sobota, 25 września 2010

autumn




jeśli jest 7:30 a bezsen wyrzuca mnie z łóżka to wiadomo – sobota. prawdopodobnie organizm chce mi coś zakomunikować. coś w stylu „e, wstawaj, zrób jogę albo joging” „odrób zaległości” „zrepasatuj rajstopy” . udaję, że te komunikaty to nie do mnie a do sąsiada. zalewam kawę mlekiem i patrzę jak słońce przesuwa się z okna kuchennego na okno w salonie. jeśli istnieje reinkarnacja musiałam w poprzednim wcieleniu być ręczną praczką, matką siedmiorga dzieci lub łyskiem z pokładu idy. a teraz dla równowagi dysponuję czasem, który mogę dowolnie mitrężyć. może powinnam to zrobić na zapas. być może już za chwilę będę ręczną praczką, matką siedmiorga dzieci lub łyskiem z pokładu idy.
tymczasem przyszła piękna jesień więc dostrajam salonowy entourage do porannych mgieł w sadzie pachnącym malinówkami i butwiejącymi liśćmi.

b.
ps.

wieczór z okazji i na cześć był naprawdę bdb. sześć pięknych, inteligentnych i pełnych poczucia humoru kobiet, półmisy włoszczyzny i konewki wina – spa dla duszy i żołądka, seriously. choć być może po saskiej kepie krąży opowieść o sześciu rozwrzeszczanych, infantylnych babach w piwnicznym lokalu. ale my to mamy gdzieś. dokładnie tam.
b.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pozostaje sobie życzyć więcej takich wyjść :-)
Naprawdę warto!!!
alaska

Anonimowy pisze...

tak, tak,tak!
Beniu, idelanie oddałaś stan ducha i ciała!
I bardzo, bardzo Wam dziękuję, dajecie mi niewiarygodną siłę!
Ju