czwartek, 17 listopada 2011

bożole w dłoń !


b.

ps.
a wiecie, że nam dziś, w związku ze zdjęciami do firmowej świątecznej kartki natchnionej impresją „euro 2012 czyli krew, pot i łzy na boisku” (bynajmniej nie chodzi o konserwatorów murawy) zrobiono PROF-ESJO-NAL-NY makijaż?! upudrowano nas, zaróżowiono kości policzkowe, zatuszowano błękitem paryskim cienie podoczne, narysowano kleopatrowe kreski na powiekach (tak, tak, mężczyznom takoż) a potem ... kazano się tarzać po pleksi, tfu murawie w futbolowych konwulsjach. Artyści-fotograficy są jednak jacyś dziwni. osobiście wystąpiłam w pozie tonący żuraw vel szóstka weidera. gdybym wiedziała, że mi każą uprawiać pilates w świetle fleszy uciekłabym z wrzaskiem i z tymi ślicznymi piłkarskimi korkami w kolorze dojrzałego szmaragdu zanim. wychodzi człowiek taki upudrowany na plan, ustawia się tym lepszym profilem do kamery i mruga frywolnie robiąc na polikach długie rzęs cienie a tu TRACH. pada komenda : na pleksi, tfu na murawę! po pięciu powtórzeniach ekstatycznego leżącego wślizgu czapeczka mikołaja zsuwa się na oczy rozmazując widowiskowo grubo nałożony tusz, twarz puchnie z wysiłku, uniesiona w pogoni za piłką noga zaczyna dygotać od ściany do ściany i masz ochotę wyszarpać artyście tętnice własnymi kłami. w dodatku po fefnastym ujęciu okazywa się, że tak tak i owszem ale nie nie. nie ta koszulka. fioletowa jest passe, lepsza będzie turkusowa. topsz. no więc przez kilka minut wycieram pleski, tfu murawę tureckim turkusem. o tak tak! pokrzykuje artysta, więcej energii, pokazać zęby. ZĘBY POKAZAĆ. dobrze. bardzo dobrze. albo nie . niedobrze. pani założy ten dresik. malinowy. turkus mu zbyt bruździ w planie. zaczynam się modlić o artystę daltonistę. podobne katusze czekają innych zawodników. ojciec-dyrektor popyla w finezyjnym dryblingu w narodowym stroju teutońskim z workiem mikołaja na plecach.


i za każdym razem, gdy z zamaszystym rozmachem trafia w piłkę dostaje burę. trafienie w piłkę oznacza totalną dekompozycję obrazu i niweczy wysiłki artysty. zaczynam rozumieć, czemu nasi starają się w piłkę nie trafiać. koleżanka (gdyby jej mąż wiedział, jaka jest śliczna w profesjonalnym makijażu nakazałby je noszenie czarczafu lub ghatwy) w aktualnie obowiązującym reprezentacyjnym stroju bez orzełka (hańba, hańba, hańba - niesie się echem po studiu) biega po planie wprawdzie jak łania ale widzę jak jej zaczyna pękać żyłka. kolega bramkarz po kolejnym rzucie szczupakiem na wyimaginowaną piłkę na chwilę traci kontakt z rzeczywistością.


pleksi jest jednak trochę twardsza od murawy. pozostali zawodnicy dzielnie prężą muskuły lub wiją się nader ekwilibrystyczne udając piłkarskie derby. w końcu, gdyśmy już padli na pyski i skonsumowali przygotowane dla nas półmiski z mięsiwem oraz (sic!) salatery z surową marchewką (znak, że potraktowali nas w studio jak istoty z tap-madl) po pięciu godzinach (to chyba rekord meczu piłkarskiego) sędzia, tfu artysta, odgwizdał koniec meczu. jeszcze tylko mała ustawka (czytaj zdjęcie zbiorowe, nie naparzanka)


i mogliśmy dokonać tradycyjnej wymiany koszulek. z uwagi na możliwość zakwalifikowania tej sceny jako nieobyczajności pospolitej ograniczyliśmy się do prozaicznej zamiany za kotarą dresów/szortów/korków na nasze biurowe mundurki (audytorium buczy nieukontentowane a pan z trzeciego rzędu na znak protestu rzuca w nas burakiem cukrowym).

tymczasem odkorkujmy wino i rozkoszujmy się bożole niuwą, w tym roku ponoć smakuje truskawką i rodzynkami.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

autentyk: w calorocznej knajpie nad morzem, kelnerka na prosbe o (fonetycznie wyrazone) bordo z wdziecznym usmiechem odpowiedziala: tego akurat nie mamy, mamy tylko bordeaux (tak jak napisane powiedziala!:) W koncu, pelna profeska, nie bedzie przeciez menu czytala, zna na pamiec!