poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Kaszubskie elukubracje kanikularno-kulinarno-komemoracyjne

Pierwszy tegoroczny urlop zmienił się był niepostrzeżenie w czas przeszły dokonany. Chlipnę wymownie, bo jest za czym. Bory Tucholskie z bezlikiem jezior rzuconych przez matkę naturę hojnie w głęboką zieleń przepastnych lasów cieszą oko zjawiskowym szmaragdem pod bezchmurnym nieboskłonem.


Niestety częściej cieszą tylko oko, rzadziej spragnionego chłodu całego człowieka jako substancji spoconej rowerowym błądzeniem po niezbytdobrzeoznakowanych leśnych areałach. to jest istna katorga, gdy wodę kuszącą lustrem bryzą marszczoną widzisz a stopy zanurzyć nie możesz. Gdyż. dostępu doń bronią dzikie szuwary i/lub tylko nielicznym autochtonom znane do nadjeziornych mikroplażynek ścieżki.


Mijasz więc łkając i łykając łzy żalu oraz strugi potu skroplone upałem nad czołem nieukontentowanym brakiem osiągalności źródła potencjalnego ukojenia i zmierzasz rowerem w tym upale dalej (oby, jeśli kosmiczny kartograf pozwoli) do domowego zacisza ze źródlanym zimnym prysznicem. a tymczasem pokonywanych w trudzie i znoju leśnych przestrzeni telefoniczny GPS dość często nie rozpoznaje, gdyż zbyt rzadko tu w lasu środku stawiają anteny, bo jelonki i motyle ich jeszcze nie potrzebują. Czyli .Zostaje mapa papierowa. a tymczasem ona zwija się ze wstydu, że OOO! o tej drogi to akurat nie nanieślim. I tamtej i kolejnej co ją na rozstaju mijacie, też. no nie nanieślm. Opieranie się w nawigacji na tradycyjnie północnie mchem porosłych konarach drzew nie zdaje się być kluczowym rozwiązaniem. gdyż. wyalienowanie natury wydatnie nękanej przez człowieka także tu zostawia swoje ślady-innowacje-dewiacje. Mech na brzozie rośnie tam a na sośnie zupełnie siam. A tu burza nadciąga, las groźnie szumi gnąc czubki drzew do ziemi. My zaś pedałujemy po tucholskim bezkresie upewniając się za każdym leśnym duktem, że nigdzie drogi do domu ni kurhanu ze współrzędnymi. Są tylko tabliczki oznajmiające bliskość rezerwatu „Krwawe doły” jakoś nam nad wyraz chętnie w środku puszczy wyskakujące. No owszem, był na mapie taki rezerwat. Ale. on nie był kuszący. Gdyż z niego nie było drogi ucieczki. W samym środku środka lasu, z dalekiego dala od cywilizacji piorunochronami okraszonej zapętliłyśmy się tam z Alaską jak na rondzie Babka i w którą stronę byśmy nie pojechały, wracałyśmy w te markotne , krwawe okolice. a burza szemrała coraz bliżej i bliżej. W końcu siłom i godnościom osobistom przerwałyśmy ten chocholi taniec i lekceważąc mapy popedałowałyśmy na durś, gnane bardziej moimi brontofobicznym lękiem niż topograficzną logiką. Nagroda za zbłądzenie w borach była godna królów. na zwieńczeniu tych peregrynacji po dzikich tucholskich bezdrożach czekała na nas Oberża w Konarzynach. Państwo to sobie odnotuje w kajeciku. To jest miejsce ukojenia nawet najwybredniejszego gastroentuzjasty. Tam kotlet schabowy prześciga średnicą młyńskie koło, wątróbkę podają w miednicy , zupę rybną pokocha każdy ryb adwersarz a pierogi z kaczką lub jagodami ozdobione kwiatami nasturcji uśmierzą ból istnienia nawet listopadowego kontestata. atrakcyjność dań kusi zgłodniałe tłumy w środku wioski leżącej w zasadzie w , przepraszam, ale w nigdziebądź. Czyli daleko od szosy. Rozmiar podawanych dań przekracza geometrię przestrzennego pojmowania. Kunszt i smakowitość potraw wynieść musi ponad nieboskłon nawet marzycieli o daniach Michelina. Skręćcie tam kiedyś znienacka jadąc na północ od Bydgoszczy. Wasze kubki smakowe będą Wam wylewnie i długo dziękować. Jeszcze w długie zimowe wieczory marzyć będziecie o ichnich surówkach z młodej kapusty, wyśmienitych małosolniakach, kompocie z papierówek zebranych w przydomowym ogrodzie otaczającym mury restauracji a.d. 1908, . i o cudownej polędwicy wędzonej nad jałowcem. Ta organoleptycznie gargantuiczna retrospektywa pozwoli Wam dzielnie przetrwać jesień, zimę i kulinarnie marny przednówek. Nie omieszkajcie!

b.

2 komentarze:

BratZacieszyciela pisze...

Jajakobyły harcers i dyżurny mądrala, nie omieszkam wspomnieć, że istnieją szpecjalne programy topograficzno-kartograficzne offline, że się pobiera teren, któren się zamairowuje poddać pentrancji, i w skali dawnej mapy sztabowej on siem wyświetla jak na gpsie, ino zapomniałem jak on się zwie, probowałżem sam osobiście, wiem tylko, że on na amdroida jest tylko, te z nadgryzionem japkiem się nie załapują.
Jak interesuje - mogie poszukać, pewnie odtworzę mój tok rozumowania, ale wujcio Google pewnie podpowie szybciej.
Jak jeździłem rowersem po mojej własnej okolicy z aktualnością po lasach było wcale nieźle, a to co się nie zgadzało przyprawiało mnie o dawny wspomnień czar, jak się łaziło w latach 80-tych na dawnych powiatówkach (1: 15 000 bodaj) albo, o zgrozo, na drukowanych pięknym gotykiem przez Niemców mapach sztabowych z 1930 chyba roku i poza poziomicami absolutnie nic się nie zgadzało!
Przejść trasę imprezy na orientację na takich papierach to było coś! A najlepiej było je wygrywać, łza się w oku kręci...
A teraz, pani, to młodzi nic nie umiom, nawet jak im googlemaps podaje widok ze samolotu, co gdzieniegdzie i przecinki widać po gęstwinie...
Trangulów to już niema, a to były dopiero punkty orientacyjne!
Taaaa, zez wiekiem to już człek zaczyna żyć przeszłością, bo teraźniejszość wcale nie bawi, ani w pamięć nie zapada...
Kiedyś to nawet narzekanie było lepsze.

benia pisze...

dziękować ale pozostanę przy tym co mam. czasem zgubić się jest nawet fajnie. można niechcący odkryć np. Konarzyńską Oberżę, na mapie nienaznaczoną. taki urok błądzenia. a co do narzekania, fakt, z wiekiem coraz bardziej kuszące. ale póki co robię mu a kysz:)
b.