środa, 15 kwietnia 2015

wmiędzyczas aktualizacyjny

nie pisze bo czytam. łażę to tu to tam to siam to do księgarni i spijam cudze słowa tak intensywnie, że mi chadko samej pisać. że wiosna wybuchła, chwilowo w minioną sobotę i przeszła intensywny kurs latowacenia oraz nagle na odwyrtkę wypięła swe zmarznięte nocą bladozielone poliki i kazała skrobać szyby romana, wiadomo. w końcu kwiecień plecień trala la la. wraz z wiosną przyfrunęły ku nam klucze dzikich gęsi oraz wysoka komisja z naszej zewnętrznej księgowości w składzie na czele klucza prezesowa i robiąca za klucz księgowa. obie w minorowych granatach i usposobieniach. nalot był w celu rygorystycznego pomachania palcem wskazującym nio nio nio oj nio, tego nie można tolerować oraz imiennego napomnienia, abyśmy więcej nie grzeszyli przeciwko ustawie VAT. albowiem w konsekwencji przyjdzie smutny pan i nam wlepi (domiar w dorozumieniu) . a wtedy prezesowa umywa ręce i stopy a księgowa takoż a nawt w dwójnasób. i róbta se co chceta. ponieważ obwiniający, szkarłatem pomalowany, palec wskazujący wycelowany był bezpośrednio poniekąd wprosto w mą/mę pierś poczułam, będąc niewinna jak lelija w nowiu i pełni jednocześnie, że nabrzmiewam kipiącą wścieklicą i zaraz puszczę żrący jad z ukrytego worka czernidłowego (owszem, czasem poczuwam współistotność z mątwami, gdyż czuję się drapieżnym głowonogiem dziesięcioramiennym/zwłaszcza w natłoku spraw to do/posiadającym krótkie, krępe i owalne ciało). ojciec-dyrektor towarzyszący spotkaniu widząc me gwałtowne, sine na obliczu wezbranie, trzykrotnie boleśnie kopnął mnie był znacząco w kostkę jednocześnie wysyłając w przestrzeń sali konferencyjnej uśmiech kota z Cheshire. prezesowa nagle omalże omdlała, księgowa spurpurowiała kręcąc młynka z kamelii na srebrnym łańcuszku wiszącym na wzniesionej kocim uśmiechem piersi a ja z trudem przerabiałam ekspresowo wezbrany jad na konfitury (z łyżką wysokiej jakości dziegciu). o-d jak rasowy polityk miewa czasem charyzmę kładącą mu pod stopy pokotem przeciwnika. ja nie. ja bym prała aż by spuchło. może dlatego nadal nie jestem i najprawdopodobniej nigdy nie będę szefem żadnej firmy. chyba, że zostanę prezesem własnej hodowli kury nioski/tchórzofretki/jedwabnika. tylko czy aby z tego się da jakby wyżyć? Państwo się orientują ?
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

Ja bym na miejscu bardziej myslal o dochodach z wlasnej tworczosci literaturnej, a nie hodowlach chorujacych badz co badz na wszystko stworzeniach ozywionych. Bo poniewaz jakosc owej tworczosci jest na tyle taka, ze chce sie czytac i spijac slowa z tych kart, jak to parafrazujac przeboj mozna by ujac.