czwartek, 21 maja 2015

bezwład beztytułowy

istnieje całkiem nieźle udokumentowana urban legend, iż jakoby właściciele zwierząt upodabniają się do swoich milusińskich. mam to samo, tylko w naszym wydaniu upodabniam się do romana. roman jest wysoki ale dość postawny, pękaty i masywny. lepszej ilustracji mojego wizerunku próżno szukać gdziebądź. kolor ma w odcieniu posiwiałe cappucino – no jak mordę strzelił liściem paprotki włos mój ostatnimi czasy konsekwentnie w tym kierunku zmierza. ale nie tylko wygląd nam się kompatybilizuje. także ogólny stan fizyczny. powolutku sypiemy się synchronicznie. romanowi odpada kolejna felga, mi skrzypi biodro. on dziwnie sapie, jakby miał w sobie dziurawe miechy i pali coraz więcej, ja mu dzielnie sekunduję. i sapię. ostatnio przepaliła się mu wiązka przewodów na skutek czego zaczął generować mylny komunikat o braku hamulców. śledząc aktualne doniesienia z kraju i ze świata czuję, że jedna po drugiej pękają mi żyłki w mózgu a te które nie pękną tlą się próbując rozebrać logicznie nielogiczność. nie wiem jak sprawdzić, czy cierpi na bezsenność, ale chyba jeśli upodabnianie przebiega prostoliniowo, to cierpi. zastanawiam się czemu przypisać podwyższone ciśnienie ale roman pewnie wie czemu, tylko jeszcze nie dociekłam subtelnych aluzji. ale generalnie. jest roman jednak nadal pogodnym, miłym i spolegliwym (w tej pierwotnej definicji) facetem, co w sumie i sobie bez zbędnej skromności przypisuję z tą różnicą, że mam chyba więcej niż roman chromosomów X. ponadto pakowny jest, jakby miał siedem krowich żołądków i tu sobie możemy przybić piątkę/klapę. oraz last bat not list : lubi słuchać tego samego radia co ja. nie ma sposobu by poznać sny romana (może śni o sabrinie w toplesie polerującej lśniącą muskulaturę maski masłem shea, hunołs) , ale jeśli chodzi o mnie to śnię tak intensywnie, kolorowo i różnorodnie, że chętnie oddałabym swoją głowę do jakiegoś zainteresowanego instytutu badawczego. niech mnie podłączą kablami (choć z uwagi na milion kręconych w nocy młynków wokół własnej osi wolałabym wariant bezprzewodowy, gdyż wydłubanie mnie rankiem z kłębowiska kabli mogłoby naukowcom nastręczyć zbyt wielu problemów. wiem, bo mam to co rano budząc się z eklerem kołdrowej poszewki na szyi i prześcieradłem zwiniętym w znak nieskończoności u stóp) i niech zbadają co wyprawia mój mózg, gdy ja próbuje spać. on bowiem we śnie żyje swoim niezwykle intensywnym i samodzielnym życiem projektując mi kilkugodzinne horrory, komedie, dramaty i seriale z udziałem ludzi mi zupełnie obcych lub z udziałem rodziny, znajomych oraz osobistości z pierwszych, drugich i trzecich stron gazet (dla przykładu wymienię choćby: romans z K.T. Toeplizem, w łóżku ze Stingiem /gbur i cham zresztą się okazał/, debata prezydencka z wiadomo kim). mocno-senne bezsenne noce – niezły temat pracy doktorskiej, podpowiadam szeptem, gdyby ktoś szukał inspiracji. i niech mi proszęjawas nikt nie zazdrości. bynajmniej. wyobraźcie sobie rocznie 365 siedmiogodzinnych seansów w kinie, z którego nijak nie możecie się wymiksować. to jest mówięjawam czystej wody HORROR. onegdaj pchnięta chwilowym niedotlenieniem półkul wybrałam się na „Noc reklamożerców”, podczas której wyświetlano najlepsze i chyba najgorsze reklamy z całego świata. najpierw było pełne skupienie, potem euforia, następnie lekkie otumanienie i skurcz gałek ocznych a po czterech godzinach ciężki stupor i pełzanie z obłędem w oczach pod kinowymi fotelami do wyjścia. i ja tak mam co noc proszę państwa. gdybym miała lekkość i łatwość pióra cholernie zdolnego literata, miast lichych reminiscencji z życia, pisałabym odjazdowe fantasmagoryczne opowiadania snów moich szurniętych. może dla tejże przypadłości tak mi podeszły opowiadania Weroniki Murek „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” – czuję tu bowiem szczególne pokrewieństwo w kreowaniu nierzeczywistej rzeczywistości (bardzo polecam, niech się państwo przy tej lekturze ubawią, oderwą od ram, schematów i wszelkiej logiki i zaczerpną umysłem czystej wyobraźni). a tymczasem wracając na jawę, z niejakim skonsternowaniem skonstatowałyśmy dziś z koleżanką z biura, obdarowane 12 letnią whiskey z okazji szczęśliwego powrotu ojca-dyrektora z urlopu w Irlandii, że częściej na naszych biurkach goszczą flaszki nadobnych napitków niż kwiaty cięte w wazonie. i to on! On! Ojciec-dyrektor winien jest rozpijaniu pańszczyźnianych . gdyż obdarza nas tak od lat dwudziestu bezmała z okazji świąt wszelakich, nie wyłączając himmelfahrt , pfingsten (państwo odnotują uprzejmie w sztambuchu, że to ta najbliższa, niehandlowa niedziela umajona tatarakiem) oraz z okazji dnia górnika, hutnika i metalowca, nie wspominając już o urodzinach, imieninach, rocznicy ślubu, rozwodu , szczepienia na dur brzuszny i pierwszego mleczaka. i za to w sumie ojcu-dyrektoru, jako zapamiętały lubieżnik tychże destylatów, składam tu oficjalnie godblesju o-d.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

O przepraszam, Sting to zaden gbur! Kolezanka, bedac kelnereczka, oblala go niechcacy kawa we w Londynie, a on nawet sie nie zajaknal, nie darl japy (a drzec to on potrafi przeca), ino grzecznie przeprosil i pomagal scierac ze swodni swych. I napiwek tez zostawil. Czy kto taki moze okazac sie, cytuje: '...gbur i cham' em?
Rozumiem, sny swe osobne prawa maja, ale zeby az tak? Byle jaka, ale jednak jakas przyzwoitosc obowiazuje. Zeby chociaz jakims dominujacym czy dosadnym, zeby nie rzec inaczej, sie okazal, czyco, ale cham i gbur?
Choc w sumie nikt nie zagwarantuje, ze jest oblesnym hiacyntem. No dobra, niech bedzie.