czwartek, 22 grudnia 2011

Zmierzch klapkowych progatronów*

zaczęłam pisać i mi znikło. w szale, nawale, nie ma . wcale. siadam więc ponownie, naostrzam ołówek i skrobię. wątek był uciekł , smyrgnął gdzieś w niebycik. lajtmotiv się urwał i ostał mi się ino sznur. i dynda. a miało być o tej naszej tegorocznej kartce dla milusińskich. sponiewierani doświadczeniem wielodniowych opóźnień w świątecznym (w rzeczywistości poświątecznym) wysyłaniu świątecznych kartek w tym sezonie pierwszy klaps na planie zdjęciowym padł już 17 listopada. normalnie padał też 17-go ale grudnia. czyli była realna szansa na przyspieszenie. ale potem nagle wszystko sklęsło jak po deklaracji rządu i stanęło w stuporze. szczęśliwie logistykę wysyłania kartek oddałam w podskokach walkowerem w inne ręce więc mi odium spóźnienia w tym roku nie bruździło nic a nic. co mi zaś jednak bruździło nieco to efekt końcowy artysty, który wzbił się na wyżyny fotoszopowania. nie żebym swoje zmarszczki darzyła jakąś szczególną estymą i chciała nimi epatować branże przemysłu ciężkiego w środkowej Europie. ale jednak tochę szejmonas. wirtualność wyglancowanych polików i goleni ujęła nam zbyt obcesowo realizmu. no ale cóż. wymogi współczesnego wizualnego piaru rządzą się swoimi prawami. za to fabuła wyszła nam taka wielowarstwowa. niewprawny widz dostrzeże głównie walkę futbolistów. ale to jest jeno pierwsza warstwa. lichy werniks. a pod nim , oczom wytrawnego badacza znaczeń symbolicznych ukaże się warstwa o wiele głębsza, sięgająca archetypu współczesnej bajki o kopciuszku. i ja to widzę tak: jest północ, kukułka wykukała właśnie dwunasty dzingiel na zegarowej wierzy. z kopciuszka opadają muślinowe, różowe koronki i falbanki. pomny ostrzeżeń wróżki zbiega po schodach pałacu ku dyniowej karocy . gdy wtem nagle. potknięty o złoty pantofelek wykonuje nieudolny salchof i ląduje na rzyci boleśnie obijając ogonową. pantofelek świeci w ciemnościach niczym złote runo i cała okoliczna gawiedź spiesznie bieży gotowa oderwać kopciuszkowi prawą goleń z migotliwym louboutinem. wiadomo, chińczyki i złoto trzymają się mocno. ojciec-dyrektor niepomny zasad sawuarwiwru lewym lobem zamierza wykopać prawy pantofelek w kierunku swojego skarbczyka. kolega zza biurka szczupakiem nie omieszka zawalczyć o intratną lokatę. nowy z impetem celuje w prawe śródstopie a pozostali z nadzieją w oczach pędzą ku prawej stopie kopciuszka. zaś sam kopciuszek próbuje stosując nieudolnie skłon licho umięśnionego korpusu dosięgnąć wartościowej obuwi z żałosnym okrzykiem mójcion. wniosek/morał/sentencja/przesłanie: nawet znacząca (prawa) stopa upadku/spadku kopciuszka niesie ze sobą makro i mikroekonomiczną nadzieję, gwarancję wzrostu zamożności i rozkwitu gospodarki narodowej, zbilansowany budżet oraz potencjalny dobrobyt społeczeństwa.




b.

* tytuł od czapy, ale jaki dźwięczny oraz nieco nawiązujący do klu vel roli obuwia we współczesnym świecie

Brak komentarzy: