czwartek, 16 maja 2013

W kolejce na dywanik


w pracy jesteśmy tak absurdalnie zdyscyplinowani, że iż jeśli chodzi o wizytę na dywaniku u ojca-dyrektora sami karnie ustawiamy się w ogonku i przynosimy własne rózgi. ba. nawet miewamy zapisy gdy następuje szczególne spiętrzenie. jak dziś. a tymczasem kolega mnie wycyckał z zaklepanej kolejki machając szefowi przed okiem w oldskulowym okularze wyższością rangi. szlak. za tą przyczyną front robót mam tak zatkany jak odcinek gorzyczki-świerklany. rzucę to wszystko. rzucę i pójdę na ogródek wąchać bzy. rzekłszy rzuciłam i poszłam. i wróciłam z szóstą prędkością kosmiczną. albowiem. z całek Saskiej Kępy, z całej Warszawy a może nawet z całego Mazowsza nadciągać ku mnie zaczęły nieprzeliczone rzesze warczących kosiarek. niczym zmasowany atak klonów (co ja mam z tymi wojnami gwiezdnymi?). dudnienie zbliżało się. oczami wyobraźni zobaczyłam jak do fundamentów wykaszają nam biuro a znad zgliszczy wystają jeno obsieczone kończyny i bezwolnie po płaskiej klawiaturze śmigające niczyje już palce. do wrażeń słuchowych ambitnie dołączyła ekipa łatająca asfaltowe dziury smrodliwą smołą. bzy poszły się gonić. ja poszłam wysterczeć swoją kolejkę na dywaniku pode drzwi prezesa. już już witałam się z tłustą gąską gdy mi w paradę wszedł jeden umówiony gość zewnętrzny a zaraz potem kolejny. chciałam już rozedrzeć rejtanem koszulę w aluminiowych ościeżnicach gabinetu o-d . ale. egipska bawełna. z egiptu. z tego egiptu. nostalgiczny wzdech i poniechałam. w końcu jednak wjechałam do dyrekcji z taczką pełną wątpliwości oraz sprawzwłokszefaniecierpiących. z całej góry tematów zawiłych a ważkich ojciec-dyrektor wytyczył jedynie słuszny azymut i mimochodem wspomniawszy o nadchodzącym kryzysie oraz konieczności wzrostu wydajności z troską i pochyleniem ku zapytał o sprawę wagi wszechgalaktycznej: gdzież azaliż, droga moja, miła, oddana, wierna, uczciwa i pracowita jak mróweńka koleżanko, gdzież azaliż mój ty druhu najstarszy (TAK, chlip, jestem najstarszym ci bowiem ja pracownikiem firmy. STAŻEM oczywiście)... oooo to już wiedziałam – będzie z gruuubej rury. będzie z megagigantycznej kolumbryny. i zadrżałam niczem osika siekana deszczem, niczem sitowie smagane szkwałem. chwila suspensowskiej pauzy i prezes wystrzelił. bez przecinka i tchu zaczerpnięcia kłując mi w sumienie grotem z currarą: gdzież atoli są doniczki , w które się miały przyoblec firmowe flory okazy. do... do.. doniczki - wyjąkałam zbierając z parkietu swą pokruszoną przyszłość w firmie. doniczki oczywiście są na liście moich priorytetów od czerwca 2012 i klnę się na hołd pruski, niebawem będą. resztę mniej ważkich spraw omówiliśmy w ekspresowym trymiga a nad e mną zawisły cementowe donice mentalnie przyobleczone w damoklesceński miecz ważąc losy mojej rocznej premii. oraz na odchodnym rzucona w asfaltowe powietrze alternatywa, że może koleżanki to JAKOŚ załatwią. targana imperatywem zawieszonej poniekąd premii natychmiast skręciłam romanem ku źródłu, gdzie donic bezbrzeżna niepoliczalność. bo ja bym jednak nie chciała zobaczyć swoje koleżanki, jak autobusem linii miejskiej taszczą do biura te roślinne imponderabilia. jedna kamienna donica waży bowiem jakieś 9 kila. donic było 5. do tego 100 litrów ziemi ogrodowej oraz worek niejadalnego keramzytu. roman się ugiął był. podobnie jak ja, taszcząc. zakładam, że na skutek odcyfrowania faktury ugnie się też , lub omdleje, moja księgowość. no ale. życzenie ojca- dyrektora jest dla mnie klientnaśpan. generalnie dzień dzisiejszy był wielce urozmaicony (dostaliśmy w międzyczasie i bonusie nowego współpracownika od frezów, co niestety zagęści nam pokój i już sobie z koleżanką nie pogadamy swobodnie o tipsach, implantach, francuskim pilingu i dupiemaryni) i brakło jedynie gradobicia. no ale te ponoć-podobno ma nastąpić w nadchodzący weekend.
b.

Brak komentarzy: