czwartek, 28 maja 2015

Poniekąd o za paleolityzmem tęsknocie

jak kiedyś człowiek wsiadał do pociągu to wygadać się mógł za wsze czasy z przypadkowymi współpasażerami. a to się trafiła dawna hrabini z Polesia, a to znachor z Podlasia, a to fanatyk spiskowej teorii dziejów z Lublina. żal było wysiadać na docelowej stacji. a i w podróży jajem na twardo poczęstowali i bimbru kapeczkę się wychyliło za wolność i na pohybel. dzisiaj w pociągu głośniej od stukotu kół brzmią klawiatury laptopów i szuranie po ekranie. wszystkie twarze w odcieniu zielono-niebieskim sfokusowane na ciekłokrystalicznych, wertujące poważne elaboraty w obcych językach z mnóstwem wykresów kryjących zaszyfrowane dane na jednych zsyłające premie uznaniowe i uścisk ręki prezesa a innych zsyłające w niebyt lub czeluści piekielne za nieutrzymanie wskaźnika. nie ma, mówię wam, no nie ma w pociągu na trasie stolica- Katowice normalnego człowieka-interlokutora. jak sobie w tym wirtualnie pogrążonym towarzystwie wyjęłam do przewertowania papierowy przewodnik po jednym takim miasteczku, co go mamy w niedalekich planach, żeby wiedzieć z grubsza jak w sposób czasowo skondensowany zanurzyć się w uliczki strome a kręte by jak najpełniej zakosztować urokliwości i klimatu oraz wyczaić, gdzie dają najlepsze bacalhau, to mię omieciono wzrokiem znamionującym odkrycie obecności kosmity. jak się niebawem okazało, atmosfera spotkania, na które nas z ojcem-dyrektorem zaproszono, bardzo z atmosferą przedziału konweniowała. czuliśmy się bowiem jak na wywiadówce, na której nauczyciel wprawdzie nie pamięta imienia ucznia ale słupki mówią jednoznacznie, że statystycznie to uczeń leży. no więc według wyliczeń leżymy i tak leżąc bruździmy im w statystykach a pankontynentalny zarząd (który nigdy w życiu nie widział hali produkcyjnej i nie ma fioletowego pojęcia o specyfice naszej pracy) stosując skomplikowane algorytmy obliczył nam łaskawie ścieżkę wzrostu (w ichnich statystykach), po której moglibyśmy się wspiąć dość łatwo np. rezygnując całkowicie z wynagrodzenia za nasze usługi na rzecz stosownej daniny dla zarządu płatnej zaliczkowo no powiedzmy ugodowo 180 dni przed każdą naszą usługą. w ten oto sposób ich słupki, znaczy nasze słupki, znaczy ich słupki osiągną właściwy a więc pożądany poziom i dział analiz finansowych odetchnie z ulgą na lazurowym wybrzeżu miast siedzieć na zakurzonym dywaniku zarządu w niewygodnej pozie korzącej, czyli na czołobitnych klęczkach. kiedyś, o ho ho dawno bardzo temu, kiedyś moje drogie dzieci było tak, że dzwonił pan Stasio i mówił pani beniu kochana, szlak nam trafił to-siamto-owamto- przybywajcie z odsieczą. a myśmy spiąwszy strzemiona przybywali i naprawiali. dzisiaj jakiś wirtualny system generuje trudno dla prostego człowieka zrozumiały komunikat, który zresztą można odczytać jedynie po wprowadzeniu specjalnego, oczywiście płatnego, kodu/hasła/loginu. wskutek komunikatu należy podjąć określoną pod rygorem unicestwienia procedurę, w której zwykłe onegdaj naprawienie tego-siamtego-owego mniej jest ważne niż słupkowatość statystyki. mierzi mnie to do coraz głębszej szpiku głębi. a przez to, pomysł hodowania kóz w Bieszczadach coraz bardziej kusi. tymczasem in plus delegacji zapisujemy niniejszym wołowe poliki duszone w Koźlaku z musem selerowym serwowane w sosnowieckiej restauracji nieopodal dworca pkp, dokąd udaliśmy się z o-d w celu zajedzenia problemu wszechobecnej korporalizacji . co, wprawdzie na krótką ale wybitnie smaczną metę, nam się udało. i jeśli nadal nasze statystyki będą pełzały i wymagały natychmiastowej naszej obecności na dyscyplinującej wywiadówce to owszem, nie omieszkam zajechać. 2,5 godziny w odhumanizowanym przedziale dam radę, 2 godziny na karnym jeżyku pfff, ale za to potem – miękkie jak masło, wołowe niebo w gębie i możecie mi tymi słupkami, ten, no, nafiukać mi możecie. ale na zaś, pójdę, poszukam wolnej bacówki w Bieszczadach bo korporacyjny trynd wydaje się być w naszej branży we wzrostowych słupkach. mam nadzieję, że kozy o statystyce jeszcze niewiele wią. a jeśli nawet wiedzą, to ją jak wszystko inne, zjedzą i po kłopocie.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

Podzielam. Z perspektywy serwisanta z duzej korpo to tez wyglada mniej wiecej tak: przyjmujesz sie do pracy, ze niby masz naprawiac. No i tak jest pare lat. A potem powoluja glownego menadzera ds bezpieczenstwa, ktoren nic wiecej nie umie, jak wymyslic konkurs na najlepszy pomysl na bhp, a polska derekcja wymysla sobie, ze jak powolano takiego wazniaka, to mu sie podmaslic trzeba i wymaga od kazdego 2 pomyslow udokumentowanych rocznie ( w nastepnym roku 4), co wyglada mniej wiecej tak, ze robi sie fotke dziury niezabezpieczonej, potem otoczonej tasma ostrzegawcza i jest pomysl na bhp jak znalazl. A potem nastepny powolany znikad managier wymysla, zeby jeszcze kazdy 2 wnioski racjonalizatorkskie wymyslil rocznie, bo jak nie to nie bedzie planu, rubryczki w ekselu sie nie zapelni i w ogole porazka. Czekam, az powolaja glownego menago od sprzatania i ktos w wymyslonym przez niego konkursie zapoda, ze kazden jeden po sobie ma sprzatac, 2 razy w roku okna myc, i kawalek trawniczka spod swego okna sam kosic, w celach oszczednosci i oczami wyobrazni widze naszego derechtora jak ze szmata lata i z kosiarka zaiwania.