wtorek, 23 września 2014

Zabrałeś mi lato, nie dałeś nic w za to


pierwszy dzień jesieni lekcję odrobił na bdb+. poranek podciągnął mój stary zaokienny termometr do 9 stopni Hg, choć mówią że w słupku nie Hg a szpirytus. HaGoWie. zresztą. organoleptycznie nie sprawdzałam. udałam, że niedowidze i wyszłam w mrok w sandałach. ała. roman nie miał nic przeciwko natychmiastowemu nagrzaniu do 24.5 i tylko mrugnął porozumiewawczo, że mało w baku i albo zimno i dojadę albo ciepło i se dopcham. dojechałam. społeczeństwo w biurze było tak zdegustowane aurą, że postanowiło kontestować. obecność ekspresu do kawy, oraz, co równie ważne, kawy do tegoż (co nie jest normą bynajmniej, zaś gdy obecności kawy bolesny deficyt wówczas nad ekspresem zawisa społeczeństwo nieruchomo i z wzrokiem błędnym oraz miną tak skonfundowaną, jak u tego misia co zagląda a im bardziej zagląda tym bardziej nie ma i co teraz, mamusiu? redakcjo? prezesie? jak żyć? ) sfokusowało kontestację w kuchni . taki, hm, współczesny archetyp zapiecka. ponieważ nie samą kawą człowiek żyje, w celach antydepresyjno-jesiennych wyszarpano z głębin szafek ostatnie zapasy omszałych czekoladek, sucharowe ciasteczka o niewiadomej proweniencji a na koniec wylizano gremialnie słoik miodu i wyżarto cukier trzcinowy a opakowanie solidarnie podzielono na równe strzępy. przez chwilę trwały nawet debaty nad użyciem flaszek z wiśniówką wzgl. uwarzenia grzańca ale pogoniłam machając prze nosami kalendarzem z mającymi dopiero nadejść zmarzliną i szronem na rzęsach. dało się zauważyć w społeczeństwie asumpt do pomruku niezadowolenia i rebelia zawisła na lichym włosku. podszedłszy (ach, imiesłów mój kochany) społeczeństwo podstępem (jednocześnie wyrywając siłą flaszki z wielu dłoni) napomknęłam o zbliżającym się wszak milowemi krokami październiku, kiedy to od lat, uświęcony tradycją (nie wykluczam, nie potwierdzam i nie przeczę konotacjom z wieloletnim celebrowaniem rewolucji październikowej) odbywa się nasz doroczny piknik z pieczonymi teutońskimi kiełbasami polewanymi suto (zakazanym z powodu aberralnego nomenklaturowego zakazu w Germanii ) sosem cygańskim oraz wszelkiej maści nalewkami. społeczeństwo rozmarzyło się chwilowo we wspomnieniach zwiotczając uścisk na flaszce, a ja poczułam, że właśnie nastawiłam na siebie samą wnyki i już wsadziłam w nie nawet stopę w sandale. przezornie nastawiłam więc alarm w telefonie pod hasłem: bigos, sałatka jarzynowa (kartoflaną z powodu niedostatecznych oczywiście kompetencji zrzucam na karb o-d) i grzybki marynowane na okolicznościową datę zsynchronizowaną z urodzinami naszego ojca-dyrektora (niech mu ręka lekką będzie w przydzielaniu premii). wyartykułowana sylabami data urodzin capo di tutti capi nagle wyrwała społeczeństwo z chocholego kiwania zbiorową konstatacją, że w zasadzie postać ta jawi się im na horyzoncie jeno bladym, wspomaganym licznymi absencjami wspomnieniem a tym samym wizja na imprezę z teutońską kiełbasą zaczyna spełzać w zarodku (i tu wzdech rozpaczy uniósł dach wraz z kominem). bowiem faktycznie ojciec dyrektor nie bywa. znaczy bywa. ale u nas raczej nie. nie jest to bynajmniej powód do smuty narodowej generalnie. jednak jako bezsprzeczny przyczynek do imprezy mógłby się nam tu przydać. aczkolwiek, odnotujmy tu historiograficznie, że o-d z niewiadomych eksplikacji oraz pobudek zarzucił audytowanie własnych włości od czasu jakiegoś. normatywnie rzecz ujmując, dość znacznie długiego jakiegoś. najsampierw zrzuciliśmy to na karb hałaśliwych robót drogowych pod oknem ( ja pod twoim oknem trzy godziny młotem, walę w asfalt hej hej hej). potem zrzucilim to na karb rewitalizacji terenów zielonych (czytaj: bezszelestny siew trawy na ogrodzie- znaczy na wypłaszczonym wałkiem ugorze- ale może ojciec-dyrektor uczulon na wiechlinowate i unika przycznka wysięku siennego). ostatecznie nie dotarliśmy do pragenezy absencji. ustaliliśmy jednak jednogłośnie, że with or withaut you impreza się odbędzie a komitet organizacyjny ma nam wydrukować w kolorze plakat z w miarę aktualnym wizerunkiem ojca-dyrektora (szkoda, że wydrukowanie kiełbasek nie działa tak sensualnie), które rozkleimy na posesji. co w sumie racjonalne jest i wielce praktyczne, aby gdy jednak kiedyś się tu nam zjawi, nie pomylić go z kurierem lub dostawcą pizzy.
b.

Brak komentarzy: