środa, 14 stycznia 2015

na we tu, kor ki są

w autobusie wiozącym nas do samolotu czereda ludzkości gniotła się niemiłosiernie na każdym wolnym skrawku wypchanego do granic trzaskania karoserii pojazdu. obok mnie stał dystyngowany pan w aksamitnym fularze i rozmawiał wykwintnie (tak się mi bo zdawało) z drugim dystyngowanym panem w wełnianej jesionce. ponieważ ucho moje sięgało z powodu tłoku ich rozmowy, to wyłuskałam bez trudu jedną taką frazę, wpadłam w zachwyt nad ślicznym językiem francuskim i powtarzałam sobie zapamiętany wers aż do lądowania w stolicy (w tej aktualnej stolicy, lecąc z tej starej stolicy). pomyślałam, a. zapodam marianowi podsłuchane, niech mi przetłumaczy co usłyszałam i żeby nie zapomnieć jadąc trasą łazienkowska synkopowałam sobie: na we tu kor ki są, na we tu kor ki są. i nagle, gdzieś w okolicach pomnika lotnika, stojąc w korku na światłach, dopadł mię lotem koszącym gwałtowny i nieoczekiwany przebłysk inteligencji zniewiadomoskąd. i skojarzyłam zasadność wypowiedzi rzuconej w eter gdyśmy czekali na pasie startowym czekając dość długo na dowóz do schodków bombardiera. i najpierw myśl miałam taką naiwną, że jednak mimo wszystko rozumiem po fransusku a potem, że jednak eksplikacja jest bardzo bardziej prostsza. ot tylko potwierdza odwieczną regułę, że co głuchy nie dosłyszy, to zmyśli. ale nadal uważam, że owszem, zmyśliłam. za to zmyśliłam bardzo wykwintnie, bo po frąsusku. ne spa?
b.

Brak komentarzy: