wtorek, 16 września 2014

o ziemiaństwie poniekąd

to co się dzieje w naszym przybiurowym ogrodzie jest tak niewiarygodne, że mamy spore sińce na czole w kształcie pytajnika z wykryzknikiem od podszczypywania: jest li to azaliż prawda czy jeno zbiorowa fatamorgana. albowiem. zgoła już trzeci roczek przelatywa, gdyśmy tu osiedli a nasz administrator kochany codziennie obiecywał, o ho ho, jaki tu piękny ogród będzie. Wilanowskie alejki, gdyby go zobaczyły, sczezłyby z zazdrości i zapadły się na południową półkulę. a temczasem przez trzy lata za oknem panował chaos muldowatych wzniesień bogato obrosłych perzem i mleczem a w pośrodku królowała gigantyczna karpa po starej topoli co nam żem ją burza dwa roki w tył powaliła gruchocząc jedno auto i pół ogrodzenia. wzdłuż którego wystawały rachityczne i pożółkłe cmentarne tuje. pośród sąsiednich ogrodów wypielęgnowanych i wykrochmalonych jak serweta do święconki był nasz ogród solą w oku co poniektórym, którym zawdzięczamy bliższą i całkiem miłą znajomość z lokalnym przedstawicielem straży miejskiej. aż nadejszła ta wiekopomna chwila. topolową karpę, wykopawszy najprzód sześcioma rękoma dół głęboki na trzy sążnie usunięto a dół zakopano. choć jeszcze chwila a mielibyśmy idealny skrót do naszych dostawców z Chin, od których tradycyjną pocztą pneumatyczną z pominięciem cła zamierzaliśmy sprowadzać ta dziurą w ziemi import takich rzeczy do robienia ząbków w kółkach. zaraz potem pojawiła się glyboglezarka oraz przytoczył się walec i wszystko wyrównał. a dzisiaj posadzono wzdłuż ogrodzenia takie tycie tyciuchne krzaczunie, co to mają w maju eksplodować wegetatywnie w gęsty a olbrzymi żywopłot (chyba to podleją wysoko stężoną somatotropiną, albo co). a w niedalekich planach (pan administrator kochany mówi, że do końca września. o roku nie wspomina. cwaniaczek)jest rekultywacja, utrawnikowienie murawą deptanioodporną, sadzawka z łabądkiem i złotym karasiem, bluszcz pnący po drabinie społecznej , romantyczna ławeczka pod ażurową latarnią z żeliwa szarego i całodobowe dyżury wielobarwnych motyli nad rabatą zimoodpornej orchidei. tak więc powodów do szczypania mamy aż nadto. obawiamy się, że na finiszu, w tej części stolicy zbraknie okulistów, którzy naszym sąsiadom zblednięto oko będą na powrót rekonstruować musieli. tymczasem miast się oddawać pracy, pokładając łokcie na parapetach patrzymy z niedowierzaniem i słuchamy czy rośnie niedeptalna trawa. a miejscowa wiewiórka przygląda się ciekawie w nadziei, że ktoś tu posadzi fistaszki.
wziąwszy za przykład, posadziłam sobie pod domowym tarchomińskim oknem tuzin cebulek zjawiskowych holenderskich tulipanów. jak się przyjmą, w przyszłym roku posadzę zagon buraków i jarmużu. a za dwa lata zapalikuję kozę na twaróg i posieję paprykę na ajwar, splantuję awokado i zaprowadzę w wiadrze niewielką hodowlę krewetek. czy ktoś wie, jak się uprawia majonez?
b.


Brak komentarzy: