poniedziałek, 4 maja 2015

Ludyczna ludowość majówkowa z intensywną domieszką sadzonkarstwa i dżipizmu

o jakże miło było rozczarować się w ten weekend co do prognoz prognostyków wieszczących obszerny szturm deszczu w temperaturze oscylującej w okolicach 10. było dobrze ponad 10 i w dodatku bezdeszcznie. no, może troszkę nas skropiło w skansenie w Olsztynku (Muzeum Budownictwa Ludowego - Park Etnograficzny) ale za to wrażenia zbilansowały deszcz na in duży plus. skansen polecam, bo pięknie położony na ogromnym terenie imitującym prawdziwą wieś. z kościołem, wiatrakiem, stawem i drewnianymi chatami wokół których dziobią, beczą, wierzgają i gdaczą żywe kury, indory, koniki, owce i barany. wiosna w stu odcieniach zieleni okraszonych mgławicą kwitnących drzewek owocowych i żółcienią mleczy dodała temu skansenu wielkiego uroku. a w chatach zaaranżowane piękne, stare wnętrza ze starymi meblami, sprzętami, czarnymi kuchniami, piecami kaflowymi, malowanymi meblami , garncami oraz manekinami udatnie udającymi a to tkanie a to butów zelowanie a to dzieska w kołysce u powały zawieszonej kołysanie. oraz była tam zabytkowa wygódka zewnętrzna z jakiej, ekskuzemła, dziecięciem będąc, samam korzystałam podjadając wiśnie szklanki z drzewa, co na gumnie rodziło jak gupie. a w dodatku odbywał się na głównem placu wioski jarmark sztuk ludowych wszelakich i pisząc ludowych obejmuję tu baaardzo szerokie spektrum ludowości sięgające po drewniane kuferku dekupażowane hello kitty. śliczne. ludowość była niezwykle aromatyczna i smaczna. pęta wędzonych kiełbas, schabów i szynek, spirale kaszanek w jadalnym flaku, kobiałki serów korycińskich z kozieradką i czybrycą, miody od szczęśliwych pszczół, chały prosto z pieca, wata cukrowa i sprężynowe ziemniaki – wszystko to chciało się natychmiast nabyć, zjeść i mlaskać. obok sztuki ludowej kulinarnej rękodzieło artystyczne szydełkowane, strugane, lepione z gliny i solnej masy, plecione z wikliny i mechacone z filcu, gałgankowe laleczki, sóweczki, poduszeczki także ze współczesnemi motywami, które za lat 50 dzieci naszych dzieci będą oglądać w muzeach etnograficznych jako prastarą sztukę ludową. jako wielka admiratorka folkloru zachłystywałam się do wypęku. uwielbiam prawdziwy folklor wiejski i jeśli nie zbyt mocno zahacza o pseudo-cepeliowski kicz biorę garściami i w nim nurkuję. a niechby trwał nawet tylko ślad, namiastka, nawiązanie. niech trwa. niech żyje swoim życiem w drobnych rzeczach i sprzętach, w obrazkach, krzyżykach, koszyczkach i garncach. żadna teflonowa patelnia ani kombiwar z elektronicznym czasomierzem nie zadadzą takiego szyku i nie dostarczą tylu estetycznych wrażeń co gliniane dwojaki, dzban na zakwas i ptaszki – gwizdaszki do świergolenia. wytaszczyłyśmy stamtąd prę kilo wikliny, kiełbas, kaszanek, glinianych ptaszków, koników i świeczkę z pszczelego wosku o aromacie propolisu na katar i zen. a potem nastąpiła właściwa część weekendu, podczas której posadzono tryliard sadzonek i wysiano bilion nasionek. domniemywam, że jeśli. jeśli te sadzonki i nasionka wykiełkują w postać powszechnie znaną z almanachu roślin ozdobnych tam, gdzieśmy je wetkli w suchą jak pieprz syczuański ziemię, to i na marsie będzie można hodować jabłonie, grusze i łubin o właściwościach nasennych i liściach podobnych choć nie tak euforyzujących jak ta no, no wiecie ... . o pozytywnych wynikach eksperymentu niewątpliwie powiadomię nasa, spółdzielców z ogródków działkowych piaszczystych wydm Sahary oraz , redakcję „Motyką i szpadlem”. generalnie spodziewamy się cudu na miarę działkowca tysiąclecia. ponadto zupełnie przypadkiem zostałam kierowcą off-roadowym przejechawszy po terenie silnie zmuldowanym odcinek 273, 50 metrów z gazikiem na holu i czuję, że drzemie we mnie potencjał w tej dziedzinie. i pfff, proszę japaństwa, co to za pikuś jest jechać starym jak świat amerykańckim jeepem o automatycznej skrzyni biegów (o której kiedyś, ho ho ho, gdym miała stosowny odbiornik fal elektromagnetycznych wizyjnych, usłyszałam w pewnej audycji tego pana co go wygrzmocili za mordobicie). pouczona, na zaś, na okoliczność brońciepanbóg używania lewej stopy, przed wyruszeniem w trasę właściwą nogę zanihilowałam uwiązawszy do biodra luźnym dresu rękawem . zmiany biegów subtelną wajchą przy kierownicy przypominającą rurkę bimbrownicy jednak jakoś nie udało się mi opanować w potrzebny wnet, więc w stosownych momentach wkraczał z rozwianym prędkością ćwierci węzła na minutę włosem właściciel jeepa i dokonywał skomplikowanej zmiany biegów przez uchylone okienko. najs and godblesju Jack. idę. poszukam, gdzie się odbywa najbliższy off-road w okolicy. nowoodkrytego talentu bowiem nie należy w tlącym popiele zasypywać.
b.

Brak komentarzy: