poniedziałek, 5 grudnia 2016

portret autorki czyli nieokiełznana imaginacja artysty


Nie pisałam nic dotychczas o naszej tegorocznej kartce dla milusińskich. Nie. nie, żebyśmy zarzucili. Takiej tradycji zarzucić się nie da gdyż, już w okolicach lipca dochodzą nas zewsząd, ba, ze wszystkich kontynentów zapytania dźgające pod żebro: a co w tym roku? Nie możemy zaniechać więc tego toposu, któregośmy na własnych piersiach wyhodowali. Zwłaszcza, że. Nierzadko. szczelnie zamknięte drzwi przed komiwojażerami taszczącymi w teczuszce obrabiarkę skrawającą do metalu klient uchyla na hasło „ a czy dostał Pan/Pani/Państwo naszą kartkę świąteczną, tak tak, te z bandą wariatów- ja jestem jednym z nich”. A jak już pchnięci pamięcią kartki uchylą te drzwi, to my im robimy taką prezentację produktu, że choćby nigdy nie planowali skrawać kółek zębatych albo drążyć długich otworów (no ale gdzież tam lufy, no proszę was, jakie tam znowu lufy, chodzi o takie no te, no, chodzi o rury. no właśnie, rury. do zjeżdżania w parku wodnym przecież) to oczy im się zaciekawione roztwierają szerzej, tak szeroko, że antycypują , iż po inwestycji w naszą maszynkę, co zrobi śliczne ping, oni zobaczą, że przychodu
Złotówki jak liście na wietrze czeredą unoszą się całą
Garściami pakują je w kieszeń a resztę taczkami w P.K.O.
A my przecież, oddawszy maszynkę w dobre, wypłacalne ręce, skromnie realizujemy założenia programu odpowiedzialnego rozwoju. No sami widzicie, z kartek nie możemy zrezygnować. Śmichy chichy a tymczasem na naszych barkach stoi odpowiedzialność za ten kraj. No więc w trosce o kontynuujemy tę naszą świe(ck)tną tradycję. Nasz udział w tegorocznym wydarzeniu byłby całkiem prozaiczny i nudny, gdyby nie fakt, dokąd to artysta zechciał nas zaprosić na zdjęcia. Buł Był to dawny postindustrialny teren na Żoliborzu. Jedna brama wjazdowa na nieistniejącej ulicy – zupełnie jak peron 9 i ¾ na stacji Kings Cross w Harrym Potterze. Nawigacja permanentnie wariowała. O dziwo, nasi śląscy serwisanci, przybyli z Katowic jako pierwsi, otrzepali z klap marynarek kurz autostrad i mnąc w ustach camela stwierdzili, że tu cytuję „ale wy tu w stolicy burdel macie”. Ja tam z moimi serwisantami nie zamierzam wchodzić w żaden konflikt, więc tylko wysłałam im uśmiech numer fefnaście i dałam gorącej kawy. Potem w odstępach kilku kwadransów meldowali się na miejscu zbiórki, oczywiście z kilkudziesięciu minutami spóźnienia stoliczni tubylcy kilkukrotnie najprzód rozbiwszy czoło o nieistniejącą bramkę. Wszyscy dotarli z cholerą na ustach. Mi ze zdenerwowania tak drgała powieka lewa, że się makijażystce za nic sztuczna rzęsa przykleić nie chciała. Już, już miałam orzec, że no to w takim razie poproszę o piracką klapkę na oko ale ta klapka nijak nie konweniowała. Nie konweniowała, bo chodziło o zwykłe zdjęcie grupowe, bez żadnych przebieranek. No mówiłam, że nudy. W końcu zamiast sztucznej rzęsy, której brak niebezpiecznie zadrgał podwalinami zdjęcia, wysokie gremium podjęło decyzję, żeby mi tę odklejającą się rzęsę, czyniącą ze mnie ofiarę przemocy domowej, zastąpić pojedynczymi kępkami rzęs. Topszszsz. Nie pytajcie o różnicę. Albo powieka była mniej nerwowa, albo butapren bardziej chwytliwy – udało się. ja w kępach na powiekach, reszta ślicznie upudrowana, brwi uczernione jak u sienkiewiczowskiej Kurcewiczówny aka Izabelli Scorupco i pooooszło. No, trochę było trudno zmieścić na czteroosobowej kanapie jedenaście dorosłych osób wdzięcznie wygibniętych, eksponujących niebotycznie długie kończyny dolne, ponadrozmiarowe biodra (mua) oraz psa artysty fotografa.



Ale się udało. A pierwotny pomysł, entuzjastycznie podjety przez nadprogram ludzkości przekraczającej pojemność kanapy (sześciu dorosłych facetów) , zasiądnięcia na głównie damskich kolanach został szczęśliwie przez artystę fotografa spostponowany. Bo siemu kadr zanadto multiplikuje i nie może twarzy kończynom właściwym przypisać, czyli totalny galimatias i grupa Laokona vel abstrakcja, która nie była w planach bynajmniej. Nadobną nadwyżkę sześciu mężczyzn popędzono więc z kolan koleżanek na podłokietniki i wezgłowia. I wtedy nastąpił ostateczny pstryk. I ten pstryk miał być dopiero zaczynem naszej tegorocznej kartki. Albowiem. poszukując oryginalności (bo prawie wszelkie okołoświąteczne image wszak już były. była ludyczność, były sporty zimowe, byli kolędnicy, było pieczenie pierników) rzuciliśmy się w otchłań i zażyczyliśmy sobie. Tadam tadam. Na drugą stronę idyllicznego grupowego zdjęcia zażyczyliśmy sobie KARYKATURY. I tu dochodzimy do sedna i klu. Nie mieliśmy zupełnie pojęcia co z nami zrobi artysta rysownik. Poszliśmy na całość. poszliśmy w niewiadome i w ciemny las. efekt nas wszystkich zachwycił i zaskoczył. Powstał obrazek w manierze komiksowej. Obejrzawszy, poczułam się jak bohaterka „kapitana Żbika”. Wszyscy tacy podobni a jednak nie tacy sami. Przerysowani. A jakże. ale z ogromną sympatią. Przyjrzałam się swojej karykaturze tysiąc pińcet razy. Wniosek mógł być tylko jeden: artysta-karykaturzysta nie mógł w żaden sposób mnie skarykaturować tak po prostu (rzeczywistość jest już i tak trudna, trudno karykaturowalna). Więc. poszedł artysta w przeciwpołożnym kierunku. On mnie, och jakże subtelnie wysyblimował. Ba. Wypięknił! Ba ba. on zobaczył we mnie to, co sama chcę widzieć. I mimo, że rzeczywistość zdecydowanie odbiega od prawdy czasu i prawdy ekranu trzymam się kurczowo tego karykaturalnego wizerunku. I takiż zamierzam teraz jako oficjalny mój portret upublicznić. E włala:


b

3 komentarze:

BratZacieszyciela pisze...

Buł to dawny postindustrialny teren na Żoliborzu. - 'Buł' to specjalnie, czy naumyślnie?
Jakaż wysublimowana, no no, aż korci poznać oryginau.

benia pisze...

Buł był nienaumyślny:)buł był błędem. buł być powinien był. przypominam, artysta wprawdzie wynadobnił, ale i zafałszował oryginał do stopnia niesłychanego :) b.

BratZacieszyciela pisze...

Buł był i był buł pozostau.