poniedziałek, 29 czerwca 2015

o słów braku

926 zdjęć ze stolicy suszonego dorsza i żadnej możliwości na ich tu umieszczenie. to się nazywa dramat. bo słowa, ech. przynajmniej moje słowa, nie oddadzą magii i niezwykłej urokliwości tych wąskich, krętych jak labirynt szaleńca i obowiązkowo obwieszonych praniem zwisającym nad głowami przechodniów, śliskim brukiem w zawijasowe ornamenty wyłożonych uliczek, tak wąskich, że tramwaj ślizga się ocierając o mikrometry o przepiękne, błękitne, zielone lub wielokolorowe azulejos widniejące na każdej, nawet najbardziej zębem czasu tkniętej kamienicy. a jeśli wąskotorowy tramwaj nie przemyka to tylko dlatego, że musiałby umieć jeździć po schodach (choć prawdopodobnie winda-tramwaj Bica jest tu wyjątkowym wyjątkiem), których tu mrowie a mrowie tak ogromne, że mam dziś cija łydki ze stali od ich przemierzania w górę i w dół. z jednego, ocienionego piniami wzgórza widokowego na kolejne ocienione fioletowo kwitnącą bougenwilią. a jest ich, tych miradouros, niepoliczalna niezliczoność. a wszystkie odbierają dech z zachwytu nad panoramą czerwonych dachów i błękitnego, szerokiego jak morze Tejo. a gdy się udatnie (co nie jest, w ogóle w zasadzie, wcale trudne) zagubić późnym wieczorem w krętych zaułkach Alfamy, to można się do łez namiętnie rozkleić słuchając fado płynącego na żywo z maciupkich knajpeczek, gdzie jeden mandolinista i jedna pieśniarka (i jeden, no maksimum dwa miniaturowe stoliczki, dla wtajemniczonych w koncert gości sączących kawę lub grilowane na parapecie sardynki ) rwą smutną pieśnią na kawałeczki serca i tak trudno jest pogodzić wówczas tchnące nostalgią saudade z poczuciem szczęścia, że oto oddycha się tym samym, rozgrzanym portugalskim słońcem lub schłodzonym oceanicznym wiatrem powietrzem, które śpiewając wdychali Amalia, Mariza, Camane i wszyscy inni, których mam teraz na nabytych w ichniejszym empiku/fnacu płytach i które od soboty rozgrzewają do krwawej czerwoności moje serce i mój słowiański odtwarzacz i nijak nie pozwalają powrócić na ojczyzny łono. Państwo sobie natenczas posłuchają/pooglądają, wprowadzą się w klimat: Carlos Manuel Moutinho Paiva dos Santos vel Camane: sei de um rio. a ja tymczasem idę segregować zdjęcia i snuć plany opowieści o Lizbonie, co skradła mi nieodwołalnie serce i duszę nie biorąc jeńców.
b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

tak właśnie myślałam...
Ju