sobota, 22 stycznia 2011

black swan


piątek wieczór. kino. mam niejasne przeczucie, że coś z tym filmem będzie nie tak. intuicja mnie nie zawodzi. jedną piątą filmu słucham z głową pod kurtką, bo nie daje rady oglądać drastycznych scen. pozostała część wydłubuje mi łyżeczką ośrodek emocji w mózgu a potem to wszystko soli i posypuje pokruszonym szkłem. jaciepiergole. Natalie Portman ma na twarzy szczytującą esencję napięcia. przepiękna twarz anioła w szaleńczej asocjacji z wewnętrznym diabłem. absolutny kontrast z subtelnym ciałem wirującej niczym piórko łabądka baletnicy. zapomnijcie o zwiewnych primabalerinach w tiulowych tutu. tu jest krew, pot i łzy. tu się rozgrywa dramat w krwawych puentach. tu się morderczym wysiłkiem wdziera na szczyt, żeby z niego runąć w otchłań doskonałości. przyszedłszy do domu skrzętnie chowam pilniczek. w nocy śnię dwukrotnie ten sam sen – upiorne post scriptum do filmu. jaciepiergole. nie posyłajcie swoich córeczek na balet. zapiszcie je lepiej na kurs gotowania na parze.


b.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

dziś idzie na ten film Marian.
Chyba nie czytała Twojego bloga skoro się odważyła.
Jak wróci i zechce podzielić się wrażeniami (co u nastolatki kończy się zwykle komentarzem: ok lub bardziej wydumanym: fajne) to dam znać.
alaska

benia pisze...

jesli powie "fajne" to chyba była na "brzydkim kaczątku"

Anonimowy pisze...

nie była !!!
wróciła wstrząśnięta i bynajmniej nie zmieszana.
ja tam się na ten dramat nie wybieram, w przeciwieństwie do króla.
Niech zaczną grac - trzeba iść
alaska