środa, 12 stycznia 2011

o dżdżu, cybernetyce i skandynawskim kochanku

ponieważ dzisiejszy dzień zaczął się pobudką o 5:00 to w zasadzie mam poczucie, że o godzinie 15:20 już powinien chylić się ku końcowi. patrząc przez balkon z widokiem na ogród życzę dniu, żeby jak najszybciej przepostaciował się w zbawienny estetycznie półmrok wieczoru. resztki dawniej zmrożonego śniegu niechętnie ustępują pod mdłym opadem mżawki. ochlapanięte płaty polodowcowe czyhają na śliskie zelówki. szansa na podwójnego tulupa wzrasta. wyrżnięcie w miejscu publicznym prawie gwarantuje, że nim my się podniesiemy z posiniałego upadku, nasz zakończony wyrżnięciem w chodnik tulup już będzie krążył, dzięki uprzejmości mimowolnych świadków, w jutubie lub innym mordozbiorze. być może dla internetowych dyletantów (mła) to jedyna szansa, żeby wobec presji publicznej potwierdzić swoją obecność w nośnych nośnikach. bo np. w moim przypadku nawet nie warto rozkminiać tych platform społecznościowych, bo zanim zrozumiem i pojmę podstawowe trzy pierwsze punkty instrukcji obsługi na pewno cała społeczność jak za kliknięciem zacznie nagle migrować do kolejnego, jeszcze bardziej i bardziej wszechmogącego i wszechsatysfakcjonującego tworu. jako wychowanica pralki frani i kasetowego radiomagnetofonu im. kasprzaka grundiga uważam, że pochłonęłam już i tak słuszną dawkę mikroprzekaźnikowej wiedzy współczesnej a ilość otaczającej mnie sztucznej inteligencji straszliwie paraliżuje, przytłacza i irytuje jej despotyczne dyktatorstwo. i wbrew pozorom nie chodzi tu już tylko o wydumane elektroniczne gadżety-podśmiechujki (sorrysław) a o rzeczywistą rzeczywistość. uruchomienie jakiegokolwiek sprzętu skomplikowanego bardziej od spinacza do bielizny (pralka, kuchenka, bankowość elektroniczna, waga z automatycznym rozpoznaniem użytkownika (wtf???), domowa stacja meteo zamiast zwykłego poczciwego rtęciowego, fejsbuk, imajl, ipfon, ipad, i gdzie do kurzej nędzy ustawia się znikniętą na moim prymitywnym telewizorze kuchnię tv !!! ) wymaga wejścia w aktywny dialog z ciekłokrystalicznym mózgiem. przy czym dialog ten prawie zawsze podszyty jest mniej lub bardziej ostentacyjnym sarkazmem okazywanym przez sprzęt : albo całkowitym brakiem reakcji na wielokrotne naciski przycisków albo znagła migoczącą alarmową diodą lub sygnałem dźwiękowym będącym buczącym odpowiednikiem „bójsieboga, i co robisz, ty kretynie”. aż dziw, że wśród wyświetlanych symboli obsługowych producenci nie zaczęli umieszczać na displejach powszechnie funkcjonujących już emotikonów oraz internacjonalnie wszak rozumianego znaczka „the fak”. no więc ja, jeśli się kiedykolwiek znajdę w mordozbiorze, to tylko jako autor tulupa sponsorowanego przez marznącą mżawkę. tymczasem idę na tapczan czytać ostatniego Larssona. i doprawdy nie mam siły jak ten facet się somnambulicznie rozkręca i kiedy już już mam walnąć tomiszczem o parapet na znak protestu wobec drętwej fabuły nagle on robi taką rozpierduchę, że wczepiona w okładkę przestaję mrygać dla zminimalizowania przerw w lekturze. nadal zaś po drugim już tomie pozostaje dla mnie zagadką „potencjalna” atrakcyjność blumkwista potwierdzona pokłosiem rozrzuconych po całej Szwecji kochanek. gdybym miała użyć fleksji sieciowej, otagowałabym tę kwestię #noneiwiem.
b.

1 komentarz:

BratZacieszyciela pisze...

Zagadka Lingwistyczna: jak brzmi mianownik wyrazu, którego dopełniacz to "dżdżu"?
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Forma dżdżu jest dawną formą dopełniaczową wyrazu deszcz, który jeszcze pięć wieków temu także w mianowniku przybierał postać deżdż. Rzeczownik ten odmieniano następująco: tego dżdżu, temu dżdżowi, z tym dżdżem, o tym dżdżu (w l. mn. te dżdże, tych dżdżów, tym dżdżom, z tymi dżdżami, o tych dżdżach). Ze względu na to, że nikt jednak nie wymawiał tego słowa dźwięcznie [deżdż], tylko [deszcz], z czasem taka fonetyczna postać trafiła do pisowni.