piątek, 4 listopada 2011

a la scarlett. in da kiczen

alaska twierdzi, i słusznie, że jest logistycznym mistrzem kuchennym. ja zupełnie odwrotnie. odziedziczyłam chaosogenną skłonność do destrukcji ładu kuchennego po babci E. co oznacza, że zaplanowany na niedzielę rodzinny obiad generuje mi w apartamencie sodomę i gomorrę. nie mogę doliczyć się garnków, które naładowawszy produkcją własną utykam w całym mieszkaniu. lodówka, choć nie w wersji mini, nawet pusta pęka w szwach (w dodatku otwiera się bezszelestnie i samoczynnie z powodu lichej jakości sparciałej uszczelki). zaczynam robić farsz do uszek i w pewnej chwili orientuję się, że nagle mieszam w garze drewnianą chochlą buraczki. buraczki? jakie buraczki? miałam mieszać farsz. przyrumieniam cebulkę do grzybków i staje w odrętwieniu pośrodku kulinarnego grajdołka nad dylematem, wrzucić cebulkę w miskę z grzybkami czy może raczej do kapusty. kapusty ??? nie wiem skąd nagle mam tu tyle patelni, garnków i rondelków. biorę garść majeranku i podrzucam do góry. ziołowa mgiełka łagodnie opada we wszystkie sagany. i na kafelki. i na dywanik z kolorowych ścinków. i na całą dostępną powierzchnię. okap szumi jak silniki boeinga ale pochłanialność zapachów, pary wodnej i temperatury ma w głębokim niedorozwoju. okna w okamgnieniu zachodzą mgłą. ręczniki pachną czosnkowym lenorem (yyy ???). osławiona telewizyjna kuchenna sekutnica magada g. miałaby u mnie używanie. otwieram drzwi mieszkania na oścież i rozganiam mgłę potykając się znienacka o wcześniej nastawiony żeliwiak z mięknącą od kilku godzin w tymiankowo-piwnej zalewie wysokogatunkową chabaniną. gdyby nobliwi goście, których oczekuję w niedzielę wiedzieli, do jakiego kipiszu mogę doprowadzić podczas gotowania moje m 2, łagodnie lecz stanowczo odmówiliby mojemu zaproszeniu. tymczasem staje przed potężnym wyzwaniem – w co zapakować farsz do uszek. chodzą słuchy, że takie ciasto to betka i pinats. bieresz mąkę, wodę, zagniatasz, wałkujesz, wykrawasz i zawijasz. . no neiwiem. mam w tym temacie całkiem spor(n)ą rozterkę. ostatnie w lodówce jajo krzyczy ku mnie weź mnie, mnie weź. ale stara, rodzinna tradycja ponoć zakazywa jaja. moim zdaniem zrobienie ciasta z mąki i wody jest szarlatanerią najwyższej klasy. oraz nadodatek dręczy mię pytanie, jak ze sztukimięsa pozbawionej śladu baraniny i baraniego łoju uczynić nadzienie a’la kołduny litewskie. nie mówiąc nic o tym, że wiekowy, zardzewiały i tępy jak ... (proszę tu sobie dopowiedzieć stosownych kandydatów) fleischwolf mieli, skrzypiąc niczym kreda po tablicy (ju łymember?), co najwyżej rzadkie, górskie powietrze. a udająca baraninę, twarda jak stal damasceńska wołowina, gotowa jest wysadzić w powietrze maszynkę do mielenia mięsa niczym kmicic kolumbrynę. stracham się trochę użyć w tym celu (zmielenia, nie wysadzenia) mojego wszechmogącego panablendera. choć to w sumie kuszące jest. zaistnieć w legendarnych rodzinnych powiastkach jako ta, co blender wybuchła. tymczasem (wiem, wiem . literacko mierniuchna anafora stylistyczna) mieszam cija warząchwią to tu to tam ale i tak myślami jestem przy dekoracji stołu. bo. dewiza, że się je oczami, u mnie najsampierwsza jest. i tak to, ustaliwszy priorytety, posegreguję więc jesienne liście podle kształtu i koloru. a uszka. pfff. jest na to niezawodna metoda a’la scarlett o’harra “ i'll think about that tomorrow”.
b.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ufff... ;)
Ja dziś po usmażeniu gara kotletów wybiegłam i lecę na śpiewanie Starszych Panów w ramach festiwalu Niewinni Czarodzieje, może zdążycie?
A Scarlett to wg Leszka Weresa archetyp literacki mojego znaku zodiaku i tego się będę trzymać ;)
W każdym razie ściskam i trzymam kciuki!
Serdeczności, J.

Anonimowy pisze...

Będąc jednym z tych nobliwych gości zaproszonych na degustację po przeczytaniu posta mam niejako pewne wątpliwości: iść czy nie iść na to konsumowanie?
No bo wiadomo co w tym chaosie zostało z czym zmieszane? A jak podadzą uszka z buraczkami to mam chwalić?
cdn
alaska

Anonimowy pisze...

melduję że żyję a wszystko było obłędnie pyszne. A ta buraczkowa z pieczonych buraczków - majstersztyk.
alaska

Anonimowy pisze...

Ale dokumentacja fotograficzna będzie, prawdaż?
Już się doczekać nie mogę...
Cmok, Just.

Anonimowy pisze...

Beniu,
zostały mi jeszcze ze dwa kopytka - to dawaj na Mokrastreet z aparatem - machniesz jakieś fotki i wielbicielki będą ukontentowane.
alaska

benia pisze...

to wzruszające, że ktoś chciałby zobaczyć bezkształtne kopytka w sosie koloru bagna o zmierzchu i ponadgabarytowe uszka rodem prosto z klinki plastycznej na ul. wiązów.zdjęć nie będzie. modele zeżarto.

md pisze...

jestem pod wrazeniem