wtorek, 11 czerwca 2013

podroby potargowe

chciałam przyniniejszym zdementować plotki, że iż oto w publicznie rozpowszechnianym mailem przepisie na słowiańskie fułagra zawarłam tajemnicę wysublimowanego smaku w fakcie przesmażenia posikanej cebulki. otóż uprasza się potencjalnych kucharzy aby nie posikiwali na cebulę a jedynie ją posiekali. brak jednej literki nie oznacza, iż chciałam zaszczepić w konsumentach ducha wszechmogącej urynoterapii. bynajmniej. no. ale. poszło w świat więc z całą mą mocą dementuję. zwłaszcza, że dałam skosztować fułagra na targach międzynarodowemu towarzystwu i musiałabym się w cuglach ekstrapolować z firmy, gdyby wieść o serwowaniu posikanej cebuli dotarła do nobliwych konsumentów zza Odry i Nysy Łużyckiej. choć w sumie zważywszy na napięcie panujące ostatnimi czasy w biurze chętnie wysłałabym się w kosmos co najmniej. ojciec-dyrektor daje czadu do pieca jakby się objadł sfermentowanego manioku. plan wizytacji klientów w towarzystwie angielskiego specjalisty od tego i siego (moja wiedza o tym i siamtym jest licha jak funt kłaków, a już w języku Szekspira pretenduje do miana szczytu kuriozalnej niekompetencji) skręca mi żołądek w dwuzwojowego ślimaka. no i co. no i co z tego, że angielski dżentelmen niezwykle uprzejmy, miły i ujmujący jest. koniec końców i on też musi wypełnić po delegacji w Polsce koncernowy matrix znaczącym przychodem. w procentach. oraz w calach. myśl o natychmiastowym przekwalifikowaniu na operatora mopa wzrasta we mnie jak poziom wody na trasie AK w stolicy. tegoroczne targi z powodu braku henryczka były potwornie nudne. no może z wyjątkiem czwartku, kiedy musiałam zaglądnąć do wizytownika, żeby sobie przypomnieć huajem. podczas gdy ja konwersowałam z mniej lub bardziej znanymi mi klientami, dziewczyny w kuchni szatkowały na wyścigi składniki zastępczych kanapek. gdyż oto bowiem – kataklizm dwudziestolecia – zabrakło, och zabrakło parówek. nagła trwoga zdjęła Poznań. zrobiło się szaro, a w niedalekiej oddali zagrzmiał złowróżbnie ciskając pioruny neon „skrytym parówkożercom mówimy nasze stanowcze NIE”. groza przeszyła na wskroś trzewia. słychać było szlochy, łkania i lament. a potem znagła wśród zimnej nocy wzszedł był na nieboskłon księżyc i obłaskawił sytuację miejscowym śledziem w śmietanie w hotelowej karczmie. i nagle coś, jakby pojawili się: „wszędzie pogodni, zamożni Polacy (i nie tylko), luźnym zdążając tramwajem, wytworną konfekcją okryci, i darząc uśmiechem się wzajem, i wszyscy do czysta wymyci, i wszyscy uczciwi od rana od morza po góry, aż hen”. i tym wieczornym, niepozornym śledziem uratowaliśmy swój imydż i honor a może i ojczyznę. na następne targi jednakowoż planuję koklusz ze szkarlatyną, osoby stosownie prątkujące w okolicach początku czerwca 2014 mile widziane.
b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

na dziś dzień mogę zakręcić się koło zarazka półpaśca lub ospy. Do wyboru. Może można nabrać na zapas w probóweczkę i do zamrażalnika? Chociaż nie wiem czy to nie podlega jakiejś karze !!! No bo jak nie wykorzystasz to zginą bidule niewykorzystane jak trza. A zawsze można w takiej potrzebie przekręcić się koło pierwszego lepszego przedszkola. Tam zawsze coś hula.
Alaska