wtorek, 7 sierpnia 2018

lata uciążliwa dewiacyjność


nie wiem czy to lato, które z niebywałym impetem i animuszem zaczęło się zaraz po mokrej i brzydkiej Wielkanocy, jest jednym z wielu i kolejne potwierdzą trend spalenia słońcem kuli ziemskiej, czy jest tylko wrednym wyjątkiem jak fasolka o zapachu durianu w torebce pełnej słodkich smakowitych esencji. Ale wiem na pewno, że tak upiornie upalne jest pierwsze w moim życiu. Wydaje mi się, że spowodowało ono odwrotność ewolucji, gdyż nie chodzę już a pełzam niczem pierwotny płaz. Tyle, że nie z wody na ląd a z lądu do wody. A wszystko, by jakoś uratować tę moją dzisiejszą formę przetrwalnikową. Pełzam więc głównie do pobliskich zbiorników wodnych czyli do umywalek i do wanny, co wymaga ode mnie umiejętności chińskich akrobatek, bo gdy już podpełznę śliską terakotą pod wannę, to muszę wykonać z miejsca bez batuty salto z półobrotem by z rozchlapem plusnąć w zimną toń kranówki. Poczem następuje intensywne nawilżanie poprzez kilkukrotne zanurzanie. Irytujące jest, że już samo wypełzanie z wanny powoduje nadmierną produkcje potu. Musiałabym się chyba wykąpać w antyperspirancie, by odcinek Baden-Baden – salon z na oścież rozwartym skrzydłem okiennym przejść suchą stopą. O całym suchym jestestwie trudno nawet marzyć odkąd Celsjusz rtęciową głową uderza codziennie w koniec górnej skali. Błogodajne wieczory, kojące ponoć chłodnym okładem, są natenczas jak niegdysiejsza „czarna wołga” . Niby istnieją ale nikt ich nie złapał na gorącym, tfu, zimnym uczynku. Im bardziej otwieram na noc okno, a niedługo dojdę do jego spektakularnego wyłamania z ościeżnicy czyniąc sobie jako pierwsza w bloku okno obrotowe, tym bardziej zamiast chłodu wpada mi na kwadrat bezmiernie liczna ferajna gryząco-bzykających gości (nie no co wy, mówię o komarach!). Widać robi taki tłum na wejściu (rodem z kabaretowego „open the door!!!”), że dla powietrza nie zostaje nawet lichuteńka szparka. Owszem, zaposiadłam urządzenie zwane wiatrakiem (Szwagrostwu Chwała i Cmok w mankiety). I on teraz u mnie praktykuje mode on 24/24. O tym czy zarobię na rachunek za prąd pomyślę w listopadzie. Suponuję, że kierownik elektrowni z zachwytem na koniec szychty odrysowuje konsekwentnie od 8 tygodni rosnącą sinusoidę moich zobowiązań finansowych i już planuje na tej podstawie zakup czteropiętrowego, klimatyzowanego bungalowu na jednej z rajskich wysp Morza Andamańskiego w Tajlandii. Od mielenia ciepłego powietrza wiatrakiem przybywa tyle chłodu ile słodkości herbacie od mieszania srebrną łyżeczką bez dosypywania sacharozy. Próbuję się więc łapać na zroszone poranki, łudząc się, że to jest życiodajna kompilacja (w końcu i tak nie śpię o czwartej a.m., gdy nawet brzaskolubny drozd obraca się na drugi bok a dla takich jak ja nastawia ubiegłoroczne nagranie majowej pieśni godowej w podskrzydłym bluetoothcie). Ale zanim dotrę do romana z jego nawiewem chłodnym wprawdzie ale ciut zbyt intensywnie tchnącym aromatem nadrzecznego zjełczałego szlamu(filtry nie dają rady przemielić podmiejskich miazmatów pomięszanych ze smogiem), to rosa wyparowuje skraplając się na gołych łydkach, ramionach i oklapłej grzywce. A tymczasem biuro jest jak doskonały termos na rosół. Trzyma wysoką temperaturę przez całą dobę. Bladym świtem wpadam tam lotem kosząco-ukośnym zygzakując po pokojach i otwierając wszystkie okna i balkony. Wiewiórka na pobliskiej sośnie podpatruje i nieustająco stuka się orzeszkiem w rude czoło. Czekanie na przeciąg jest literacką peregrynacją po dziełach Becketa. Bo. Albo jest czekaniem na Godota albo trwaniem Winnie ze „Szczęśliwych dni” w ziemnym kopcu w pełnym słońcu, bez szansy na cień. Zostaje zastosować staroziemską zasadę: klin klinem. Potrójne cappuccino parzy usta dystansując na chwilę od upalnego ukropu. Milusińscy interesanci albo wystrzeliwują swe oczekiwania jak z karabinu maszynowego (aha! Mają klimatyzowane biuro) albo udręczonym głosem próbują złożyć zgłoski w coś sensownego, najczęściej daremnie ( aha!! Ofiary klimatyzacji braku). Oczywiście, że ci drudzy są u mnie obsługiwani w pierwszej kolejności (o jakżeby się chciało rzec: odśnieżania). Bowiem. Współczulność oraz empatia są wyszyte złotym haftem na sztandarze naszej firmy. Szkoda tylko, że ten sztandar od tygodni nie łopoce tylko lepką materią owija się wokół drzewca.
Czasem kładę się na biurowej dębowej posadzce pod wlotem/wylotem komputerowego wentylatora, który tak kusząco szumi. Ale to jest jeno atrapa! Jak te wiatraczki krążące po internetach imitujące powiew. Szumi owszem. ale NIE dmucha! Blaga, machloja i szachrajstwo na resorach. A gdyby tak, tu oddajmy się marzeniu, gdyby on dmuchał na mnie zamiast na skryte we swym wnętrzu outlooki/windowsy/excelle, to ja bym mu przecież uchyliła niebaskłon. Irchą bym politurę obudowy przetarła, łopatki wiatraczka czule spryskała WD40, kabelek prądotwórczy z pętelek uwolniła. No ale jak nie, to nie. NIE będzie spa dla androida!
W całej tej upalnie złożonej sytuacji klimatycznej widzę jeden plus. Plusik. Plusiniątko. Za gaz to mi w tym roku dopłacą banknotami szeleszczące krocie. Gdyż albowiem niezwykle rzadko się mi zdarza gotować zimne jak Arktyka zsiadłe mleko, a ziemniaki i skwarki (nawet te vegańskie z kaszy gryczanej obsypanej węgierską papryką wędzoną) dochodzą na nasłonecznionym parapecie w okamgnieniu, zanim słońce się schyli za widnokrąg.
Tego lata lodówka, może dlatego, że wiekowa wielce, dumnie pręży drzwiczki od zamrażalnika co wieczór wyświetlając mi neon z Placu Konstytucji: KLM (Royal Dutch Airlines). Kusząc szwedzkim kołem podbiegunowym. Ach jakże dzisiaj chętnie bym tam poleciała.


