piątek, 13 lutego 2009

trochę chajnie i trochę fujowo


w dziesięciostopniowej skali FUJ pogoda ma u mnie dwanaście fujów. twarz w ziewie permanentnym, aktywność umysłowa wklęsła, nastrój zdecydowanie funerykalny. w pogoni za wiosną wącham sobie cebulki hiacyntów. moja doniczkowa róża w ciężkiej depresji gubi liście i niedługo będzie wyglądać jak bejsbol w konwulsji. tymczasem środowe negocjacje zakończyły się fifty-fifty czyli taki trochę chajny fuj. z nerw zesztywniał mi kark podczas rozmów, w celach rehabilitacyjnych to kiwałam ekspresyjnie na tak to machałam łbem 180 stopni w lewo to w prawo na nie. jeszcze jedna godzina i byłby mi się ten łeb od korpusu oderwał i wyglądałabym jak bezgłowy nik, z tej książki co wiecie, nie można wymawiać imienia na V. chajną stroną delegacji była podróż romeem z ojcem-dyrektorem. nieoczekiwanie sześciogodzinna konwersacja w drodze okazała się być nadspodziewanie udatna. obsmarowaliśmy pół świata i jedyne o czym chyba nie gadalim był seks. tak więc obeszło się bez seksu. może dlatego, że ojciec dyrektor zakochał się romanie na zabój i zażyczył sobie być w drodze powrotnej kierowcą. z uwagi na swój słuszny wzrost wszystko mi w romanie poprzekręcał, łącznie z kierownicą i reflektorami. osobiście nie należę do wielbicieli ojco-dyrektorowego stylu jazdy. stosuje on bowiem technikę skaczącej żaby. po kilkudziesięciu kilometrach miałam żołądek pod powiekami i świeciłam na zielono niczym fosforyzująca przynęta na karasie. summa summarum obiecałam mu pożyczyć romana w zamian za jego volvo. Ojciec dyrektor uznał to jednak za rażące naruszenie zasady ekwiwalnentności. phi, nie to nie. w pracy nastroje niepokojąco chajne. Im bardziej fujowo u klientów tym nam bardziej dopisuje świetny humor, choć raczej patronuje mu wisielec. dziś pewien germaniec zmuszony przeze mnie do nagłej interwencji z powodu awarii maszyny nadesłał mi załączniki mętnie tłumacząc, że ich skrupulatne zastosowanie w praktyce uratuje kaszlącą obrabiarkę. palec najwyższego kazał mi przed posłaniem załączników dalej (zwyczajowo i tak ich nie czytam, gdyż jako wysokiej klasy specjalista od obrabiarek wykazuję się szczytową indolencją w tematach technicznych a z dokumentacji technicznej pojmuję a i to słabo numerację stron) sprawdzić ich zawartość. jakież było moje zdumienie, gdy mym modrym oczom ukazał się konspekt ćwiczeń rehabilitacyjnych zalecanych w bólach kręgosłupa, opatrzny hojnie rysunkami ludzików wykonujących świecę, mostek i rozgwiazdę. oczami wyobraźni natentychmiast ujrzałam pana zenka na karimacie przed centrum obróbkowym praktykującego zestaw ćwiczeń cielesnych dla polepszenia kondycji maszyny. mój głupkowaty chichot ściągnął ku mnie resztę biurowej załogi podejrzewającej, że oto histerycznie szlocham nad jakimś utraconym biznesem. w rewanżu wykonałam w stronę germańca równie wielką, choć niezamierzoną, durnotę, więc w konkurencji „szurnięty roku” mamy na razie remis. w kategorii chajne przoduje jutrzejszy urodzinowo-imieninowy obiad u starszej pani. bendom ponczki ! ALE JAKIE!! starsza pani jest tu niezaprzeczalnym miszczem i blikle może starszej pani co najwyżej posmyrać ponczki lukierem.
z okazji święta starszej pani ogarnęłam mopem własny chlewik. teraz zaś nalałam do pokala żółty pieniący płyn i zamierzam kontemplować złożoność świata.
a wczoraj śniło mi się, że iż z powodu stuknięcia tych dwóch sputników w kosmosie nadchodzi nieodwracalny koniec świata i decyzją rządów obowiązuje zakaz handlu alkoholem. bez sensu, no nie? gdyby ten koniec świata miał nastąpić, chciałabym , żeby mnie zastał w hurtowni monopolowej ululaną w sztywny sztok.
no to, chajnego weekenu Wam!
b.

Brak komentarzy: