sobota, 20 stycznia 2018

Styczeń trochę bardziej inny niż wszystkie inne stycznie


Ostatni blue monday przeszedł mi jakoś niepostrzeżenie. Robienie w pracy na dwóch biurkach od 7:15 do 18:15 niewiele zostawia czasu na samorozczulanie. A brak ulubionych bułeczek w ulubionym sklepie o 19:15 da się wytłumaczyć nie wplątując w to najbardziej depresyjnego dnia/czasu w roku. W ogóle jakoś mi się udaje lawirując zakosami uniknąć przynależnej temu czasowi depresji. Otulam się polarowym kocykiem i zapadam w lekturę lub zakładam słuchawki i ciepłe buty, puszczam playlistę z przebojami, do których kołysze się ¾ świata i wędruję po ciemnym Tarchominie od czasu do czasu podskakując w rytm. Nie bardzo sama rozumiem, czemu i skąd taka pogodność nastroju, bo jako wieloletni cierpiętnik bezsenności powinnam pełzać po chodniku gryząc przechodniów po kostkach. a przecież i innych powodów znalazłoby się bezlik. A jeden teoretycznie szczególnie by się mógł depresji przyczynić. Albowiem kalendarz na początku roku zrobił mi urodzinowe kukuryku razy pięćdziesiąt. Mogłabym tu poudawać, że mam lat dzieści, cienką talię osy, nogi do nieba, twarz Marylin Monroe, IQ ponad pińćet i żadnej zmarszczki. Otóż nie mam tego wszystkiego na stanie. Mam o wiele, wiele więcej i nie oddałabym tego za żadne skarby świata. Może za rok, lat pięć lub piętnaście powiem co inne, ale jestem tu i teraz, które to tu i teraz zwyczajnie lubię (choć los niestety smaga po duszy i sercu boleśnie, jak wtedy gdy zabiera na zawsze z mojej drogi przyjaciół).
Moje pięćdziesiąt zaczęło się oczywiście bez mojej wiedzy.
Taki całkiem początkowy początek nie jest mi znany (zanotowano w reptularzu: podpytać na tę okoliczność Jej Wysokość Matkę Danutę). Z kalendarzyka wynika, że marzec roku 1967 był całkiem udany i miły dla moich Rodziców. Aż nadszedł sylwester ad. 1968. mamunia objadła się bigosu, potańcowała na niebotycznych obcasach w rytm piosenek „ wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” „dozwolone od lat osiemnastu”, „ suddenly you love me” lub „azzurro” a potem nagle na porodówce stwierdziła, że ojtam ojtam to pewnie fałszywy alarm, być może z powodu szampana. dochtory były bezlitosne. Rodzimy ! być może właśnie to te bąbelki szampana wypchły mnie na świat z metryczką dziewczynka, 10 pkt. Apgar. Dziewczynka! Ujujuj. A miał być Jacuś. Ja cuś jednak na Jacusia nie wyglądałam. Ale dobrzy rodzice wzięli co dano i wychowali nie szczędząc miłości. Nie szczędzili mi też niestety gdy przyszło przeziębienie mleka z miodem i z masłem (jednak brr), na szczęście w jakimś momencie przerzucili się na grzane piwo z jajkiem i miodem (dzisiaj brr, wtedy małmazja). Poczem posłali do szkół, z których czasem nawet przynosiłam świadectwo z czerwonym paskiem i nie było trzeba używać paska jako dyscypliny. Dziecięciem byłam spolegliwym, w obydwu znaczeniach definicji tej cechy. Miła, grzeczna i niekłopotliwa. Tylko z siostrą się lałam i kłóciłam, no ale proszę Was, kto się nie kłóci z rodzeństwem. prawie mi przeszło ale czasem daję radę ją wkurzyć :). A potem nagle okazało się, że jestem nie tylko duuuża ale i dorosła i trzeba ogarnąć świat wokół. Ale ryli, ja mam ogarniać ?!? I to zdziwienie zostało mi do dzisiaj. ogarniam jakoś, choć ciągle nie czuję się dorosła. Hanna Bakuła miała racje, pisząc w moim horoskopie, że jestem dzidzia piernik. Z czasem coraz bardziej piernik niż dzidzia. Z osiągnięć mojego dotychczasowego żywota nie da się upleść wzorcowej makatki. Ani wzorcowa matka rodzinie, ani przedsiębiorcza biznesłomen. Ale. jedno mi się udało z całą pewnością. Udało mi się lubić ludzi. Ba. czasem nawet wzajemnie. Cały mój dorobek pięćdziesięciolecia to moi przyjaciele, znajomi, koleżanki i koledzy (także z pracy gdzie podnoszę PKB od 25 lat w tej samej firmie – wiem, to się leczy). Dziękuję Wam za to, że jesteście. Bliżej, dalej, częściej, rzadziej (to akurat pewnie moja wina, introwertyka z zahamowaniami interpersonalnymi).Dziękuję Wam najserdeczniej jak tylko umiem. Z osiągnięć życiowych w specjalnym bonusie mam przytulne mieszkanie. na kredyt. kredyt we frankach, którego ostatnią ratę spłacę prawdopodobnie z emerytury i to mnie strasznie śmieszy – no bo z jakiej emerytury? ale i cieszy, bo jak/jeśli w ogóle już spłacę, a będę wówczas prawdopodobnie u schyłku żywota swego, to gdy nadejdzie czas dematerializacji z tego świata, moja kochana matka chrzestna zadbała zawczasu o to, żebym na starość nie musiała oszczędzać na fajkach i winie czerwonym, gdyż mam już opłacone swoje miejsce z granitu na bródnowskim cmentarzu (numer kwatery na życzenie). Przekażcie proszę swoim potomkom, że za każdą sztuczną wiązankę na Wszystkich Świętych będę ich straszyć i strasznie nękać w noce bezsenne. Ale zanim. zamierzam spokojnie, lub nie, nadal dorośleć i cieszyć się życiem. Z Wami. W Miętkich, w Radomiu, w Buenos Ajres, w Ciechocinku (o tu, tu to ja już mam upatrzoną kreację z cekinami na te osławione dansingi), w Crewe, w Pernambuco lub na Alasce. Gdziebądź. wszędzie tam, gdzie będę razem z Wami.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

Co tu dużo gadać - gratulacje za to lubienie ludzi. Mnie trochę po półwieczu też prawie się udaje ich lubić.
Ale prozę waćpanny cenię szalenie, rozkosz to dla umysłu poćwiczyć skojarzenia i popodziwiać porównania.
Następnych i następnych, czyli razem 150, żeby opłacało się z ZUSem.