(zdjęcie pożyczone z internetów)

b.

4 komentarze:

Skorpion pandeMonia pisze...

Och, jakże piękny opis upałów!
Najlepiej gasi się pragnienie gorącym, wtedy uruchamia się mechanizm chłodzenia ciała, które zauważa, ze w środku ma za gorąco. Dlatego w Afryce pijają gorącą herbatę. Posiadłąm tę mądrość z mlekiem matki, ale dopiero od niedawna poszłam w jej ślady.
A wiatraczek komputerowy to egoista! Zasysa powietrze, a nie dmucha!

OMG! Ile weryfikacji tutaj! Musiałam wybrać samochody osobowe, nie przeszłam testu bo wybrałam tez pikapa. A potem musiałam wybierać góry i wzgórza! Okazało się, że nie jestem robotem :)

benia pisze...

nad weryfikacją nie panuję. a przejście przez nią z własnego doświadczenia uważam za uznanie za robota właśnie a nie człowieka !ipocototu#?
upał wszedł w fazę tymczasowego zmierzchania, łatwiej wracać do blokowego mieszkania.odrdzewiam więc piekarnik zapiekanką z kabaczka. herbata czeka jednak na październik. mam widać zbyt mało afrykańskich genów inside:)

BratZacieszyciela pisze...

Na latające ko(sz)mary polecam wetknąć w gniazdko buteleczkę rajda z podgrzewaczem, sprawdzone, jak wcześniej coś zawsze bzyczało po nocach, to od zakupu tegoż ustrojstwa - przestało. Jedna buteleczka starczyła na cały sezon, i jeszcze trocha ostało się...
Sprawdzone na żywych ludziach!

benia pisze...

wiem, że to skuteczne ale. no jakoś nie lubiem. nawet ten "bezzapachowy" rajd mię drażni. więc w domu stosuję pokojowe współistnienie (one żrą, ja klepię). i pewnie tak dotrzemy do jesieni, gdy znikną wraz z babim latem.