środa, 19 sierpnia 2015

Zen-on czyli krótkotrwały profit urlopowy

Gdy się ma za sobą błogostan i nirwanę wyniesioną z tarasu zawieszonego tuż nad zarybionym szczupakami stawem, obrośniętym bujnymi szuwarami. Gdy się ma za sobą zachody słońca o zapachu lawendy i maciejki. Gdy się ma za sobą szum ciszy traw i wielobarwnych kwietnych po bezkres kobiercy. Gdy się ma za sobą smak porzeczek rwanych z krzaka ranną rosą omalże z okna sypialni. Gdy się ma za sobą bliskie, pokojowe spotkania z naturą reprezentowaną przez gęsi, kurczątka, kozy, owce, puchate króliczki i sforkę psów-znajd przepełnionych miłością i oddaniem do homo sapiens (Korba z pewnością spostponuje tę opinię, gdyż każdy głask odjęty był wszak od jej jestestwa. A przecież głaskanie Korby powinno być obywatelskim obowiązkiem zapisanym w Konstytucji i trwać powinno bezprzerwnie 49 godzin na dobę). Gdy się ma za sobą zauroczenie tajemniczym i niepokojącym XIX wiecznym pałacykiem w środku mrocznego nigdziebądź. Gdy się ma za sobą łąki trzmielem i pszczołą brzęczące. Gdy się ma za sobą szalony klangor żurawi o zmierzchu. Gdy się ma za sobą błękitu nieba bezkres z rozgrzanym, drobnym piaskiem nadbałtyckiej plaży między palcami kończyn. Gdy się ma za sobą zimnych piw liczne łyki u schyłku upalnego dnia a na zakąskę ciepłą jeszcze, wędzoną rybę. Gdy się ma za sobą letnie z przyjaciółmi obcowanie. Gdy się ma za sobą nabycie kiczowatego, gipsowego kutra rybackiego z inkrustacją Poddąbia i rzemyka z pięknymi falsyfikatami bursztynu. Gdy się ma za sobą w niespodziewanym bonusie weekend w rozgrzanych sierpniowym słońcem sprzyjających okolicznościach przyrody obfitujący w moczenie kupra w kryształowym jeziorze, kiełbasę z ogniska pod niebem spadającym gwiazdy, bimber pokotem kładący i pierwszy ząbek latorośla Ignacjusza. Gdy się ma za sobą urlop czyli nec plus ultra. To. Człowiek pourlopowany (Gatunek występujący w przyrodzie nadzwyczaj sporadycznie, bardzo krótko i nader rzadko. Blisko spokrewniony z yeti) w nagłej a niespodziewanej konfrontacji z rozjuszonym do białości impetem furii ojca-dyrektora (Gatunek osobliwie srogo rozpowszechniony. Blisko spokrewniony z pieniaczem pospolitym) przybiera na karnym dywaniku spokojem tchnącą asanę kwiatu lotosu i machając opaloną nóżką w złotym klapku przeczekiwa atak furii o-d nucąc sobie pod nozdrzem „rzuć to wszystko, wszystko co złe...” Wodeckiego z Mitchami. Gdy się jest człowiekiem pourlopowanym, ma się zaskakująco duży dystans do skrzeczącej rzeczywistości - jak stąd do Prenambuko co najmniej. I ma się w zanadrzu poniekąd jakby miłość(czy cóś na podobieństwo) do świata i ludzkości, nieogarnianą na co dzień szarym rozumem. Baaardzo. Wręcz niewysłowienie baaardzo sobię chwalę ten stan. Choć w potylicę uwiera skrobanie kolejnej kartki z kalendarza, że to wszystko wszak niebawem minie. Jak mgły nad stawem pełnym szczupaków, jak rosa na poziomkach/porzeczkach o poranku, jak piana z piwa, jak pierwszy mleczak I. I jak to lato, co latoś nam skwarem doskwiera dotkliwym, pocąc skronie mimo wiatraków mielących ciepłe przeciągi (a stolica tonie w pożółkłych liściach jakby już się był tu rozsiadł na dobre i złe październik, ałć). Tymczasem pozostaję w kulawym lotosie (prawe biodro odmawia współpracy a przecież aby wykonać kwiat lotosu należy mieć elastyczne kolana i dobrą rotację zewnętrzną we wszystkich stawach biodrowych i kolanowych). Więc. Wekuję zen na zaś jedną (lewą) nogą dotykając omalże przepisowo pępka a drugą, z uwagi na zwichrowanie stawu udając, że już poniekąd dawno pępka dotkła i dalej ani du du. Ale za to żuchwa proszę ja Was przepisowo bardzo równolegle do podłogi jest. bardzo jest równoległa. O ile kompulsywnie mieląc sałatkę pomidorową z rukolą dynamicznie nie zmienia chwilowo słusznego lotosowi kąta. I niech ten koślawy zen trwa jeszcze przez chwil kilka a najlepiej chwil multum.
b.

Brak komentarzy: