poniedziałek, 15 lutego 2010

posłowie

w piątek trocheśmy puściły rynnę. i nie tylko my. ale . w takich okolicznościach przyrody to raczej prawidłowość niż anomalia. w ogóle to dziwnie tak. duszę ma człek i serce sponiewierane, że nic tylko usiąść , zafurkotać nozdrzami i płakać. a z drugiej strony, jak widzi tyle zacnych i życzliwych twarzy to jak tu się do nich nie uśmiechnąć. trza było więc spraktykować (u)śmiech przez łzy. ponadto pierwszy raz w życiu, a mniemam, że raczej także ostatni, latałam po cmentarzu z reklamówką sałatki jarzynowej bo alaska miała taki nieodparty imperatyw. Starszy Pan lubił sałatkę jarzynową, więc pewnie nam wybaczy. a w chwilach stresu można mieć przecież takie aberracje. były też inne aberracje, np. gdy trzeba było klejem od klepsydry zalutować klapiącą szczękę pewnej niewieście gdyśmy po podali bigos. gdybyśmy mogli, a chcieliśmy, wszystkich ugościć w domu bigosem trzebaby fotele z Wiejskiej pożyczać. nad stołem unosił się czar wspomnień. takich dobrych, radosnych wspomnień. bo jakież inne miałby nam Starszy Pan pozostawić. ciocia Krysia jak zwykle kuksała pod żebro swego małżonka o cokolwiek . córka chrzestna Starszego Pana niezmiennie śliczna i pogodna, choć przecież mogłaby już , ż racji wieku, wyglądać stateczniej (cała nadzieja nasza w tych genach po mieczu). potomkowie Babetki jak zawsze rozgadani, jak niegdyś na werandzie w Kupiskach. wujek Adaś szykowny i wzruszony. Mirek i Rysio ramię w ramię. zupełnie tak, jak jeszcze przed chwilą, gdyśmy w Rudej, przy kaflowym piecu świętowali siedemdziesiąte piąte urodziny SP. Zenek z miasta łodzi, która nam już zawsze pachnieć będzie cukiernią. przyjaciele i rodzina. tak. to było niezwykle miłe spotkanie. i bardzo nam potrzebne. bo wprawdzie wykruszają się poszczególne ogniwa tego rodzinnego łańcucha ale więź nadal pozostaje niezmiennie silna. a gdy gwiazdy zaświeciły na niebie wyciągnęliśmy stare zdjęcia. głównie dla Mariana. a zdjęcia i okołozdjęciowe opowieści kolejny raz potwierdziły, że jesteśmy rodziną wyjątkowo patologiczną, kultywującą etos familiarnej sielanki czym alienujemy Mariana ze współczesnego świata, który tego typu więzi raczej ostracyzuje niż pielęgnuje.
a potem przyszedł weekend i nadgorliwie , niczym aktywista stachanowiec, nasypał białego. więc. dziś z rana znowu leżałam pod romanem i kopałam tunel bo zawisłam na zaspie. idiotyczne deja vu . zaprawdę powiadam wam. kończy mi się cierpliwość i zdolność machania szpadlem. dajcie mi tu tych specjalistów od ocieplenia. jutro rano wręczę im łopatki i niech sobie przy odśnieżaniu romana weryfikują swoje irracjonalne teorie podczas gdy ja się będę nasączać świeżo zaparzoną kawusią.

b.

Brak komentarzy: