czwartek, 22 stycznia 2015

podszewka zaniechania


może i jabym o co napisała, ale kto mi rączke rozbuja. po świątecznej nirwanie i przerwie śladu tyle co po kosmitach na kaktusie. w biurze tradycyjny pożar w burdelu (ha! w lutym pójdę w końcu i ja obaczyć, czy ten kabaretowy jakosik przystaje do mojej rzeczywistości. tuptam relaxami ze zniecierpliwienia. mówią weki, że silnie okraszony nieobyczajnymi pannami na k. będę więc słuchała selektywnie bo mam drażliwe na k ucho). codziennie zaczynam w biurze przed ósmą, kończę przed siódmą jako wyleniały flak na kaszankę. a chodzą słuchy, że bliscy bliźni mają jeszcze gorzej. się nie będę licytować. w każdem przypadku to granda i tu pardonemła cytat z Dukaja wszystko to „chuj, zbój i propaganda” rzekłam. nadomiar roman znowu w szpitalu. chcieli mu wszczepić baypasy ale się okazało, że akuratnie wyszły i nie wiadomo kiedy wrócą. a przecież poszłam z nim do doktora jedynie z powodu niepohamowania w ręku. bo jak zauważyłam, na ręcznym z górki ślicznie się roman stacza, ruchem jednostajnym i dostojnym ale jednak stacza. a pan Zenek, ten od wlepiania przepustek i stempli mówi , że nie nada. żenada. no a po prześwietleniu wyszły baypasy i inne cenne frykasy. bidulek rozpruty leży więc na stole operacyjnym i czeka na organa a ja tymczasem popylam komunikacją miejską. bileciki karnie kasuję i fru, fajnie jest. gorzej, że jak z buta od przystanku to albo leje albo jak dzisiaj się zimie przypomniało, że ojej zapomniałam nasypać w grudniu to teraz zrobię biały nalot dywanowy. no topsz. w końcu się śnieg zimie jak psu buda z michą przynależy. za przyczyną mokrych opadów ze skonsternowaniem skonstatowałam, że moja mokra czapka z pomponem pachnie zwarciem instalacji elektrycznej. serio serio. to jest naprawdę surrealistyczne wrażenie, gdy w środku miasta na chodniku poczujecie swąd z przepalonego gniazdka. chyba nie chcę wiedzieć z czego ta czapka jest zrobiona. czyżby z wełny owcy przegryzającej kabel od żelazka? no ale. się nie boję wcale. bom wszak wnuczka elektryka a wiadomo. elektryka prąd nie tyka. w czem pokładam głęboką nadzieję patrząc jak mój kuchenny żyrandol coraz niżej opada wyciągając z sufitu kolejne metry kabla. jak tak dalej pójdzie, za jakiś miesiąc spodziewam się na jego końcu ujrzeć głowę generalnego dyrektora pobliskiej elektrowni i jego paprotkę. bo się mi dyrektor zawsze jakoś z paprotką kojarzy (Gruza, Gruza winny. wszystko przez Czterdziestolatka i jego Zjednoczenia). tymczasem idę sobie stąd. bo na mnie czeka różowiutki ozór w galarecie i słoik chrzanu. co jakoś dziwnie mi nie zgadza się, sprzeciwia, KOLIDUJE! jednakowąż bądź z moją ideją bycia wegetarjanem. bo ja owszem. mogę być wegetarjanem . ale. tatar, mielone, schaboszczak, nóżki cielęce i ozorek zostają!
b.

Brak komentarzy: