czwartek, 8 listopada 2012

to psi kret


nie mówiłam Wam, bo nie mogłam, gdzie niedawno byłam w delegacji. zresztą nadal nie mogę. straszna szkoda, bo paniedziejku ajwaj co to moje oczy widziały o ho ho. no ale. o tym też Wam nie mogę powiedzieć. ale musicie uwierzyć, że to frapujące miejsce skoro zaraz po mnie był tam premier a za chwilę będzie i prezydent. mają tam takie te yy takie duuuże rzeczy i one robią takie yyy takie nagłe odgłosy paszczą jakby a potem 40 km dalej robi się taka dziurka, trochę po brzegach osmolona. no nie mogę powiedzieć więcej bo najpierw dementorzy pewnego traktatu oceanicznego ukilą mnie a zaraz potem Was.
w każdym bądź razie w tym tajemniczym miejscu stoi obiekt mojej troski i przyczyna mych mąk. studium przypadku obiektu wskazuje na ingerencję sił nieczystych. częstotliwość i ilość zdarzeń przykrych i bolesnych w skutkach przekracza kilkukrotnie średnią krajową. uradziliśmy więc z tamtejszym szefem od spraw beznadziejnych, że najpierw zamówi biskupa a potem szeptuchę gdyż wydolność serwisu jest tu absolutnie wyczerpana. bo znikąd, dosłownie znikąd pomocy. zwłaszcza, że wsparcie z serwisu zewnętrznego napotyka na strukturalny opór od czasu gdy jakiś pudrowany młokos w ramach restrukturyzacji pod hasłem „ramole i dziady do domu tera będzie młode i ładne” wysadził z siodła starego złośliwego i bezlitosnego dla technicznych indolentów (czytaj mła) ale jednak cholernie dobrego fachowca i cały kierowany przez niego dział interwencji nagle z solidnej i stabilnej instytucji stał się szarganą bezczelnością i niestabilną emocjonalnością młodego managera księgą skarg, utyskiwań i zażaleń oraz wolnych wniosków o natychmiastowe puszczenie managera wolno, z torbami lub bez. no ale do czasu, aż go w końcu puszczą musi wystarczyć biskup i szeptucha. a tymczasem moje nerwy są napięte jak jelito w cięciwie indiańskiego łuku.
a pozatym mogę się po listopadowych cmentarnych peregrynacjach pochwalić rozwikłaniem zagadki grobu E.A. Poe , na którym od roku 1949 ktoś prze pięćdziesiąt lat kładł trzy czerwone róże i butelkę koniaku (tak mówiła Marian, a ona wie bo jest kształcona) aż nagle przestał i wszyscy zachodzą w głowę perke i łaj. otóż ja wiem, łaj. a łaj wiem? bo oto ja jestem najprostszym rozwikłaniem tej tajemnicy. gdyż. sama przez lat bezmała pięć uprawiałam podobny proceder jeno, że na grobie mojego ukochanego Profesora z liceum i dość prozaicznie ale z głębokim westchnieniem kładłam złotą chryzantemę i zapalałam świeczkę. oczywiście inkognito. do czasu. a precyzyjnie do dnia 2.11.2012 kiedy to na ten grób przyszłam w towarzystwie alaski. jej pragmatyczny a bystry wzrok natychmiast skonfrontował znany jej z rzeczywistości wizerunek Pana Profesora z obliczem uwiecznionym na nagrobnym portreciku i gdy już zapaliłam świeczkę i misternie ułożyłam złotą chryzantemę, tkła mię pod żebro i w serce powątpiwszy na głos w spójność a wręcz w istnienie punktów wspólnych obu tych wizerunków. najpierw przyznać muszę, że nigdy nie zwróciłam uwagi na ten portrecik. najprawdopodobniej jeszcze w ubiegłym roku go nie było. ale niczym nie zaręczę, gdyż i w tym roku w ogóle nań nie zwróciłam uwagi. wyryte w kamieniu nazwisko imię i data (rok) się zgadzały więc nie miałam podstaw aby powziąć jakiekolwiek wątpliwości. tymczasem pomiędzy portrecikiem nagrobnym a portretem zachowanym w pamięci istniało rzeczywiście na pierwszy rzut oka wystarczająco dużo niekompatybilności, żeby móc zagrać w grę na spostrzegawczość „znajdź 100 różnic”. no to sklęsłam. to ja tak od kliku lat peregrynuję na grób obcego mi klasowo (klasa c, o profilu biol-chem) człowieka? no ale co miałam zrobić, zabrać świeczkę, kwiatka i pójść w nieznane? no więc tym razem jeszcze zostawiłam w szczerej intencji na fałszywym grobie ślad inkognito. no ale w przyszłym roku to już tam nie wrócę. znajdę mojego prawdziwego Profesora . i sprawdzę czy portrecik podobny. a tymczasem bliscy fałszywego profesora będą zachodzić w głowę, gdzie podział się cichy wielbiciel pozostawiający na grobie co roku niczym niewidzialna ręka kwiaty chryzantem i znicze. i tak pewnie było z tajemniczą osoba, która odwiedzawszy grób E.A. Poe pozostawiała intrygujący zestaw róż i koniaku. w którymś momencie przetarła albo okulary albo portrecik nagrobny, doczytała nazwisko i skonstatowała, że „zenek, zenek – to nie TEN!!” i poszła . i nigdy już tam z koniakiem z różami nie wróciła. pfff. każdemu się może zdarzyć. wam się nic takiego nigdy nie zdarzyło?

b.

3 komentarze:

BratZacieszyciela pisze...

e tam, temu co kladl cos u EA Poa po prostu sie zmarlo, i tyli

benia pisze...

a jednak będę polemizować: e tam

BratZacieszyciela pisze...

z e tam? polemizowac? to tak jakby polemizowac z nobotak!