej „Folk song” oraz do fantastycznie udżezowionej (straszne słowo ale nie znajduję innego odpowiednika) kołysanki „ Z popielnika na Wojtusia...” odśpiewanego murmurando przez widownię . i tak to chyli się ku końcowi pierwszy od lat kilkunastu sierpniowy weekend w Warszawie. a w garze perkoce jeszcze na zimę chutney śliwkowy, a na patelni pryska złotym gęsim tłuszczem kotlet w panierce (mlask) . może to i wpis o niczym ale za to o jakim przyjemnym niczym. czego i Wam życzę.
b.

ps. muszki owocówki zwiedziawszy się o przetworach i zaprawach tłumnie walą mi do mieszkania drzwiami i oknami ale nad wrzącym chutnayem nagle z piskiem odnóży hamują i przyczajają się nad brzegami słoików w oczekiwaniu przestudzonej uczty. nie-do-cze-ka-nie-wa-sze!

Brak komentarzy: