środa, 3 lutego 2010

sandwiczstory

kiedy już na dobre ugrzęzam w biurowym marazmie strywializowanych aferek i paniczek, kiedy już czuję bezdenną empatię z dziurkaczem, to nasz dzielny ojciec dyrektor wie jak wyciągnąć mnie z opresji tego schematyzmu. od tego zresztą jest , jak mu się wydaje, by raźno strzelać bacikiem w stosownych momentach. teraz też, otrząsnąwszy się z zimowego letargu zaaamachnął się i strzelił. ale to tak strzelił, że mi się najpierw brwi wygły w wielce sceniczne zdumienie a potem zjeżyły i zmierzwiły a jedna nawet na gwałt posiwiała. szczęśliwe przy takim stosunku siwych do nie, mogę sobie ją spokojnie wydepilować. nie chcę nawet myśleć co byłoby w odwrotnym stosunku. ojciec-dyrektor tym razem wykazał się iście nie germańską fantazją ułańską i mocno wyekstrahowaną dezynwolturą składając mi swą niezwykle frapującą propozycję. do propozycji pchł go wąż. ale tam, nie ten rajski. ten co go nosi po kieszeniach. z odrazą odrzucił słoną ofertę firmy cateringowej mającej zorganizować lunch na naszym jednodniowym sympozjum i prędziuchno zwizualizował sobie mnie jako lunchoczyńcę zdecydowanie tańszego. koncepcja w zasadzie słuszna i poparta targowym doświadczeniem. szkopulik wszakże tkwi w tem, że sympozjalistów do wykarmienia kanapeczkami i kawą jest jakaś setka. no to policzmy spokojnie na karkulatorku. każden wchłonie cztery kanapeczki i wychyli cztery kawy. mie się wydaje, że to dość trudne jednoosobowo rozwiązać logistycznie kwestię czterystu kanapeczek i czterysu kawuś mając do dyspozycji jeno siebie i salę wykładową szacownej uczelni politechnicznej na wschodnich rubieżach kraju jako zaplecze techniczne .targa mną też niepewność niejaka, ile masła trzebaby na czterysta kanapeczek? oraz ilu rąk? a gdybym tak poukładała te kanapeczki wzdłuż korytarza? to śmigając na rolkach mogłabym przecież wystąpić w roli żywego taśmociągu. w plecaku na klacie miałabym strzępiastą sałatę do dekoru, na plecach w plecaku miałabym kilo kiełbasy, w torbie na lewym ramieniu kilo sera w plasterkach , w torbie na prawym ramieniu ogóreczki, w kieszeniach majonez i keczup. parę niespiesznych przejazdów po korytarzu i w sumie czy ja wiem? mogłoby się udać. jakbym zaczęła dziś to na godzinę „S” ,jak sympozjum, w nadchodzący wtorek powinnam się wyrobić. potem tylko strzepnęłabym okruszki z fartuszka i migusiem nalała do filiżanek sto kawuś. wprawdzie na przerwę lanczową przewidziano dziesięć minut, ale gdybym użyła wysokociśnieniowego szlauchu – mogłabym się w czasie zmieścić. nie takie rzeczy człowiek jest w stanie unieść. a gdybym do tego jeszcze wzuła swój erotyczny fartuszek kuchenny z roznegliżowaną pamelą anderson w podwiązkach , to ho ho. zostałabym królową cateringu. tymczasem jednak koncepcja ta upadła na bruk (no nie wiem, nie wiem czemu) i znowu będę jedynie empatyzować z dzirukaczem.
nicto. emocji ci u nas i tak dostatek. Starszy Pan po drugiej operacji dochodzi do siebie a my razem z nim. i cofam też, że On nam gotuje armagedon. to Jemu zgotowano armagedon. do entej potęgi . a On to znosi z dzielnością Zawiszy.

b.

Brak komentarzy: