piątek, 3 września 2010

przeprowadzka

no dobra. po dwóch dniach przeprowadzki wpadłam do domu rozpędem tachanych zakupów. rozpędem niewiadomego pochodzenia złapałam za szczotę i oszlifowałam bruk poczem wsadziłam do bębna maszyny piorącej co nieco i zawiesiłam się w zamyśleniu „i co dalej maturzysto”. znaczy kilka chwil mi zajęło skonstatowanie, że prąd. do bębna potrzebny jest prąd. acha.
potem wstawiłam kluski i zastanawiałam się czy jak zadzwonię pod 112 to mi przyślą kogoś do ich odlania. bo jak kocham Dehnela, nie dam rady. przenoszenie alaskańskich ruchomości jest jak ręczne przesypywanie deserową łyżeczką gobi z azji do pacyfiku via himalaje. alaska twierdzi, że jest od dźwigania krótsza o 7 cm. za to ręce ma o tyleż dłuższe, więc w sumie się bilansuje. dzidek udowodnił ortopedom, że posiadanie sprawnych kolan nie jest warunkiem skinekwanon ich użyteczności. i że prawdopodobnie ich niesprawność dodatnio koreluje z funkcją wzrostu zdolności udźwigu (notatka w kalendarzu: sprawdzić kolana pudzianowi). powszechnie uznawany za pożądany intelekt poparty praktykowaniem czytelnictwa uważam za przereklamowany w kontekście noszenia kontenerów z książkami. zgłaszam zażalenie do pana Darwina, że istnieje w procesie ewolucji jakaś luka, jakieś zaburzenie linearne. i żeby je naprawić wnoszę postulat, iż każdy inteligentny człowiek może przeczytać/zgromadzić tyle książek ile jest w stanie zmieścić w dłoni. wszelkie bowiem nadwyżki prowadzą do tego, iż osobników charakteryzujących się nadwyżką literatury ponad wskazaną miarą dłoni ilość powinno się relegować ze społeczeństwa długo i boleśnie. marzeniem moim jest więc posiadanie szwagrostwa w dalece posuniętym stadium analfabetyzmu. niezwykle bym się również cieszyła, gdyby byli oni neandertalczykami, którzy w celach przesiedleńczych biorą skórę mamuta na kark, grot z płetwala na ramię, doniczkę z asparagusem i tak podążają na nowe siedlisko. oraz nie omieszkam nie ukrywać, że przy ęsetnym kartonie znoszonym po schodach z drugiego piętra miałam ochotę pierdyknąć to wszystko zgrabnym machnięciem lewej nogi i poczekać aż siła grawitacji spełni funkcję niestniejącej windy. tymczasem windzie w nowym siedlisku obiecałam z wdzięczności za jej istnienie cotygodniowo: kryształowy wazon świeżych konwalii, polerowanie irchą i briz o zapachu szkockiej whisky. odrębnym, pasjonującym rozdziałem w tej sadze o przeprowadzce jest marian. nie chciałabym , aby na podstawie badania zawartości jej pokoju jakieś obce nam cywilizacje za kilka milionów lat miały sobie wyrobić zdanie o ziemianach. najprawdopodobniej musieliby stwierdzić, że rasa ludzka wyginęła z powodu chorobliwego opętania manią zbieraczą. choć jest duża szansa, że wpierwej ich mikroprocesory uległyby samospaleniu próbując zanalizować i odkryć klucz oraz i intencje jakimi kierował się ten homo (ykhm!) sapiens. z pewnością dla infiltrujących nas kosmitów uzyskalibyśmy, na bazie badania pokoju mariana, miano „homo skrzętnie gromadzący WSZYSTKO”. a teraz idę na szezlong, bo pralka mi świadkiem, nie mam siły naciskać klawiszy.


b.


apdejt 5.09.2010 godz. 09:09
na tarasie u alaskanów tak fajnie jest. całą sobotę leżeliśmy sobie na fajniusich leżaczkach, popijaliśmy drinki z parasolką i podziwialiśmy chmurki na błękitnym niebie. w ogóle nie wiem czemu się dziś nie mogę ruszać. pewnie od tarasowej terakoty za mocno ciągło. dziś tez sobie poleżymy, ale już pod kocykami.

b.


Apdejt 5.09.2010 godz. 19:51
szast-prast w przerwie między leżakowaniami na tarasie smyrgnęłyśmy trzydrzwiową szafę : pińcet śrubek, gwoździ, deseczek, półeczek, zameczek i pyk szafa jak malowanie. na sofie mariana składającej się z pięciu – słownie pięciu kawałków i czterech śrubek poległyśmy z kretesem. frustracyjny wzdech. no nicto. jutro ciąg dalszy leżakowania. acha. mechaniczny wkrętak do śrubek pilnie poszukiwany. ktokolwiek widział ktokolwiek ma - upraszany jest o pilny kontakt. nasze nadgarstki będą wdzięczne do końca stulecia.
b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

taaaaa...
Mnie to leżakowanie też wychodzi bokiem a nawet tyłem. To że boli krzyż - rozumiem - za dużo leżałam na plecach ale ręce? od leżaka ? nie mam pomysłu. Chyba że od podnoszenia drinków z palemką.
alaska

Anonimowy pisze...

jakeśta sobie włożyły do drinków palemki ala rondo de Gaulle'a, no to bolą rączki...
a tak sobie myśle,że jak kto potrzebuje pomocy to może da znać, hę?
to psijaciele pomogom om om om,
między 16 a 17 w sobotę Dzidkowy miał przyjechać - w celu udzielenia wsparcia i czekalim, czekalim, czekalim i zadzwonilim ale Dzidkowe i Alaskańskie ludzie się wypieli na pomaganie! a my chętnie popatrzylibym z bliska jak to się na nasze strone przeflancowujo, wsparlimyby duchowo i ciepłym słowem też
no to dawajta znać, jak tylko co...
jadźwing

benia pisze...

no dobra. najbardziej to by nam pomógł pobyt w spa i męski striptis. z resztą jakoś dajemy radę:)