niedziela, 14 kwietnia 2013

o zgubnych skutkach zachłyśnięcia wiosną


z powodu nagłego rozpogodzenia wyprowadziłam wczoraj swoje jestestwo na wał. szłam i szłam, w uszach brzdąkała mi muzyka - tak cichutko, żeby nie zagłuszyć świergotliwych ptaszyn, wiało lekką bryzą pachnącą ziemią, pan w trzeciej bazie odkurzał już barowe stoliki zapowiadające otwarcie sezonu a słońce opalało mi polar. szłam i szłam i gdy prawie już byłam w Gdańsku symbolicznie odtrąbiłam odwrót wiedziona przeczuciem, że lekko przeszarżowałam z tachografem. szłam i szłam i szłam aż w końcu przestało mi się iść. stanęłam nad szarą rzeką i pomyślałam, że poczekam aż tu na wale postawią kolejną stację veturilo. jak na złość na trójkołowych jeno rowerkach popylały tylko takie małe bączki więc nawet napad rabunkowy, na który byłam desperacko zdecydowana, celem posiądnięcia środka lokomocji innego niż własne stawy biodrowe nie był do ziszczenia. inaugurujący wiosnę spacer przeszedł płynnie w bolesną pokutę za półroczną ruchu zaniechaność, skwapliwie praktykowaną wersalkowatość i nieskrępowane popie gardło po capstrzyku. szłam i szłam a Molier z krypty pohukiwał z przekąsem: sam tego chciałeś grzegorzu dyndało.

b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pogoda tak jakby usłyszała skargi i się obraziła. I dziś już Gdańska nie zobaczysz...
Alaska

Anonimowy pisze...

Mogłaś jeszcze wskoczyć w nurt i wykorzystać siły natury, ale ty chyba wracałaś pod prąd ???
Jedna już tak kiedyś zrobiła - Wanda miała na imię. Podobno powodem była niechęć do potencjalnego małżonka, ale kto ja tam wie... Może leniwe było babski i chciał sobie ulżyć, a dopiero po skoku przypomniała sobie, że nie umie pływać.
Bambulu