sobota, 9 lutego 2013

Wielka majówka w środku zimy


ostatnimi czasy budzę się i najsampierw bardzo uważnie rozglądam i badam topografię pomieszczenia . trochę mi się zaczynają mylić miasta, hotele, pokoje i czy ja byłam samolotem czy pociągiem. jako wzorzec stabilnej i latami praktykowanej niemobliności nagle wpadłam w wir delegacyjny rzucający mnie a to na Śląsk a to na Żuławy. odkrywam uroki środków komunikacji publicznej. w pociągu do Katowic omalże się udusiłam i ugotowałam. w powrotnym skrzepło mi pod nosem i całą drogę rozwiewało mi rzadkie włosy jakbym jechała cabrioletem. wysłuchałam bezwiednie i bez możliwości nieusłyszenia kilku interesujących relacji a to z korzyści i satysfakcji płynących z używania najnowszego wibratora, a to lekko jedynie kodowanej rozmowy sprzedawcy broni. udało mi się też od deski do deski przeczytać wszystkie poważne tygodniki od prawa do lewa i teraz to ja już dziękuje, kupię sobie dla rewitalizacji mózgu i odbudowania ludzkich odruchów jakiś miesięcznik o koniach i rybach i psach. z powodu zamieci i zawiei tak nam oblepiło samolot, że przed startem udaliśmy się pod odśnieżający prysznic. uprzedzam, kąpiel samolotu trwa cholernie długo . dłużej niż lot do. na tyle długo, że w międzyczasie zeżarliśmy chyba prawie cały pokładowy zapas princepolo i słonych talarków i osuszyliśmy barek zostawiając tylko niezbędną ilość paliwa lotniczego. lubię takie krótkie loty bo głównie składają się ze startu – wcisk w foltel i lądowania – wcisk w fotel. poczęstunek w trakcie pięciominutowego lotu polega na wypiciu jednym haustem podanego napoju. ociąganie się grozi nagłym i niespodziewanym wyrwaniem naczynia przez personel pokładowy. z moich obserwacji wynika także, że korzystanie z nawigacji wydającej damskim głosem polecenia powoduje u niektórych kierowców-mężczyzn silny sprzeciw. i tak to miast do celu dojechać w niecałą godzinę ojciec-dyrektor postponując dobre rady nawigacji obwiózł był nas przez całe Żuławy, zaplątał się w śliczne jednokierunkowe uliczki starówki tczewskiej, kilka razy okrążył zamek w Malborku, dwukrotnie próbował staranować barierki na rozbieranym moście na Wiśle by w końcu po dwóch godzinach dowieźć nas na kolację, którą zamawiałam telefonicznie, gdyż kucharz kładł się już spać. w nagrodę za moje taktowne milczenie i cierpliwość (choć strasznie mnie świerzbiło, żeby palnąć ojca-dyrektora moją wielką torebką przez łeb, zabrać mu kierownice i skrócić to zwiedzanie)dostałam słoik oliwek z martini i talon na bezpłatne korzystanie z hotelowego spa. wielce to hojny gest, zwłaszcza w obliczu, że spa jest czynne od 10 rano do 10 wieczór. my zaś przyjechaliśmy o 10 wieczór i wyjechaliśmy o 8 rano. więc takzwanadópazkokardką. podczas spotkania z klientem wynudziłam się jak gigantyczny mops gdyż całość negocjacji odbywała się w narzeczu szekspira. więc tylko od czasu do czasu potakiwałam z angielskim akcentem. alaska radzi, żeby następnym razem wziąć sobie robótkę szydełkową. obawiam się jednak, że wtedy Ojciec-dyrektor obciąłby mi talony na spa. a w drodze powrotnej na lotnisko przez godzinę miło sobie pokonwersowałam z taksówkarzem o cieniach i blaskach obróbki skrawaniem. zastanawiam się, czy zamiast na serwis randkowy nie zapisać się do jakichś grup dyskusyjnych np. „frez z lub bez protuberancji – zady i walety” albo”wpływ kierunku dyszy na skuteczność chłodzenia dna wrębu”. w rozmowach o dópiemaryni idzie mi zdecydowanie mniej składnie. droga redakcjo, czy powinnam sobie odessać trochę testosteronu?
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

w zadnym wypadku niczego nie odsysac!!!