wtorek, 16 sierpnia 2011

jestem lecz jakoby mię nie było

się zaczęło. poszłam do pracy. idiotyczny pomysł był to zupełnie. to, że mam zniknięty komputer to pikuniątko. bagno papierzysk wciągnęło mnie po brwi, zassało i nie chciało puścić. o godzinie 9:45 miałam ochotę ... znaczy walnąć pożyczonym laptopem w ścianę i wyjść spokojnie na kawę. albowiem raz ruszona lawina zaczęła narastać i z grzmotem spadać na moją głowę. pod koniec dnia podparłam lawinę cienką deszczułką. mniemam, że jutro raban będzie niezwykle widowiskowy. co mię w zasadzie ani ziębi ani grzeje, gdyż w tym czasie, nieoczekiwanie zupełnie, będę sobie podążać beroliną na trzydniową wycieczkę po postenerdowskich odlewniach. z kaszubskich pól i łąk prosto w ramiona martenowskich pieców. po powrocie poproszę o kaftanik zawiązywany na łopatkach. ponadto trzy dni i dwie proszone kolacje oznaczają podobne targowym kompletowanie garderoby. czy występy w japonkach, szortach i t-szercie zostaną ocenione wystarczająco glamur? nie? hm. szkoda. idę więc nawiązać bliską więź z żelazkiem.

b.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

latawica:)