niedziela, 4 października 2015

80*

ponieważ osiem zeszłorocznych cebul wzeszło mi tegoroczną wiosną nad wyraz pięknymi tulipany tak, że iż zwieszając się z parapetu mogłam się delektować napawaniem, kontentowaniem i mizianiem wielobarwnych kwiatów (gwoli ścisłości i prawdzie historycznej, to jest wysoki parter. przywiązywałam się więc za nogę do kaloryfera i zawisałam nad kwiatem niczem koliber. No dobrz. Ukonkretyzujmy proporcje. Koliber duuużego kalibra’u. Bo nawet gdyby zsumować masę wszystkich kolibrów świata to i tak zdecydowanie przekraczam wagowo ich populację o kilka stad dobrze wypasionych strusi razem z jajami) w tym roku poszłam w pasji wsadzania cebul w grunt znacznie, znacznie dalej. A wszystko to, bo rzucili cebule w takim jednym markecie (co go regularnie odwiedzam z powodu uzależniającego salami aux noix) tuż na samym wejściu. Kłuły w oczy niebanalną urodą i obiecywały wzejść w kwietniu kobiercem gaszącym sławę holenderskiego Keukenhofu. Każdorazowe odwiedziny skutkowały więc zawieszeniem nad regałem z cebulami i dopiero straż miejska delikatnie acz stanowczo usuwała mnie z obiektu z powodu, że już zamykamy, pani przyjdzie jutro. Ponieważ podjęcie decyzji czy bardziej frapują mnie kształty gładkie, papuzie, postrzępione lub wielokrotne czy kolory od majtkowego delikatnego różu przez uwodzicielski karmin po adwentowy głęboki fiolet (sic! W fachowej nomenklaturze ta odmiana nazywa się quin of night!)powodowało totalne splatanie neuronów pozbawionych jakiegokolwiek doświadczenia w projektowaniu terenów zielonych (jeśli nie liczyć hodowli rzeżuchy na wypukłych denkach salaterek) postanowiłam, że mój podokienny kobierzec będzie w stylu dadaistycznym – czyli precz z tradycją i kanonem. złamię schematy, zburzę odwieczny porządek i wyrwę zęby murom krat (a nie to nie to, przprszm zagalopowałam się). Będzie więc ni przypiął ni przyłatał. Będzie awangarda, chaos i dzika tulipanowo-hiacyntowa orgia z domieszką ozdobnego czosnku. Nabywszy ostatecznie cebule według algorytmu:
Ene, due, rike, fake,
torbe, borbe ósme, smake
eus, deus, kosmateus,
i morele - baks.
zorganizowałam od Starszej Pani gracki, grabki i szpadelki. Zmapowałam podokienny areał i mi wyszło, zonk, zonk, zonk **, że posiądniętymi cebulkami mogłabym obsadzić Plac Defilad albo kwartał placu Tian’anmen. No cóż, będzie więc gęsto. Ale w kupie ponoć raźniej.
Mówią tutoriale, że posadzone cebule na zimę należy zabezpieczyć przykrywając rabaty ściółką, korą, torfem, słomą, gałązkami świerku lub sosny. Ryli? Nie zamierzam. Zeszłoroczne wzejszły nie zaznając ni kory, ni torfu, ni słomy ni nic, no jeśli nie liczyć igieł świerka wyekspediowanego przez okno po rozdaniu prezentów. A jeśli zima będzie sroga wycięgnę suszarkę, nastawię na maksa i zwiesiwszy się z okna, przywiązana do kaloryfera, będę im robić globalne ocieplenie. A ponieważ trwa właśnie akcja defibrylacji mojego komputera przy pomocy młodego człowieka, którego ręce leczą takie sprzęty – adin, dwa, tri – to jest szansa, że wiosną
Jak dobrze jest wiosną podumać nad Prosną
Lub snuć myśli w kółko nad inną rzeczułką
Nad jakąkolwiek rzeczułką
Wróć, wróć, wróć! przepraszamy za zakłócenia. Komputer nadal na etapie poważnej rekonwalescencji i wtrąca swoje trzy grosze nieco od czapy. No więc wiosną, wiosną jest szansa, że Wam mój dadaistyczny kobierzec POKAŻĘ (bo znowu będą tu zdjęcia! Hurrra!) A oblicza zwiedzających Keukenhof zbledną naonczas szarpnięte frustracją i trzeba im będzie dożylnie podawać wywar z rumianku.
b.
* ilość nabytych cebulek
** areał pod oknem 1,5 m2

Brak komentarzy: